Gozdnica, najbardziej prounijne miasto w Polsce, ma dwa oblicza. Radość i praca w Unii. Beznadzieja i bieda pchające do kradzieży torów Kiedy w kwietniu tego roku, tuż przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej, przyjechałem do Gozdnicy, nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia. Czterotysięczne miasteczko, niegdyś jedno z europejskich centrów przemysłu ceramicznego, straszyło kikutami prawie 30 nieczynnych kominów. I otaczającymi je ruinami cegielni, rozpadającymi się kamienicami, koślawymi chodnikami i zniszczonymi placami zabaw. Tę atmosferę rozkładu pogłębiały tylko strapione miny mieszkańców, znękanych – jak się później dowiedziałem – ponad 40-procentowym bezrobociem. Tym bardziej więc zaskoczyła mnie, odkryta już wkrótce, powszechna w miasteczku nadzieja na lepsze jutro. Wiązana z nieodległą integracją, która – w oczach wielu gozdniczan – urastała niemalże do rangi biblijnego cudu. Osiem miesięcy później przekonałem się, że ponura agonia miejskiej infrastruktury nadal stanowi o wizerunku Gozdnicy. Tak jak marnie ubrani mieszkańcy, bez pośpiechu i celu przechadzający się po tamtejszych ulicach. Czyżby zatem tak oczekiwany cud nie nastąpił? Postanowiłem zadać to pytanie moim poprzednim rozmówcom – zwłaszcza zaś architektom powszechnego gozdnickiego „tak” dla UE. Niestety, ksiądz proboszcz Eugeniusz Walentynowicz opuścił już miasteczko, przeniesiony do innej parafii. Zamiast duchownego zastałem zamknięty na cztery spusty kościół, bynajmniej jednak nie z powodu niegościnności nowego gospodarza. W zabiedzonej okolicy szerzy się kolejna patologia – włamania do kościołów i kapliczek, w wyniku których giną wszystkie mające jakąkolwiek wartość przedmioty… Sposób na zakaz – A przepraszam, kto powiedział, że od razu będzie lepiej? – stawia pytanie burmistrz Gozdnicy, Jan Piotrowiak, nadal zdecydowany eurooptymista. – Choć i tak od naszego ostatniego spotkania wiele się zmieniło – dodaje. – Unia zmniejszyła mi bezrobocie o prawie połowę. Oczywiście, mówimy o realnych liczbach, nie zaś o urzędowych statystykach. W jaki sposób? – Po otwarciu granic ludzie powyjeżdżali do roboty, najczęściej do Niemiec, najmując się w budownictwie. Większość pracuje na czarno, choć nieliczni i najbardziej przedsiębiorczy znaleźli sposób na ominięcie czasowego zakazu pracy dla obywateli „nowej Unii”. Pozakładali u nas firmy i jako przedsiębiorcy wyjechali za Odrę. „Świadczą usługi” i mają gdzieś okresy ochronne… – śmieje się Piotrowiak. – A i na miejscu parę rzeczy udało się zrobić – burmistrz nie kryje zadowolenia. Fakt, który napawa go dumą, to gazyfikacja Gozdnicy. Miasto starało się o nią blisko 30 lat, na tyle skutecznie, że inwestycję ochrzczono mianem „gazyfikcji”. I wreszcie w tym roku, w ekspresowym tempie, udało się ponad jednej trzeciej miasteczka zapewnić tanie ogrzewanie gazowe. Gozdnicka sieć gazowa jest zresztą technicznym ewenementem – zbudowano ją z dala od gazociągów. – Mamy własną stację, do której dowożony jest w butlach sprężony gaz i z której wysyłamy go w sieć – wyjaśnia Piotrowiak i dodaje, że przy rozbudowie sieci pracuje kilkudziesięciu dotychczas bezrobotnych gozdniczan. Z całą inwestycją jest tylko jeden problem, mianowicie koszty indywidualnych przyłączeń. – 1,6 tys. zł to sporo. Ale nakłoniliśmy inwestora, by rozkładał opłatę na raty – zapewnia burmistrz. Słowo „inwestycja” należy do ulubionych w słowniku Piotrowiaka. – Remonty kamienic, przyłączenie Gozdnicy do oczyszczalni ścieków w Iłowej, budowa nowego ujęcia wody… – wymienia niemal jednym tchem najpilniejsze potrzeby miasteczka. Unijne pieniądze, które pozwolą rozpocząć prace, rozpalają wyobraźnię burmistrza. Zaciera ręce i uśmiecha się szeroko. – Trochę szkoda, że dostaniemy je dopiero w 2006 r. Radni z flagami Na razie pozostaje proza życia. I to niewesoła, nawet z perspektywy burmistrza. Okazuje się bowiem, że w Gozdnicy, trzeci rok z rzędu, utrzymuje się niebezpieczna tendencja demograficzna. Od początku roku zmarło tam 40 osób, a urodziło się zaledwie 30. O tym, że „mało nas”, mówi zresztą całe miasto. Zwłaszcza ostatnia śmierć budzi szczególne emocje – samobójstwo młodej, 21-letniej dziewczyny. Zdaniem ulicy, kobieta odebrała sobie życie, bo nie była w stanie spłacać zaciągniętych długów. – Taki nasz gozdniczański los – kwituje sprawę Jarosław Dymitruczak, formalnie bezrobotny, aktualnie sprzedający na miejscowym minibazarku pieczarki (- Tylko za 4 zł od kilograma – zachwala.).
Tagi:
Marcin Ogdowski









