Dżentelmen w operze – rozmowa z Bogusławem Kaczyńskim

Dżentelmen w operze – rozmowa z Bogusławem Kaczyńskim

Na takie przypadki jak prezenter w czarnym garniturze i pod krawatem, ale w białych tenisówkach i bez skarpetek, już nie reaguję Bogusław Kaczyński (ur. w 1942 r. w Białej Podlaskiej) najbardziej znany polski popularyzator opery, operetki i muzyki poważnej. Twórca telewizyjny, animator kultury i prezenter. Autor ponad 20 książek. Prowadził transmisje telewizyjne największych wydarzeń muzycznych z kraju i zagranicy. Jego najważniejsze programy w TVP to m.in. „Operowe qui pro quo”, „Zaczarowany świat operetki”, „Rewelacja miesiąca”. Był twórcą Festiwalu Muzyki w Łańcucie, którym kierował w latach 1980-1990, a od 1982 r. dyrektorem Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. W latach 1993-1996 prorektor Akademii Muzycznej w Warszawie. W latach 1994-1998 dyrektor Teatru Muzycznego Roma. W marcu 2007 r. doznał udaru mózgu, czego skutkiem były częściowa utrata zdolności mówienia i paraliż prawej strony ciała. Po intensywnej rehabilitacji część dolegliwości ustąpiła. W plebiscycie „Polityki” „Koniec wieku” zaliczony do dziesięciu największych osobowości telewizyjnych XX stulecia. W 2002 r. podczas gali z okazji 50-lecia TVP otrzymał statuetkę i tytuł „Gwiazda Telewizji Polskiej”. Jest pan najbardziej rozpoznawalnym popularyzatorem muzyki. Jak pan do tego doszedł? Jaka jest recepta na taką karierę? – Doszedłem do tego ogromną, uporczywą i wieloletnią pracą. Zacząłem, gdy miałem trzy i pół roku i dałem pierwszy publiczny występ. Wkrótce pojawił się popularyzatorski cel – choć jego formy z czasem się zmieniały. Bo nie tylko grałem, ale też z wielkim przejęciem opowiadałem o muzyce. Później okazało się, że po kontuzji ręki nie zostanę pianistą, ale studia z zakresu teorii muzyki w akademii muzycznej pomogły w doskonaleniu form jej prezentacji. Miałem znakomitych profesorów i dzięki nim zwiększyło się moje zrozumienie problemów tej sztuki i sposobów jej przybliżania. Wypracowałem też własne metody opowiadania ludziom o pięknie zawartym w dźwiękach. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli chcę trafić do wszystkich odbiorców, nie może to być opowieść zbyt skomplikowana i nafaszerowana profesjonalnymi terminami. Nie chciałem zaczynać od tego, że np. w siódmym takcie dzieła pojawia się ciekawa struktura harmoniczna, bo to będzie zrozumiałe tylko dla garstki odbiorców. Zrozumiałem, że muszę działać zgodnie z maksymą wieszcza: oby ta muzyka zbłądziła pod strzechy. Trzeba było pod te strzechy jakoś się dostać… – Od początku bardzo pomocna była telewizja, gdzie mogłem realizować swoje marzenia i plany. Rezultaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania, bo wcale nie liczyłem na to, że prezentowana muzyka klasyczna stanie się aż tak popularna wraz z jej otoczką kulturową. Program „Rewelacja miesiąca” nie schodził z ekranu przez 27 lat. Miał znakomity czas antenowy, posypał się deszcz nagród: liczne Wiktory, trzy Złote Ekrany, Superwiktor, a to tylko wzmacniało ugruntowane we mnie postanowienie, że muszę jeszcze usilniej pracować nad popularyzacją kultury muzycznej. Miałem wówczas sporo do powiedzenia w telewizji. Na antenie zaprezentowałem niezliczone spektakle operowe, baletowe i operetkowe w najlepszych światowych wykonaniach. Regularnie prowadziłem transmisje z międzynarodowych konkursów: chopinowskiego i im. Wieniawskiego, a także liczne jubileusze czołowych orkiestr i filharmonii czy zespołów baletowych. Te ważne wydarzenia dzięki telewizji były obecne w życiu Polaków, nie byliśmy do nich odwróceni plecami jak teraz. Ogromna widownia telewizyjna wiedziała przynajmniej, co się dzieje w polskiej i światowej kulturze, a bez tej wiedzy kultura traci sens. Brzmi to trochę jak bajka o telewizji. – Ja również tak to wspominam. W tym czasie zyskałem ogromne poparcie ludzi, którzy decydowali o polskiej kulturze, a także środowisk opiniotwórczych, i miliony wiernych telewidzów oraz radiosłuchaczy. To było przepiękne, bo transmisje wydarzeń muzycznych w kraju i za granicą odbywały się często, a telewizja była de facto centrum propagowania wysokiej sztuki muzycznej, tworzonej przez generacje największych kompozytorów. Dziś telewizję opanowali ludzie sprzyjający show-biznesowi, lansowaniu amatorszczyzny, którą przesiąknięty jest ekran telewizyjny. Słuchamy wycia i skowytów oraz bzdur opowiadanych w amatorskich kabaretach, a koszt tych programów jest nierzadko tak wielki, że w Hollywood wyprodukowano by za takie pieniądze nawet „Ben Hura”. Robię to, co zawsze Ma pan miliony przyjaciół wśród telewidzów, ale mówiąc takie rzeczy o obecnej TVP, robi pan sobie niemało wrogów. – Kiedyś zwracałem uwagę na niepochlebne słowa i bardzo je przeżywałem, zwłaszcza gdy były wypowiadane bez powodu przez ludzi, którzy nawet ze mną nie konkurowali w dostępie do anteny, a i tak krytykowali

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 35/2014

Kategorie: Kultura