Leszek Miller ograł rywali, ale problemy, przed którymi stoi, wciąż są te same Po piątkowych głosowaniach wiemy jedno – Leszek Miller będzie szefem rządu, i to rządu większościowego. Gabinet Millera popiera 236 posłów i nie są to żadne spekulacje, ale fakt. Za Millerem murem stanęli: klub SLD, UP, partia Romana Jagielińskiego oraz kilku posłów, którzy wcześniej wyszli z Samoobrony i z SLD. Czy to stabilna większość? Nie wygląda imponująco, ale nie nawala, tak jak było to z koalicją z PSL. Powód jest prosty – sejmowy plankton z zasady nie prowadzi własnych politycznych gier (bo ma za słabą siłę przebicia) i orientuje się na najsilniejsze ośrodki. Paradoksalnie więc szef rządu może bardziej liczyć na lojalność „wolnych elektronów” niż dawnego koalicjanta, prowadzącego własną politykę. Leszek Miller może zatem triumfować – ogłoszona przez niego podczas posiedzenia Rady Krajowej SLD polityczna ofensywa zaczyna wydawać owoce. Wówczas jednym z jej głównych punktów była deklaracja, że premier podda się parlamentarnemu sprawdzianowi, czyli zgłosi do Sejmu wniosek o wotum zaufania. „Chcemy przerwać kawiarniane dyskusje, czy mamy więcej głosów od opozycji, czy też nie”, deklarowali ludzie Millera. Wniosek był zagraniem va banque, formalnie rząd koalicji SLD-UP był rządem mniejszościowym, popierało go niespełna 220 posłów. Opozycja dostała więc wspaniały prezent. Proszę, chcecie mnie obalić, oto jestem – zdawał się mówić premier. Opozycja prezent dostała i go nie wykorzystała. Dlaczego? Odpowiedź, że nie miała tej siły argumentów co krążący po kuluarach szef Kancelarii Premiera, Marek Wagner, jest zbyt prosta. Opozycja najzwyczajniej w świecie została ofensywą Millera zaskoczona. Przez cały ubiegły tydzień, gdy trwały przygotowania do głosowania, opozycja marnotrawiła czas, zastanawiając się, czy lepiej przyjść na głosowanie, czy też lepiej je zbojkotować. Zupełnie zapominając o pozyskiwaniu sojuszników, o tym, że jeżeli chce się wygrać głosowanie, trzeba skrzyknąć 231 posłów. Kolejny raz zblamowała się przed głosowaniem, podczas zadawania pytań premierowi. Tych pytań padło około 200, ale ich jakość zupełnie nie odpowiadała ilości. W sumie, zamiast choćby pozorów rzeczowej debaty, mieliśmy groch z kapustą. Opozycja pytała o szczepionkę przeciwko ospie, leki za złotówkę, samopoczucie premiera, o śledztwo w sprawie zabójców Marka Papały, o rezerwę rewaluacyjną NBP itd. Patrząc z pewnego dystansu, wydaje się, że premier uwzględnił w swych kalkulacjach słabość opozycji. I jeżeli czegokolwiek się obawiał, to jakiejś grupy niezadowolonych posłów SLD, którzy mogliby wyłamać się z klubowej dyscypliny. Jeszcze w środę spekulowano, że takich posłów może być nawet kilkunastu. Mówił o tym Piotr Gadzinowski, w mediach mogliśmy usłyszeć Wiesława Kaczmarka, który mówił, że się waha, i Izabelę Sierakowską, która mówiła, że nie weźmie udziału w głosowaniu, bo nie chce popierać Millera. Wewnątrzpartyjna fronda – to był najgroźniejszy dla Millera scenariusz. Jednak i on dla premiera skończył się pomyślnie. Podczas wieczornego spotkania z klubem SLD Miller wysłuchał ostrych reprymend, ale udało mu się przekonać wahających się, by go poparli. To poparcie okazało się kluczem do piątkowego sukcesu. W piątek wieczorem Leszek Miller miał więc prawo do świętowania sukcesu. Bo pięć dni, które minęły od referendum europejskiego, okazało się dla niego nadzwyczaj udane. Tydzień wcześniej prezydent zapowiadał konsultacje w celu wyłonienia rządu większościowego, sugerował, że Miller mógłby odejść. W samym SLD narastał ferment, wyrastali konkurenci do władzy, swoje ambicje sygnalizował Józef Oleksy. Zapowiadano walkę o władzę podczas zbliżającego się kongresu SLD. Opozycja twardo wołała, że Miller musi odejść, twierdząc, że nie tylko jest niepopularny w społeczeństwie, ale również bezsilny w Sejmie. Tymczasem w piątek to wszystko stało się przeszłością. Wewnątrzpartyjna opozycja została spacyfikowana, a opozycja boleśnie upokorzona. Miller mógł więc triumfować, ta rozgrywka zakończyła się jego zwycięstwem, jako polityczny taktyk ograł wszystkich. I szedł za ciosem. Już parę minut po głosowaniu, wyraźnie wzmocniony psychicznie (wreszcie zaczął wygrywać, wreszcie przejął inicjatywę), deklarował nowe otwarcie, nowy styl prowadzenia polityki, deklarował, że zna swoje błędy i wyciągnie z nich wnioski. Na ile była to szczera deklaracja? Grzegorz Rydlewski, szef zespołu doradców premiera, często powtarza, że w życiu każdego premiera
Tagi:
Marek Zalewski









