Fałszywy alarm

Byłabyś zaskoczona, wiedząc, co twój mąż, jako rzecz najcenniejszą, chciałby wynieść z domu w razie zagrożenia

– Ja jeszcze na chwileczkę tam skoczę – powiedział to takim tonem, jakby miał zajrzeć do baru, a nie do domu, który być może za chwilę wyleci w powietrze.
– Przecież wzięłam wszystko – chwyciła go za rękę. Wiedziała, że był skąpy, no ale chyba rozumiał, że w tej sytuacji nic więcej nie da się uratować.
Potrząsnął głową. – Zaraz wracam – rzucił.
Przemknął w tłumie. Ominął zagapionego policjanta. Zniknął w grupie wynoszącej małe dziecko, jakieś książki, staruszkę. Koszmar.
Całe zamieszanie zobaczyli już z daleka. Wracali z imienin Zbyszka, szefa Sławka, który okazał zainteresowanie prezentem, więc Sławek snuł plany, co zrobi po awansie. Anka milczała. Zmęczona alkoholem i jedzeniem nie słuchała uważnie. Sławek był podekscytowany i miły.
Policjant tłumaczył, że w bloku być może jest podłożona bomba. Wszyscy są ewakuowani. Nikt nie może tam wejść. Sławek wyminął go. – Idziemy – szarpnął Annę. Bała się, ale poszła. W dziesięć minut później wraz z sąsiadami stali pod blokiem.
– Zapomniałam zdjęć babci – szepnęła Anna.
– Przecież to tylko fałszywy alarm – burknął, ale za chwilę powiedział, że musi wrócić do mieszkania.
Rzeczywiście, nie było go tylko kilka minut. – No i co? – zapytała. – Nic. Wygonili mnie. Musimy czekać.

Śmietnikowe listy

Mieszkańców zgromadzono w pobliskim przedszkolu. Popijali cienką, gorącą herbatę, próbowali usadowić się na dziecięcych krzesełkach. Sławek się nie odzywał. Ale pozostali przestawali się bać. – Tyle już było fałszywych alarmów – sąsiadka usiadła koło Anny. – Tylko tych policjantów szkoda. Muszą rozbrajać jakąś torbę. A wszystko przez to, że teraz mieszkanie wynajmuje nie wiadomo kto. I nie wiadomo, kto przychodzi. Łażą różni. Wczoraj szpital dziecięcy ewakuowali i żadnej bomby nie znaleźli. Ja bym takich, co robią dowcipy…
Huk. Cisza. Nigdy potem nie zapomniała tego widoku. Dom wyglądał jak ciastko nadgryzione przez olbrzyma. Część, w której znajdowało się ich mieszkanie, ocalała. Budynek był płaski, czteropiętrowy i bardzo długi. Bomba urwała kawałek po drugiej stronie.
Dopiero rano mogli wrócić do mieszkania. Było gorzej, niż sądzili. Wybite szyby; wiatr i deszcz zalały parapet.
– Chyba ktoś tu plądrował – Sławek mówił zdławionym głosem.
– Tak – Anna rozglądała się. – Ale musiał go ktoś wypłoszyć. Zresztą nic cennego nie zostawiliśmy – uspokajała. Pokręcił głową. – Idź spać – burknął. – Ja jeszcze posiedzę. – Sławek – próbowała go objąć. – Najważniejsze, że żyjemy.
Następnego dnia nie poszła do szkoły. Wyobrażała sobie, jak uczniowie ucieszyli się z bomby. Przecież miała być klasówka. Sprzątała, czekała na szklarza. W świetle dnia, po dwóch godzinach szorowania, straty wydawały się minimalne. Teraz potrzebuje kawy. Życie odzyska normalny bieg.
Szklarz przyszedł razem z policjantem, który szybko mówił. Dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów. Nie, nie złapali tych wyrostków, którzy plądrowali mieszkania, ale w pojemnikach ze śmieciami znaleźli rzeczy. Złodziejom wydały się bezużyteczne.
Szklarz pomarudził i poszedł. Policjant za nim. Wypiła łyk kawy. Od razu wiedziała, że ten stos kopert z imieniem i nazwiskiem jej własnego męża nie oznacza niczego dobrego.
Przeczytała je wszystkie, jeden po drugim, jakby bała się, że jeśli przerwie, nie będzie w stanie do nich wrócić. Dużo było uścisków i buziaczków, banałów i zapewnień o uczuciach. Ale bardziej od romansu poraził ją czas jego trwania – trzy długie lata. Tamta kobieta zdążyła zmienić pracę, wyjechać za granicę, w ostatnim liście cieszyła się z powrotu. I rozwodu Sławka, który na pewno nie był miłym przeżyciem. “No bo z tego, co mówiłeś o swojej żonie, niezły musiała dać ci wycisk”.
Dotknęła obrączki. Utyła. Złoty pasek ledwo zszedł z palca. Wycisk? To bardzo dobry pomysł. Szczególnie dla mężczyzny, który ryzykował życiem, żeby wrócić po kompromitujące go listy. Nie zdążył, za to zdążyli złodzieje.
Wyciągnęła prace klasy maturalnej. Oni też dostaną wycisk.

