Dobry start Angeli Merkel

Dobry start Angeli Merkel

Koalicja konserwatystów i socjaldemokratów funkcjonuje bez znaczących zgrzytów. Ale wszystkie pochwały przypadają chadekom, a zwłaszcza kanclerce Zbliża się sto dni nowego rządu Niemiec. Alians konserwatystów i socjaldemokratów funkcjonuje bez znaczących zgrzytów. Ale wszystkie laury i pochwały przypadają chadekom, a zwłaszcza kanclerce Angeli Merkel. Socjaldemokraci są coraz bardziej sfrustrowani, „czarno-czerwony” gabinet zaś nie zaczął jeszcze rozwiązywać coraz bardziej palących problemów kraju. Angela Merkel, uważana wcześniej przez niektórych za nieśmiałą, szarą mysz ze Wschodu, stała się najbardziej lubianym politykiem Republiki. Nawet Helmut Kohl czy Gerhard Schröder w swych najlepszych latach nie byli tak popularni. Jej chłodny, rzeczowy i pragmatyczny styl rządzenia zdobył powszechne uznanie. Media prześcigają się w pochwałach pod adresem szefowej rządu, mówią o „cudzie Merkel”. Komentator „Pforzheimer Zeitung” napisał z entuzjazmem: „Republika z Angelą Merkel na czele przeżywa swe upojne dni”. Sterniczka rządu harmonijnie współpracuje z socjaldemokratycznym wicekanclerzem Franzem Münteferingiem, który jest także ministrem ds. pracy i spraw socjalnych. Zdaniem publicystów nad Renem i Szprewą, obywatele mają dość „heroicznych” polityków, medialnych „gwiazdorów” w rodzaju byłego kanclerza Schrödera czy ministra spraw zagranicznych, Joschki Fischera. Tygodnik „Der Spiegel” napisał, że serca ludzi podbiła kobieta polityk, która zachowuje się przed kamerami jak przeciętny człowiek, niekiedy ma plamy na ubraniu, porusza się zaś jakby napędzana silnikiem elektrycznym. Jak zauważył polityczny magazyn „Cicero”, teraz nadszedł czas banalnej normalności. Merkel i Müntefering przypominają „federalnych rodziców”, którzy pracowicie pochylają się nad rachunkami, aby wyliczyć, na co ich dzieci będzie jeszcze stać. Obserwatora z Polski, gdzie nawet partie prawicowe nie potrafią się ze sobą porozumieć, może dziwić to dobre współdziałanie niemieckich „czarnych” z „czerwonymi”. W RFN obowiązuje zasada, że polityczne umowy powinny zostać dotrzymane, koalicji rządowej zaś nie zawiera się na kilka miesięcy. Dlatego Merkel nie dąży do zerwania sojuszu i nowych wyborów, aczkolwiek chadecy odnieśliby w nich przypuszczalnie świetne zwycięstwo. Niektórzy politycy CDU domagali się, aby czas eksploatacji elektrowni atomowej został przedłużony. Sprzeciwiła się temu szefowa rządu, wskazując, że należy respektować postanowienia układu koalicyjnego, przewidujące stopniowe wycofanie się z energetyki nuklearnej. Tym samym potencjalny konflikt w rządowym sojuszu został zażegnany. Ale, jak ujął to brytyjski dziennik „The Times”, „cud Angeli Merkel” może zamienić się w miraż. Błyskotliwe sukcesy kanclerka odnosi przede wszystkim na polu polityki zagranicznej, na którym stała się szybko wysoko cenioną, wytrawną damą stanu. Kanclerka złożyła udane wizyty w Waszyngtonie, Moskwie i Paryżu, przyczyniła się do zażegnania kryzysu finansowego w Unii Europejskiej. Na Bliskim Wschodzie wezwała palestyński Hamas do wyrzeczenia się przemocy i zaapelowała do irańskich mułłów, aby zrezygnowali z niebezpiecznych planów nuklearnych. (Fakt, że poucza ich kobieta, szczególnie rozsierdził ajatollahów, jeden z irańskich dygnitarzy porównał Merkel do Hitlera). Kanclerka pragnie najwidoczniej przywrócić klasyczną równowagę polityczną, naruszoną przez Schrödera – nieco zmniejszyć dystans wobec Waszyngtonu, nieco zwiększyć wobec Francji i Rosji. Chce być dobrym partnerem prezydenta Putina, ale bez gorących uścisków czy wspólnych przejażdżek saniami. Socjaldemokratyczny minister spraw zagranicznych, uważany za kontynuatora linii schröderowskiej, Frank-Walter Steinmeier, szybko znalazł się w cieniu utalentowanej szefowej rządu. Dziennikarze zwracają wszakże uwagę, iż za granicą łatwo o triumfy, lecz najwyższy czas zająć się czyszczeniem krajowej stajni Augiasza. Zwłaszcza socjaldemokraci domagają się coraz natarczywiej, aby Merkel „wysiadła wreszcie z samolotu”. Irytacja „towarzyszy” wynika z faktu, iż wszelka chwała za dotychczasowe osiągnięcia koalicji spada na chadeków, a zwłaszcza na szefową rządu. Gdyby obecnie w Niemczech odbyły się wybory, CDU/CSU mogłaby liczyć na 41% głosów, SPD tylko na niespełna 30%. „Nie może być tak, że CDU opala się na pokładzie słonecznym, podczas, gdy socjaldemokraci harują w maszynowni”, protestował sekretarz generalny SPD, Hubertus Heil. Członek prezydium partii, Ludwig Stiegler, posłużył się inną metaforą: „My w kuchni obieramy cebulę, a oni tam z przodu inkasują napiwki”. Socjałowie liczą, że kiedy kanclerka zabierze się wreszcie do rozwiązywania problemów kraju, zostanie „odczarowana”. Frustracja SPD jest tym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2006, 2006

Kategorie: Świat