Do pracy jak na wojnę

Do pracy jak na wojnę

Korespondencja z Turynu

Winni pożaru w stalowni w Turynie odpowiedzą jak za umyślne zabójstwo

Umyślne zabójstwo – tak włoska prokuratura nazwała pożar, który wybuchł 6 grudnia 2007 r., w stalowni należącej do niemieckiego koncernu ThyssenKrupp w Turynie, w którym straciło życie siedmiu robotników. O jego popełnienie został oskarżony Harald Estenhan, przedstawiciel dyrekcji generalnej ThyssenKrupp na Włochy. Na ławie oskarżonych 15 stycznia 2009 r. zasiądzie również pięć innych osób, w tym Giuseppe Salerno, dyrektor turyńskiej fabryki, oraz Cosimo Cafueri, kierownik do spraw BHP.

Śmierci można było uniknąć

Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie, jak się później okazało przyczynił się do tego wyciek oleju używanego do laminacji. Chwycili gaśnice, ale woda jeszcze podsyciła płomienie. Najmniej cierpiał 36-letni Antonio Schiavone. Spalił się pierwszy. W ciągu kilku następnych godzin w wyniku odniesionych poparzeń zmarli: 32-letni Roberto Scola, 43-letni Angelo Laurino i 26-letni Bruno Santino. Rocco Marzo, 54-letni mistrz, przeżył kilka dni. Podczas jego pogrzebu ludzie zerwali wstążkę z żałobnego wieńca od dyrekcji, krzycząc: „Mordercy, mordercy!”. Tego samego dnia w specjalistycznym szpitalu w Genui zmarła kolejna ofiara pożaru – 26-letni Rosario Rodino. W turyńskiej stalowni pracował od sześciu lat, zatrudnił się tam za namową ojca, który odchodził właśnie na emeryturę. Kiedy wiadomość o śmierci syna dotarła do Giovanniego, załamał się: – To moja wina, to ja go namówiłem, żeby poszedł na moje miejsce, to ja powinienem umrzeć – szlochał. Najdłużej męczył się 26-letni Giuseppe De Masi. Umarł 24 dni po wypadku. Nie miał szans na przeżycie. Płomienie oszczędziły mu jedynie podeszwę prawej stopy. Był siódmą ofiarą pożaru. – Do końca życia będę pamiętał ten widok, Mase, jak go nazywaliśmy, wypadł z płomieni, krzyczał, że nic mu nie jest, żeby ratować innych. Popatrzyłem na niego i zamarłem, zamiast twarzy zobaczyłem jedną gorejącą ranę, poznałem go po głosie – powiedział Antonio Boccuzzi, jedyny, któremu udało się przeżyć.
Śmierć siedmiu ofiar bulwersuje nie tylko ze względu na wstrząsające okoliczności, ale również dlatego, że można było jej uniknąć. Stalownia w Turynie miała być zamknięta już w grudniu 2006 r. Tuż przed upływem tego terminu dyrekcja niemieckiego kolosa przesunęła datę o 12 miesięcy, na koniec 2007 r. Decyzja o likwidacji fabryki spowodowała, że w ciągu ostatniego roku wewnętrzne kontrole dotyczące warunków bezpieczeństwa zostały ograniczone do minimum. Dyrekcja uznała za zbędne wydawanie pieniędzy na prewencję. Jak się później okazało, haniebnych zaniedbań dopuszczono się nie tylko w ciągu ostatniego roku, wcześniej było podobnie. Kontrola przeciwpożarowa, przeprowadzona w 2006 r. na wydziale piątym, wykazała rażące usterki. Długa lista zaleceń pozostała jednak tylko martwym zapisem na papierze.
– Ponieważ to właśnie tam doszło do tragedii, można śmiało powiedzieć, że przedstawiciel dyrekcji generalnej ThyssenKrupp na Włochy zdawał sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa. Dlatego postawiliśmy zarzut umyślnego zabójstwa – powiedział prokurator Rafaele Guariniello. Z zarzutem tym zgodził się sędzia Francesco Gianfrotta, kierując tym samym sprawę na wokandę sądu Corte d’Assise (jest to organ kolegialny, w którym zasiadają dwaj sędziowie w togach oraz sześciu sędziów ludowych, wyłonionych w drodze losowania spośród obywateli włoskich w wieku od 30 do 65 lat), z reguły rozpatrującego sprawy dotyczące morderstw, aktów terrorystycznych oraz przestępstw o podłożu faszystowskim. Po raz pierwszy natomiast w historii Włoch do Corte d’Assise została skierowana sprawa dotycząca wypadku przy pracy. Estenhan, któremu grozi 21 lat więzienia, oraz pięciu pozostałych przedstawicieli dyrekcji stanie przed sądem 15 stycznia. Zarzut dotyczy również koncernu jako jednostki prawnej, ponieważ przestępstwo zostało popełnione w imię jego interesów ekonomicznych, oszczędności na inwestycjach przeciwpożarowych trafiły przecież do jego kasy.

