Uczniowie ze szkoły w Raciborzu wystawili mu cenzurkę. Twierdzą, że molestował ich, wykorzystywał przy remoncie swego domu… Pierwsza, anonimowa skarga wpłynęła do Śląskiego Kuratorium Oświaty rok temu. Uczniowie donosili, że dyrektor Jan H. wykorzystuje ich przy remoncie swojego prywatnego domu w zamian za zaliczanie praktyk zawodowych. – Wybrałem się na miejsce, do Pietrowic Wielkich – opowiada Maciej Osuch, wizytator ds. przestrzegania praw ucznia. – Dom okazał się niewielki, stary, nikogo tam nie było. Potem pojechałem do szkoły. Dyrektor na nasz widok najpierw zrobił się czerwony, potem siny i o mało nie dostał zawału. Po rozmowie z samorządem uczniowskim i nauczycielami wizytator stwierdził, że anonim wprowadził kuratorium w błąd. Sprawę zamknięto. Jednak kilka miesięcy później nadeszła nieanonimowa skarga, obwiniająca dyrektora o molestowanie uczniów. Jednocześnie do Prokuratury Rejonowej w Raciborzu wpłynął anonim oskarżający Jana H. o niegospodarność w zarządzaniu szkolnymi finansami. – Gdzie są pieniądze zarobione na sprzedaży cegiełek i folderów z okazji 10-lecia szkoły? – pytano. – Gdzie prowizja, którą dyrektor dostaje corocznie od fotografa, robiącego dzieciom obowiązkowe zdjęcia indywidualne i klasowe? Sprawa stała się już na tyle głośna, że zajęły się nią organy ścigania. Zarobicie na oceny Uczniowie wypytywani przez policję, prokuraturę i kuratorium ujawniają mnóstwo obciążających faktów. Opowiadają, jak musieli pracować przy remoncie rodzinnego domu dyrektora. Kopali rowy kanalizacyjne, zakładali instalację elektryczną, ocieplali dach, układali kafelki w łazienkach, karczowali ogród i nawet sadzili ziemniaki. W zamian uczniowie mieli lepsze oceny i zaliczane praktyki zawodowe. Po pewnym czasie dyrektor poinformował ich, że to niesprawiedliwe, aby otrzymywali oceny za coś, w co nie wkładają funduszy. Przecież inni uczniowie, robiący prace dyplomowe, muszą inwestować w materiały. W związku z tym, każdy, kto zaliczył praktykę na jego prywatnej posesji, musiał zapłacić 300 złotych. (Gdy sprawa wyszła na jaw, zaczął zwracać wyłudzone pieniądze). Dużo do aktu oskarżenia wniósł woźny, który nie tylko potwierdził wersję uczniów, ale sam był w podobny sposób wykorzystywany przez zwierzchnika. Dostawał wtedy urlop z pracy, a po powrocie niszczono jego kartę urlopową i woźny podpisywał listę obecności wstecz. Dyrektor planował, że w wakacje zrobi uczniom letnie praktyki nad morzem. W zamian za morskie powietrze mieli budować jego dom letniskowy. Prokuratura przygotowała w tej sprawie akt oskarżenia. – Prokurator dysponuje zeznaniami kilkunastu chłopców, najczęściej uczniów klas maturalnych, którzy potwierdzają, że pracowali przy remoncie domu dyrektora i mieli za to zaliczane praktyki. Jednak nikt nie potwierdził pisemnie, że dawał dyrektorowi pieniądze. Oskarżenie obejmuje również groźby wobec nauczycielki i jednej z uczennic, które dyrektor podejrzewał o wywleczenie sprawy na światło dzienne. Nauczycielce groził rozbiciem głowy, a uczennicy proponował zapłatę za milczenie. – Kierujemy go do sądu – mówi prokurator Janusz Smaga. – Mogę oskarżać tylko o to, co mam potwierdzone pisemnie. Sprawę niegospodarności finansowej bada urząd skarbowy. Odprawa Kilka uczennic przyznało, że dyrektor zachowywał się w stosunku do nich co najmniej dziwnie. Prosił o buziaki, wkładał ręce pod bluzkę, chcąc je połaskotać, przytulał. Nie były to jednak w ich odczuciu odruchy ojcowskiej sympatii. Budził w nich wstręt i obrzydzenie. – Po otrzymaniu ponownej skargi od dziewczyny, która czuła się molestowana, przeprowadziłem wśród uczniów ankietę, dotyczącą przemocy w szkole. Ankietowani wskazywali konkretnie na dyrektora i jego wulgarne słownictwo, z którego „zapierdolić” było najmniej obraźliwym wyrażeniem. Bił też uczniów ręką po głowie, groził, straszył i tyranizował. Patrząc na tego człowieka, nie chce się wprost uwierzyć, że może tak postępować. Wydaje się bardzo miły i ujmujący, delikatny w obejściu – stwierdza Maciej Osuch. Uczniowie jednak twierdzą, że to dwulicowość. Jan H. dobiega sześćdziesiątki. Jest nauczycielem fizyki, ale przez wiele lat był inspektorem oświaty, potem został dyrektorem obecnej szkoły, utworzonej przy Zakładzie Elektrod Węglowych. Tylko przez jeden rok szkolny szkoła znajdowała się pod nadzorem kuratorium, potem przeszła pod zarząd miasta. Kuratorium nie było zorientowane, co się w niej dzieje. – Po zebraniu tak wielu obciążających faktów śląski kurator wystąpił z pismem o zawieszenie dyrektora w pracy – mówi Barbara Panczocha, rzecznik









