Dolina pewnych siebie ludzi

Dolina pewnych siebie ludzi

Tam_mieszkam_USA_Monika_Burzynska_Evje mat pras

Amerykanie to naród pragmatyczny, tworzący rozwiązania dla ludzi, które są… dla ludzi Monika Burzyńska-Evje – jedna z bohaterek książki „Tam mieszkam. Życie Polaków za granicą”, pracownica korporacji internetowej LinkedIn, mieszka w Kalifornii Jej historia to jeszcze jedna anegdota dla zwolenników tezy, że Stany Zjednoczone sprzyjają sukcesowi zdeterminowanych, którzy faktycznie mają na niego ochotę. Nie marzyłaś o wyjeździe za ocean. – Moja historia nie jest typową historią o emigracji, nie była związana z wyjazdem w celach zarobkowych. (…) Na studiach interesowałam się Azją, jeździłam tam wielokrotnie i zdecydowanie ten kierunek ciekawił mnie bardziej. Mało brakło, a byłby to rozdział o Azji? – Los chciał, że na ostatnim roku studiów poznałam osobę, która zawróciła mi trochę w głowie i skradła moje serce. Za parę miesięcy miałam kończyć studia i chciałam ruszyć w podróż, zobaczyć jeszcze więcej świata. Planowałam wyjechać do Chin, zostać tam i szlifować język, ale mężczyzna, z którym się związałam, zapytał, dlaczego w takim razie nie pojadę do Stanów razem z nim, a wracał właśnie do San Francisco. No i tak się stało. (…) W którym roku wyjeżdżałaś? – To była jesień 2009 r. Znałaś wtedy jakichś mieszkających w Stanach Polaków? – Zupełnie nie. Znałam tylko jedną osobę – chłopaka, do którego przyjechałam, czyli mojego obecnego męża, i była to jedyna osoba w moim amerykańskim networku. Nie trwało to jednak długo. Nie przyjechałam tu tylko zwiedzać – po mniej więcej dwóch tygodniach chodzenia po San Francisco wykorzystałam już wszystkie trasy z przewodnika i trzeba było zacząć robić coś innego. Poszperałam trochę w internecie i okazało się, że jest tu spora grupa Polaków, którzy się regularnie spotykają. Poszłam na jedno z takich spotkań i tak zaczęłam poznawać nowych ludzi. Przychodziło tam kilkadziesiąt osób, wszyscy się znali i początkowo trudno było się dostać do ich świata. Ale pierwsze lody zostały przełamane i od słowa do słowa dołączyłam do pewnej grupy Polaków, od tego zaczęła się moja znajomość z Polonią, która zresztą później bardzo mi się przydała. Dopuszczałaś już wtedy możliwość, że zostaniesz w Stanach na dłużej, może na stałe? – Taka myśl zakiełkowała bardzo szybko, bo po około czterech miesiącach mój chłopak oświadczył się, chcąc mnie tutaj zatrzymać. Mnie to odpowiadało, bo czuliśmy, że to jest to. Planowaliśmy, że się pobierzemy. (…) Pierwszy rok pobytu nie był dla mnie okresem wielkiego rozwoju na zawodowym polu. Ale zrobiłam kilka istotnych kroków do celu, rozwinęłam też swoją sieć znajomości, zadomowiłam się i trochę lepiej zrozumiałam Stany. Jesteś po studiach humanistycznych. – Tak, jestem po kierunku wybitnie niedającym szans na zatrudnienie. Mam magisterium z filozofii oraz licencjat z kulturoznawstwa azjatyckiego – takie bardzo nieżyciowe kierunki. Ale studiowało mi się wyśmienicie, uwielbiałam być studentką w Krakowie, teraz oceniam ten czas jako wyjątkowy i uważam, że to była dobra decyzja, byłam w stanie naprawdę fajnie się rozwinąć. Z tym wykształceniem – po roku aklimatyzowania się – udało ci się ustalić, czym chciałabyś się zajmować w Stanach? – Początkowo obrałam trochę inny kierunek od obecnego. Ponieważ studia ukierunkowały mnie humanistycznie, szukałam zatrudnienia raczej w instytucjach kultury, które tu świetnie działają i są bardzo dobrze finansowane przez prywatnych sponsorów czy filantropów. Interesowały mnie takie placówki, jak Museum of Modern Art albo Asian Art Museum – jedyne muzeum na świecie poświęcone wyłącznie sztuce azjatyckiej. Tego typu instytucje w dużej mierze bazują na pracy wolontariuszy bezpłatnie pomagających w wydawaniu biletów czy w sklepach z pamiątkami. Odbywałam tam wolontariat, jednak później oferty pracy w tej dziedzinie albo nie były odpowiednie, albo nie było ich w odpowiednim czasie. Ten kierunek nie zaowocował pracą, ale wzbogacił mnie o doświadczenia non profit, które w Stanach są bardzo popularne. (…) San Francisco w ogóle jest nazywane nonprofitlandią. W Polsce mówi się NGO-sy, tutaj non profity. Są ich w mieście tysiące i to tutaj skupia się świat dobrowolnej pomocy i organizacji, które tą pomocą zarządzają, jest tu też mnóstwo sponsorów, udziela się wsparcia bezdomnym, imigrantom itd. Takie były moje pierwsze zawodowe zainteresowania, jednak później tak się wszystko potoczyło, że trafiłam do świata nowych technologii. Pojawił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 44/2016

Kategorie: Książki