Druga odsłona afery podsłuchowej

Druga odsłona afery podsłuchowej

Amerykański wywiad za cichym przyzwoleniem BND inwigilował Komisję Europejską, prezydenta Francji i dyrekcje europejskich spółek Kiedy w lipcu 2013 r., po ujawnieniu informacji Edwarda Snowdena, przez Niemcy przetaczała się fala oburzenia, Angela Merkel była uosobieniem spokoju. Zapytana przez znanego dziennikarza ARD Ulricha Deppendorfa, czy amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Agency – NSA) mogła bezprawnie wejść w posiadanie danych niemieckich przedsiębiorstw, odpowiedziała zdecydowanie: „Nic mi o tym nie wiadomo”. Dziś na światło dzienne wychodzą informacje, które nie tylko temu zaprzeczają, ale nawet przerastają to, co dwa lata temu dociekliwy Deppendorf mógł jedynie przypuszczać: Federalna Służba Wywiadowcza (Bundesnachrichtendienst – BND) wiedziała o szpiegostwie przemysłowym i na prośbę Amerykanów sama szpiegowała z NSA instytucje rządowe we Francji i w Austrii oraz znane europejskie spółki, w tym Grupę Airbus. Ofiarą „cichej współpracy” wywiadów amerykańskiego i niemieckiego padła również Komisja Europejska. Jej szef Jean-Claude Juncker oświadczył, że sprawa „musi zostać wyjaśniona przez władze niemieckie, w tym także przez parlament”. Wymowne milczenie Klaus-Dieter Fritsche i Günter Heiss, odpowiedzialni w Urzędzie Kanclerskim za niemieckie służby specjalne, odrzucają stawiane im zarzuty. Tyle że zdaniem dziennikarza śledczego Fideliusa Schmida z tygodnika „Der Spiegel”, już w 2010 r. dotarła do ówczesnego szefa Urzędu Kanclerskiego Ronalda Pofalli wiadomość o inwigilowaniu przez USA europejskich firm, w tym występującego jeszcze pod nazwą EADS Airbusa. „Pofalla był bliskim współpracownikiem Merkel, trudno więc nie podejrzewać, że dowiedziała się o tym”, pisze Schmid. W jego ocenie obecna sytuacja tak czy inaczej jest dla pani kanclerz niekorzystna. „Jeśli Merkel wiedziała o szpiegostwie gospodarczym w Niemczech i UE, to w 2013 r. kłamała. Jeśli nie wiedziała, afera stawia ją w jeszcze gorszym świetle, bo to ona nadzoruje poczynania BND”, twierdzi redaktor „Spiegla”. Czyżby rząd RFN rzeczywiście stracił kontrolę nad własnym wywiadem, stając się cybernetycznym koniem trojańskim USA? I przede wszystkim – czy to zaledwie wierzchołek góry lodowej? Jakie jeszcze państwa sojusznicze Niemiec, organizacje międzynarodowe i przedsiębiorstwa sektora obrony i wysokich technologii padły ofiarą niemiecko-amerykańskiej gorliwości? Niemiecką opinię publiczną szczególnie poruszyła sprawa Airbusa, która ma wymiar międzynarodowy. Jeśli koncern naprawdę był obiektem amerykańskiej inwigilacji, doszło do niebywałego skandalu. Airbus jest bowiem spółką zarówno niemiecką, jak i francuską. Niemcy wspólnie z kilkoma landami posiadają tyle samo akcji co Francja – ok. 11%, Hiszpania ma 4%, reszta jest rozproszona na sześciu europejskich giełdach papierów wartościowych. Centrala Grupy Airbus znajduje się w Holandii, a zakłady projektowe, badawcze i produkcyjne w wielu innych państwach. Współpracą BND i NSA już zajęła się niemiecka Prokuratura Generalna w Karlsruhe. Prokurator Harald Range wydał polecenie wszczęcia postępowania, które ma wyjaśnić, czy nie doszło do popełnienia przestępstwa lub zdrady stanu. Z jego ustaleń wynika, że zarzuty dotyczą współpracy BND nie tylko z NSA, ale także z brytyjską Centralą Łączności Rządowej (Government Communications Head­quarters – GCHQ), która prawdopodobnie podsłuchiwała niemieckich polityków i dziennikarzy. Pytanie, czy słabnąca kontrola mającej siedzibę w bawarskim Pullach centrali BND wynika jedynie z zaniedbań kanclerz Merkel. A może „żelazna Angie” po prostu nie ma innego wyjścia? Niemiecka uległość Żeby zrozumieć dzisiejszą uleg­łość niemieckiego wywiadu wobec USA, trzeba się cofnąć do 23 października 2001 r. Tego dnia do Waszyngtonu przyleciał Otto Schilly, minister spraw wewnętrznych w rządzie Gerharda Schrödera. Sześć tygodni wcześniej doszło do ataku na WTC w Nowym Jorku. Prokurator generalny USA, John Ashcroft, nie bez wyrzutu zapoznał Schilly’ego z informacją, że trzech zamachowców mieszkało w Niemczech. – Jak do cholery ten wasz wywiad pracuje? – miał wówczas zapytać niemieckiego ministra rozsierdzony Ashcroft. Po powrocie Schilly’ego do Berlina kanclerz Schröder wytyczył jasną linię w stosunkach z USA, a z jego ust padły pamiętne i – jak się okazuje – brzemienne w skutki słowa: „Gwarantujemy Stanom Zjednoczonym nieograniczoną solidarność”. – Mogło wtedy powstać wrażenie, że droga z Ameryki do Bawarii jest krótsza niż z Berlina – ironizuje Gregor Gysi, lider niemieckiej opozycji. – Od 14 lat BND jest kontrolowana przez Waszyngton, a nie przez Berlin – mówi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 21/2015

Kategorie: Świat