Dziewczyny Himilsbacha

Dziewczyny Himilsbacha

Prawdę powiedziawszy, jeśli chodzi o kobiety, Jan Himilsbach miał w życiu wielkiego farta Dziewczyny z tamtych lat. We wspomnieniach niegdysiejszych chłopców są z każdym rokiem coraz piękniejsze, coraz bardziej zamglone i zjawiskowe. Boginie. Symbole seksu. Podobno „dziś już takich nie robią”. Ale to zrozumiałe – czarno-białe zdjęcia spłowiały i kobiety przedstawione na nich składają się już w dwudziestu procentach z pigmentu, a w osiemdziesięciu procentach z wyobraźni. (…) Jan Himilsbach świetnie pasował do tych klimatów ze swoim mizoginistycznym podejściem do kobiet. Był to mizoginizm plebejski, wyniesiony z dzieciństwa, z atmosfery przedwojennych slumsów Mińska Mazowieckiego, gdzie spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Tam rola kobiety była ściśle określona. Miała siedzieć w domu, wychowywać dzieci i czekać na swojego chłopa, który nie wiadomo kiedy pojawi się i w jakim stanie. Musiała cierpliwie znosić jego pijaństwa, kace, a nawet częste razy, których nie szczędził jej z… miłości. Bo wiadomo, jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije – jak mówiło stare ludowe przysłowie. W złym guście było, żeby czyjaś żona brała udział w męskich pijatykach. Traciła wtedy szacunek znajomych i sąsiadów. Co innego kieliszeczek czy dwa, w domu lub w gościach, w obecności męża, z jakiejś okazji. „Ten, kto uważa, że zna kobiety, jest idiotą – powiedział Himilsbach w jednym z wywiadów. – W ogóle nie rozumiem, dlaczego Bóg stworzył te istoty. Z nudów? Na nasze utrapienie? Jako namiastkę piekła na ziemi? Jestem tylko biernym obserwatorem postępowania kobiet… To znaczy ani mnie one ziębią, ani grzeją… Są, bo są. Nie ukrywam, że czasem dają człowiekowi nieco radości swoim zachowaniem. A przecież grzechem jest pozbawiać się przyjemności. Ale to są zaledwie chwile. Później wszystko staje się męczące, monotonne, bzdurne”. CO INNEGO PANIENKI lekkiego prowadzenia się. To było dopuszczalne i zrozumiałe, bo na tym – między innymi – polegał ich zawód. Himilsbach, wychowywany przez prostytutkę, paradoksalnie, czuł swego rodzaju szacunek do tego rodzaju pań. Uważał, że uczciwie wykonują swoją pracę. I oddzielają ją od życia prywatnego. Często miały dzieci, które starały się dobrze wychowywać, i stałych partnerów, którym na swój sposób były wierne. Ponieważ był stałym bywalcem warszawskich knajp, znał wiele warszawskich pań lekkiego prowadzenia. Imponowały mu prostytutki z Europejskiego, elita elit. Zarabiały doskonale jak na tamte czasy, brały wynagrodzenie tylko w dewizach. Obsługiwały cudzoziemców. Jak fama głosi, najładniejsze z nich zostały zaangażowane przez peerelowskie władze do towarzystwa Fidela Castro, który bawił w Polsce, a jego wybujały temperament nie pozwalał mu nawet przez jedną noc obejść się bez seksu. „Tak więc naprzeciwko Hybryd był bar Przechodni, w którym nabierało się sił do tańca – pisał Janusz Głowacki w książce „Z głowy”. – Po tej samej co bar stronie Mokotowskiej, pięćdziesiąt kroków w lewo, w stronę placu Zbawiciela, znajdowała się przychodnia skórno-weneryczna. (…) Trójkąt Hybrydy – bar Przechodni – przychodnia nazywany był przez bywalców Trójkątem Bermudzkim. Zdarzało się, i to często, że ludzie tam wpadali i znikali na całe lata. (…). W przychodni zanikały podziały klasowe i zawierało się ciekawe znajomości. Obok młodych zranionych w uczuciach romantyków, a także mężczyzn bez zasad i kobiet bez złudzeń z tak zwanej inteligencji stałymi gośćmi byli przedstawiciele środowisk robotniczych, którzy namowy przepracowanej lekarki zachęcającej do używania prezerwatyw zbywali argumentami ekonomicznymi: prezerwatywy kosztują, a wy leczycie za darmo. Tam też poznałem Jana Himilsbacha. Jeszcze nie grał i nie pisał, tylko opowiadał. Akurat wtedy o tym, jak pewna panienka odradzała mu, po koleżeńsku, posunięcie się z nią za daleko, informując, że ma syfa. – Odpowiedziałem jej – stwierdził Janek – nic nie szkodzi. Jestem mężczyzną. – I co, złapałeś? – zainteresował się któryś z pacjentów. – A jak! – odpowiedział z dumą”. – Pijemy kawę, podała nam śliczna kelnerka. – Zapytał go kiedyś poeta Zbigniew Jerzyna: – A ty jesteś jakiś taki posępny? – Co ona wie o życiu? – odparł Himilsbach. – No! No! – Uroda to nie wszystko. Znałeś Ewę Słoneczko? – Znałem. – W Paryżu panie pocięły ją żyletkami. – Taka piękna „dzika Słowianka”. Konkurencja.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 27/2013

Kategorie: Książki
Tagi: Anna Poppek