Wdowy lepsze i gorsze

Na sali rozpraw zabraknie natomiast członków rodzin ofiar. Odstąpili oni od przysługującego im prawa do ustanowienia się stroną w toczącym się procesie w zamian za odszkodowanie. Nie była to łatwa decyzja. – Nikt nie zwróci mi mego męża ani moim dzieciom ojca, żadne pieniądze nie są warte jego życia, ale muszę myśleć o przyszłości, ja nigdy nie pracowałam, zawsze zajmowałam się domem i dziećmi – powiedziała Sabrina Laurino. Każda z siedmiu osieroconych rodzin otrzyma blisko 2 mln euro. Renato Ambrosio, adwokat, który powadził rozmowy z koncernem w sprawie odszkodowań, jest zadowolony – to około czterech do pięciu razy więcej, niż normalnie otrzymują rodziny osób, które straciły życie na stanowisku pracy. Niemiecki kolos musiał wyasygnować na odszkodowania blisko 14 mln euro. – To oczywiście niedużo dla potentata, jakim jest ThyssenKrupp, ale z pewnością więcej, niż wydałby na inwestycje BHP. Wysokość odszkodowań miała bowiem na celu również ostrzeżenie wszystkich pracodawców, że nie opłaca się oszczędzać na tego rodzaju wydatkach. Brzmi to cynicznie, bo przecież życie ludzkie nie ma ceny, ale niestety, taka jest rzeczywistość – trzeba uderzyć po kieszeni, to przemawia bardziej niż śmierć pracownika – stwierdził Renato Ambrosio. Trudno odmówić mu racji.
Kwestia odszkodowań dla rodzin siedmiu ofiar pożaru w turyńskiej stalowni stała się przyczynkiem do ogólnonarodowej dyskusji związanej z bezpieczeństwem w miejscu pracy, ale również do debaty nad losami rodzin ofiar oraz osób, które straciły w wypadku zdolność do pracy. Ich sytuacja jest, niestety, bardzo trudna. Odszkodowania powypadkowe są najniższe w Europie i nieraz trzeba na nie czekać latami. Wyszło na jaw też prawne niedostosowanie obowiązujących przepisów do obecnych norm społecznych. Jeden z mężczyzn, którzy zginęli na skutek odniesionych poparzeń, mieszkał ze swoją dziewczyną będącą w piątym miesiącu ciąży. Zgodnie z przepisami kobiecie nie przysługiwało odszkodowanie powypadkowe. – To zupełnie absurdalna sytuacja, bo przecież społeczeństwo bardzo się zmieniło, wiele par decyduje się na wspólne mieszkanie bez zawierania ślubu, przepis mówiący o tym, że powypadkowe należy się „ślubnej” wdowie, został wydany w 1965 r., dziś, po ponad 40 latach, jest zwyczajnie anachroniczny – powiedziała Daniela Alfonsi, parlamentarzystka z lewicowego ugrupowania Partito Democratico, która od początku swej kadencji walczy o równe prawa do odszkodowań dla tzw. nieślubnych wdów i wdowców.
Podobne przypadki zdarzają się we Włoszech coraz częściej. Głośnym echem odbiła się historia Adeli Parrillo, której towarzysz życia, reżyser Stefano Rolla, zginął w 2003 r. podczas zamachu na włoską bazę wojskową w Iraku. Artysta kręcił tam film na zamówienie Ministerstwa Obrony. Mimo iż para mieszkała razem od sześciu lat, planując nie tylko ślub, ale i wspólne dziecko, Adela nie otrzymała żadnego odszkodowania ani emerytury, co więcej, nie mogła nawet wziąć udziału w uroczystościach pogrzebowych.
Francesca d’Auria uniknęła podobnego losu tylko dlatego, że gdy jej konkubent, pełniący służbę w Afganistanie Lorenzo, z którym mieszkała od trzech lat i miała trójkę dzieci, został ciężko ranny, tuż po przewiezieniu go do kraju wzięła z nim ślub in articulo mortis (w obliczu śmierci) – sakramentalne tak wypowiedział ojciec Lorenza. Dzięki temu jako żona mogła uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej, w przeciwnym razie nie zgodziłyby się na to władze kościelne, i otrzymała emeryturę po mężu – gdyby nie ślub, nie miałaby do niej prawa.
– Czy to nie jest hipokryzja, że w państwie laickim więcej znaczy ślub, w którym mężczyzna jest w stanie nieodwracalnej śpiączki, aniżeli trzy lata wspólnego życia, trójka wspólnych dzieci? – pyta retorycznie Daniela Alfonsi. – Od lat mówi się, że pary mające ślub cywilny bądź kościelny i pary żyjące bez ślubu powinny mieć te same prawa, tak jest w wielu krajach Europy, ale u nas ciągle się dyskutuje. Konieczna jest też zmiana uregulowań dotyczących odszkodowań powypadkowych i rent dla dzieci. Zgodnie z obowiązującym kodeksem, dzieci urodzone poza łożem małżeńskim nie mają takich samych praw jak te ze związku cywilnego czy też kościelnego, nie przysługuje im żadna pomoc materialna. W XXI w. pora wreszcie skończyć z tym podziałem na dzieci gorsze i lepsze – upomina się lewicowa posłanka. Jej batalia cieszy się dużym poparciem, tym bardziej że we Włoszech istnieje grupa obywateli, którzy od lat korzystają ze specjalnych przywilejów, nawet jeśli żyją w wolnych związkach bez ślubu kościelnego czy też cywilnego, ich partnerzy mają prawo do odszkodowań powypadkowych, a w razie śmierci dziedziczą emeryturę. Tymi wybrańcami są włoscy parlamentarzyści. Trudno się dziwić, że Włosi domagają się tych samych praw co ich przedstawiciele w Sejmie i Senacie.

