Pojedynek wygrywa na razie urzędująca premier. Jest bardziej aktywna, energiczna, kompetentna. No i bardziej samodzielna Czy czeka nas wojna dwóch dam? Ewy Kopacz i Beaty Szydło? Czy to one będą punktem odniesienia w polskiej polityce? Gdyby takie pytanie postawił ktoś rok temu, uznano by go za fantastę. A dziś, proszę bardzo, nikogo ono nie dziwi. Doktor Ewa 8 listopada 2011 r. Jaki dzień był kluczowy dla kariery Ewy Kopacz? Niełatwo wskazać jedną datę, Kopacz mozolnie pięła się w partyjnej hierarchii, krok po kroku, szczebel po szczeblu. Szefowa regionalnych struktur, szefowa sejmowej Komisji Zdrowia, minister zdrowia… Ale te wszystkie funkcje co najwyżej plasowały ją w drugim szeregu polityków PO. Przełom nastąpił 8 listopada 2011 r., kiedy Sejm, po zwycięskich dla PO wyborach, wybrał ją na marszałka Sejmu. Wybrał, bo tak chciał lider zwycięskiego ugrupowania, Donald Tusk. To był czas przemeblowania w szeregach PO. Tusk właśnie rozpoczął operację marginalizowania Grzegorza Schetyny, a Ewa Kopacz okazała się znakomitym wykonawcą jego woli. Znalazł w niej lojalnego marszałka Sejmu, sprawnie regulującego machinę legislacyjną. Oceniając tamten okres, można powiedzieć jedno: Ewa Kopacz nie zawiodła Tuska, a z kwartału na kwartał coraz lepiej czuła się w roli marszałka. Jeżeli początkowo wszystkim wydawało się, że ta rola ją przerasta, że stanowisko ma wyłącznie z woli premiera, który szukał osoby uległej, która nigdy mu nie zagrozi, to po paru miesiącach mało kto podważał jej kompetencje. To ważna cecha. Gdy więc Donald Tusk w sierpniu 2014 r. ogłaszał, że przyjmie funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej, zaraz dodał, że chce, by jego następczynią została Ewa Kopacz. Tak też się stało – Ewa Kopacz przejęła rząd i przejęła partię. Również wtedy wołano, że nie da rady, że znów gra rolę paprotki, że nie ma ani połowy charyzmy Tuska i nikt jej w partii nie będzie słuchał. Z zaciekawieniem czekano na jej rząd, który ułożyła tak, by godzić różne frakcje w partii. Czekano także na exposé. Dziś mało kto je pamięta, wspomina się, że złożyła 28 obietnic w 45 minut, że była w swoich słowach bardziej lewicowa niż jej poprzednik. W zasadzie kojarzymy z tamtego czasu dwa zawołania. Pierwsze, kiedy zwróciła się do Tuska: „Donaldzie, to ja stoję na czele polskiego rządu!”. I drugie, skierowane do Jarosława Kaczyńskiego: „Zdejmijmy z Polski klątwę wzajemnej nienawiści”. Co z tych słów zostało? Ważniejsze jest coś innego – Ewa Kopacz dzień po dniu, krok po kroku umacniała się w PO, budowała swoją pozycję. Partia Kopacz 7 sierpnia 2015 r. Namacalnym przykładem była bitwa o kształt list wyborczych. Inaczej chciały je ułożyć organizacje regionalne PO, inaczej Ewa Kopacz. I to ona postawiła na swoim. 7 sierpnia, po dziewięciu godzinach obrad, zarząd partii przyjął jej propozycje. A 2 września konwencja PO przyjęła pod platformerski dach Ludwika Dorna i Grzegorza Napieralskiego. Czy Ewa Kopacz po roku kierowania państwem i PO wyszła z cienia Tuska? Nie. Choć nie jest już paprotką. A nie wyszła dlatego, że wciąż próbuje prowadzić politykę tak, jak prowadził ją Tusk. Tylko robi to gorzej. Tusk zręcznie lawirował między lewicą a prawicą. Dla prawicy miał kastrację pedofilów, walkę z dopalaczami, straszenie Putinem. Dla lewicy – ułudę współrządów z SLD, hasła typu: nie klękam przed biskupami, wieczną obietnicę załatwienia sprawy in vitro. Partia ciepłej wody w kranie – to było to. Ewie Kopacz tej zręczności brakuje. Gdy Tusk przyprowadzał do PO Danutę Hübner albo Michała Kamińskiego, przeciwnicy polityczni tylko zgrzytali zębami. Gdy ona prezentuje Ludwika Dorna i Grzegorza Napieralskiego, słychać salwy śmiechu. Lewicowego wyborcę odstrasza tym, że dziś twarzami PO są Kamiński i Giertych. Prawicowego – że przeforsowała ustawę o in vitro. Tusk bardzo sprawnie administrował strachem – co widzieliśmy, gdy wybuchła wojna na Ukrainie, a on opowiadał, że nie wiadomo, czy 1 września polskie dzieci pójdą do szkoły. Ewa Kopacz próbowała przejąć inicjatywę podczas kryzysu migracyjnego. I cóż – lewicę zniesmaczyła, chowając się za plecami Słowacji i Czech. Prawicę – klucząc w sprawie liczby uchodźców, których przyjmie Polska. Opozycja zbojkotowała spotkanie w Kancelarii Premiera, a 16 września w Sejmie PiS przejęło inicjatywę
Tagi:
Robert Walenciak









