Armia bez głowy

Armia bez głowy

25.04.2014 Gdansk Remontowa Shipbuilding SA. Uroczyste ciecie pierwszych blach do budowy niszczyciela min Kormoran II N/z Waldemar Henryk Skrzypczak fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/REPORTER

Gen. broni w st. spocz. Waldemar Skrzypczak – były dowódca wojsk lądowych i wiceminister obrony narodowej O co chodzi Antoniemu Macierewiczowi? Gra nie toczy się przecież tylko o obronę terytorialną. – Oczywiście, przedmiotem oddziaływania ministra jest cała armia. Widać to po odejściach czołowych dowódców z praktycznie wszystkich najważniejszych struktur. To potwornie niebezpieczna sytuacja. Wojsko bez głowy… – Widzi pan, w armii kluczową sprawą wcale nie jest wykształcenie, tylko doświadczenie w dowodzeniu. Żadna uczelnia nie daje tego, co dowodzenie – kompetencji i poczucia odpowiedzialności. Z uczelni wynosimy wiedzę, którą potem sprawdzamy w praktyce, w boju. Ludzie, którzy przeskoczyli po dwa, trzy szczeble bez takich doświadczeń, to dowódcze kaleki. Nie udźwigną ciężaru odpowiedzialności za swoje decyzje w sytuacji krytycznej. Bo nigdy w obliczu takich sytuacji nie stanęli. Może kluczem do zrozumienia tej gwałtownej wymiany kadr jest jakiś plan? – Nie widzę w tym planu. Albo inaczej – nie widzę racjonalnego z perspektywy wojska planu. Moim zdaniem od jakiegoś czasu – jeszcze przed Macierewiczem, gdy szefem MON był Bogdan Klich – nasiliły się próby instrumentalnego traktowania wyższych dowódców. Budowania przekonania, że są upartyjnieni. I tak, ponieważ zostałem dowódcą wojsk lądowych w czasach pierwszego PiS, przyklejono mi łatkę pisiora. Gen. Różańskiemu – człowieka PO. Tak się stygmatyzuje dowódców. Mniejsza o personalną krzywdę – w ten sposób wśród naszych podwładnych buduje się przekonanie, że jeśli chcą robić karierę, muszą stanąć po odpowiedniej politycznie stronie. Generalicja nie jest bez winy. – W takim stanie rzeczy zyskują koterie wojskowe, które doradzają politykom. Klich miał u siebie koterię czerwonych beretów, która deprecjonowała wszystkich innych, Antoni Macierewicz też ma swoich, którzy mu podpowiadają, jak ma czyścić struktury. Można opisać tę grupę interesów? – Właściwie to są dwie grupy, z czego jedna cywilna, składająca się z osób, które Macierewicz wziął do MON, by zajęły się lustracją. Szeroko pojętą lustracją, zahaczającą już o wymiar zbiorowej manii prześladowczej. Co do wojskowych, proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie mówię o tych, którzy zastąpili najwyższych dowódców. Generałowie Surawski czy Wojciechowski to świetni fachowcy – ale już ostatni z krótkiej ławki, którą miał do dyspozycji Antoni Macierewicz. Mnie idzie raczej o zauszników, wszelkiej maści doradców i zwolenników, poukrywanych na jakichś mniej istotnych czy nieistotnych stanowiskach. Da się ich przyporządkować do jakiegoś rodzaju sił, broni? – Nie. Oni nie bronią interesów wojska czy grup zawodowych w jego obrębie. Grają o swoje, prywatne interesy. Podlizują się politykom w nadziei na awanse. Tym samym wpisują się w chorą kulturę polityczną. Rakowi upolitycznienia zdaje się towarzyszyć coś więcej. Wprost już formułuje się zarzuty, że niektóre poczynania ministra Macierewicza – intencjonalnie czy nie – realizują interesy obcych służb. – W ubiegłym roku pojawiły się sygnały, że wokół MON są ludzie powiązani z lobbystami rosyjskimi. Było zamieszanie, ludzie ci zniknęli z przestrzeni publicznej, ale nikt do końca nie wyjaśnił nam istoty tych związków. Czy nasze służby są w stanie tego dokonać? – Z pewnością tego nie robią. Możliwości są dwie – brak kompetencji albo celowe zaniechanie. Nie wiem, która jest gorsza. – Obie są złe. To zresztą kwestia wymagająca szerszego spojrzenia. Niech pan zobaczy, wojskowe służby – zarówno wywiad, jak i kontrwywiad – są mocno odseparowane od swoich zachodnich odpowiedników. Mówiąc wprost, tamci nie ufają naszym. Od kiedy? – Od lat. I sami jesteśmy sobie winni. Agenci wywiadów amerykańskiego czy niemieckiego pilnie nam się przyglądają. I co widzą? Służby, w których roi się od wzajemnych oskarżeń o kontakty z Rosjanami – agentami, lobbystami czy mafią. Stąd płynące do Waszyngtonu czy Berlina zalecenia, by ograniczać współpracę z Polakami. (…) Mówiliśmy już o generalicji, ale kadry to szersze pojęcie. W co grają oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego? Czy to już wyłącznie gra na przetrwanie? – Kadrę podzieliłbym na dwie grupy. W pierwszej umieścił ludzi wierzących, że armia to miejsce stworzone dla nich. Żołnierzy ambitnych, zdolnych, gotowych do wysiłku i poświęceń – w zamian za satysfakcję zawodową. Mających własne poglądy, ale jednocześnie wierzących w apolityczność wojska. Drudzy to karierowicze, bez wiedzy, bez kompetencji, biegający po salonach i zabiegający o względy polityków. Dla nich armia to tylko miejsce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2017, 2017

Kategorie: Kraj