Niechlubny prymat

Włochy są na pierwszym miejscu pod względem wypadków śmiertelnych. Co siedem godzin na stanowisku pracy ginie człowiek. Dziennie dochodzi tu do 2,5 tys. wypadków, w tym trzech śmiertelnych, 2788 osób zostaje inwalidami. W 2007 r. w pracy straciło życie 1260 osób. – O ile w Unii Europejskiej w ostatnich latach liczba wypadków zmniejszyła się o blisko 25%, a w Niemczech, które są w tej dziedzinie liderem, prawie o połowę, u nas idzie się do pracy jak na wojnę. Tyle że żołnierz wyjeżdżając do Iraku czy Afganistanu, zdaje sobie sprawę z ryzyka. To nie do pomyślenia, że człowiek wstaje rano, idzie do fabryki, żeby zarobić na chleb, i ginie – powiedział Antonio Boccuzzi, jedyny, któremu udało się przeżyć pożar w turyńskiej stalowni. Pracował tam od 1995 r. Dziś jest posłem z ramienia Partii Demokratycznej.
Dlaczego liczba wypadków śmiertelnych na Półwyspie Apenińskim jest tak wysoka? Z raportu Państwowego Stowarzyszenia Inwalidów Pracy wynika, że zewnętrzne organy odpowiedzialne za prewencję są bardzo niewydolne – skontrolowanie wszystkich zakładów i spółdzielni zajęłoby im 23 lata. Oznacza to, że pracodawcy czują się praktycznie bezkarni. Inwestycje dotyczące bezpieczeństwa pracy zajmują ostatnią pozycję na liście wydatków firmy. Często zatrudniani są robotnicy bez wymaganych na danym stanowisku umiejętności. Zaniedbania widać nawet bez zaglądania do statystyk, wystarczy rozejrzeć się wokół – budowlańcy nie noszą kasków ochronnych, spawacze nie używają okularów. Na bakier z przepisami BHP jest nie tylko budownictwo, lecz także sektor rolniczy, zajmujący jedno z czołowych miejsc pod względem liczby wypadków. W ciągu minionego roku doszło również do kilku zbiorowych zatruć podczas czyszczenia cystern, jak się później okazało, wynikły one z elementarnej niewiedzy, pracownicy wykonujący tę odpowiedzialną pracę nie zostali odpowiednio przeszkoleni.
Zginąć na stanowisku pracy można nie tylko w fabryce czy na budowie, ale również w urzędzie i w szkole. Zwłaszcza stan techniczny tych ostatnich pozostawia wiele do życzenia. 22 listopada w licealnej auli na peryferiach Turynu obsunął się sufit. 17-letni Vito Scafidi zginął na miejscu, 20 uczniów zostało rannych, troje z nich trafiło do szpitala w stanie bardzo ciężkim. Jak się okazało, budynek nie był sprawdzany pod względem bezpieczeństwa od ponad półwiecza.
– Sytuacja jest naprawdę zatrważająca, to prawdziwy stan wyjątkowy – stwierdził Gianfranco Fini, marszałek Sejmu. Podobną opinię wyraził marszałek Senatu, Renato Schifani. Wielokrotnie zabiera głos w sprawie prezydent Włoch, Giorgio Napolitano. Za każdym razem po słowach ubolewania i żałoby wyraża życzenie, żeby podobna tragedia nigdy więcej się nie powtórzyła. Ale pobożne życzenia mają to do siebie, że się nie spełniają. We Włoszech praktycznie nie ma tygodnia bez większego wypadku, w którym ginie kilkoro ludzi. Mówi się o nich, że zmarli białą śmiercią. Eufemizm ten zagnieździł się w języku prasowym ok. 20 lat temu. Określenie to przestało się jednak podobać. Irytuje i złości. W ostatnich miesiącach rozpętała się przeciwko niemu prawdziwa kampania, rodziny ofiar protestują – biała śmierć kojarzy się z niewinnością, cóż jest niewinnego w śmierci robotnika, dość tego owijania w bawełnę, trzeba nazwać rzeczy po imieniu. – Precz z białą śmiercią – skandowali biorący udział w manifestacji odbywającej się w Turynie 12 października 2008 r., w dniu poświęconym ofiarom i inwalidom pracy – czyli ludziom, którzy stracili życie bądź zdrowie w fabryce, w zakładzie, na budowie… Włosi świętowali ten dzień już po raz 58.

Wydanie: 01/2009, 2009

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy