Elita szatkuje kapustę

Elita szatkuje kapustę

Wykładałam na uniwersytecie dla dzieci dygnitarzy w Korei PółnocnejSuki Kim – koreańska pisarka urodzona w Seulu, wyemigrowała do USA w wieku 13 lat. Po studiach uczyła angielskiego dzieci dygnitarzy partyjnych w Korei Północnej, na Pjongjańskim Uniwersytecie Naukowo-Technicznym (Pyongyang University of Science and Technology – PUST). W drugim tygodniu listopada ciężarówka przywiozła w porze obiadu niezliczone worki czosnku i kapusty. Wezwano kilka grup studentów na dwór, żeby ją rozładowali. Wnieśli czosnek do stołówki i przez dwa kolejne dni studenci oraz kadra obierali go przez ponad godzinę. Tak się dowiedziałam, że nadszedł tydzień kimjangu. Zarówno w Korei Północnej, jak i Południowej późną jesienią większość rodzin robi tyle kimchi, żeby wystarczyło im na całą zimę. Tradycję tę zapoczątkowano ponad tysiąc lat temu, kiedy warzywa nie były łatwo dostępne przez cały rok. Pamiętam z dzieciństwa, że kimjang, czyli przygotowywanie kimchi, zawsze było świętem. Kobiety w naszej dzielnicy nagle zaczynały się krzątać i kupować składniki – kapustę, rzodkiew, papryczki chili, szalotki, czosnek, imbir, marynowane małe krewetki i anchois. (…) Ten ostry smak chrupiącej kapusty i nieprzegryzionych jeszcze przypraw wrył mi się w pamięć jako pierwsza oznaka zimy. Gotowe kimchi przechowywano w ceramicznych naczyniach na dworze, żeby powoli fermentowało. Coraz ostrzejsze w smaku kimchi dodawało nam sił w śnieżne wieczory surowej koreańskiej zimy. Od dawna już nie myślałam o kimjangu. Kiedy przeprowadziliśmy się do Ameryki, matka zaczęła pracować siedem dni w tygodniu i coraz rzadziej robiła kimchi, więc zadowalaliśmy się tym kupowanym w sklepie. (…) Jednak oto teraz znalazłam się w Pjongjangu i obierałam czosnek na kimjang z setkami młodych Koreańczyków z Północy, którzy zakasali rękawy i bez wahania zabrali się do roboty, dzieląc się wspomnieniami o kimjangu w swoich domach. Jeden stwierdził, że zawsze pomaga matce, wnosząc po schodach wiadra z wodą: – Potrzeba dużo wody, żeby umyć 150 kilo kapusty. Wynikało z tego, że nie mieli w domu bieżącej wody, mimo że jego rodzina należała do elity. Inny student wtrącił, że jego rodzina jest mała, tylko on i rodzice, więc wystarcza im 80 kilo. Zapytali, ile kilogramów mój rząd dostarcza mi do domu na kimjang. Nie potrafiłam im powiedzieć, że dla młodego pokolenia kimjang jest zanikającą tradycją i że miasto Nowy Jork nie daje każdemu gospodarstwu domowemu przydziału kapusty, więc oznajmiłam tylko, że moja matka nie robi już kimjangu. Zdziwili się i zapytali, skąd w takim razie moja rodzina bierze kimchi podczas zimy. Wyjaśniłam, że Ameryka to duży kraj, w różnych regionach pogoda jest różna i zimą dostępne są rozmaite produkty spożywcze, bo handlujemy z wieloma innymi krajami. Podałam za przykład handel ich kraju z Chinami, co pomogło im zrozumieć mój wywód. Przyznałam, że mnie też coś tu dziwi: ich sposób organizowania kimjangu. Co z papryczkami, rzodkwią i szalotkami, skoro każda rodzina ma zapewne własny, jedyny w swoim rodzaju przepis, z nieco innymi składnikami? Jeden ze studentów wyjaśnił, że przydziały bywają różne. W tym roku, na przykład, zbiory były słabe i nie wystarczyło kapusty dla wszystkich rodzin, więc niektórzy dokupowali wszelkie potrzebne dodatki. Po raz drugi któryś ze studentów przyznał, że czegoś u nich brakuje. Zdziwiła mnie także informacja o korelacji między kimjangiem a wypadkami samochodowymi. Jak twierdzili studenci, w listopadzie na drogi wyjeżdżało tyle ciężarówek transportujących kapustę, że rząd uważał ten miesiąc za wyjątkowo niebezpieczny, ze znacznie większym ryzykiem wypadków. (Za niebezpieczny miesiąc uznawano także maj, ze względu na zwiększone ryzyko utonięć). Mnie kolizje z przewożącymi kapustę ciężarówkami wydały się mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, jak niewiele jeździło tu samochodów, nawet po ulicach Pjongjangu. (…) Kiedy weszłam później do stołówki, widok północnokoreańskich studentów, mniej więcej w tym samym wieku, radośnie obierających czosnek i mówiących, jak to czują się winni, że nie będą mogli w tym roku pomóc swoim matkom, wydał mi się surrealistyczny. Kilku wstało i zmiotło łupiny czosnku z podłogi. Inni je przebierali, żeby sprawdzić, czy nie wyrzucono przypadkowo jakichś ząbków. Nawet kiedy pracownicy kuchni powiedzieli im, żeby przestali obierać i poszli przygotować się na zajęcia, wielu pracowało dalej, odpowiadając grzecznie, ale z naciskiem, że będzie łatwiej i szybciej, jeśli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 45/2015

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Suki Kim