Przerażona nieznajoma

Sławek od drzwi opowiadał, jak szef przejął się wybuchem. To naprawdę dobrze wróży. I znowu wspomniał, że muszą porozmawiać o przyszłości Sławka.
Pomidorowa? Cudownie. Ledwo się nie zakrztusił, gdy położyła zdjęcia babci. Policjant przyniósł je ze śmietnika. Już nie był głodny, oglądał fotografie, jakby nagle zafascynowała go historia rodziny. Wypytywał, gdzie je znaleziono.
Żałowała, że nie ma psa, bo dość dziwacznie wyglądała przyczajona za osiedlowym sklepem. Ale stamtąd miała najlepszy widok na śmietnik. Przybiegł po chwili. Chyba przeszukał wszystkie pojemniki, raz tylko przeszkodził mu menel, którego zdziwiła konkurencja. Do domu wrócił wściekły.
Następnego dnia uczniowie wypytywali o wybuch. Zamilkli, gdy podała temat pracy klasowej.
Odnalezienie tej kobiety wydawało się prawie niemożliwe. Pracowała na uniwersytecie, ale z krótkich liścików nie wynikało, czy jest matematykiem, czy socjologiem. Nawet imienia nie podawała. Ale był jeden szczegół. Listy pisała wieczorami w bibliotece uniwersyteckiej.
Anna wybrała “Trybunę Ludu”, bo była wielka. Bibliotekarz przyniósł stos gazet. Rozłożyła jedną z nich, akurat na relacji, jak to władza radzi sobie z zimą stulecia. Wyjrzała zza gazety. Tamta kobieta pod ścianą jest za stara, a może to ta zamyślona nad Platonem, może ta obłożona literaturą francuską, a może dzisiaj w ogóle nie przyszła. Nie, to nie ma sensu. Wstała. – Nie za ciekawa lektura – uśmiechnął się bibliotekarz. Była zła. Odwróciła się. Ze stolika stojącego tuż przy wyjściu poleciały kartki, notes i koperta. Znajome pismo, znajome nazwisko.
Tę kobietę wyeliminowała na samym początku. Po prostu była zbyt podobna do niej samej, tylko młodsza. A Sławek chyba szukał jakieś większej odmiany.
W przyciemnionym barku pokazała listy. I obrączkę. – Nic się w naszym życiu nie zmieniło przez ostatnie lata – powiedziała. – Nic. No wie pani, o czym myślę. Także o tym, co zaniepokoiłoby każdą kobietę. Mogę zapewnić, że jest bardziej czuły niż na początku małżeństwa. Zdrada? To mu się zdarza. Ale nigdy dotąd z kobietą, która uwierzyłaby w jego kłamstwa.
Nie sądziła, że zrobi takie wrażenie. Nieznajoma była blada, potem sina. Anna zamilkła. Sądziła, że razem wymyślą zemstę, a tu za chwilę będzie świadkiem miłosnego zawału.
– Widziałam się z nim wczoraj – nieznajoma zapaliła kolejnego papierosa.
– Byliśmy w tym samym barku. Był bardzo poruszony. Ja go rozumiałam, bo sytuacja była straszna, ale z drugiej strony, wstyd mi powiedzieć, myślałam, jacy szczęśliwi bylibyśmy za rok. A pani i tak byłoby już wszystko jedno. O Boże, co ja plotę.
– No właśnie, nic nie rozumiem – Anna uśmiechnęła się. – W naszym budynku był wybuch, ale to raczej nie zbliżyło was do siebie.
Nieznajoma zdusiła papieros. – Powiedział mi, że miała pani zawał. I że skłamał, nie wziął rozwodu. Ale teraz tego nie żałuje. Mówił dużo, ale to było takie nie uporządkowane. Potem wstał i powiedział, że lekarze nie dają żadnych szans.
– Co?
– Powiedział, że pani na pewno umrze. Po tym wybuchu dopadł panią rozległy zawał. I koniec.
– Jaki koniec? – wrzeszczała Anna.
– Przecież ja żyję.
– No niby tak – odpowiedziała niepewnie kobieta.

Zdrowie
przede wszystkim

Nie zażywała żadnych leków. Brała tylko duże tabletki magnezu. Wysypała je na stół. Z łazienki przyniosła drugą, opieczętowaną fiolkę. Niby takie same, a jednak inne. Trzeba było uważnie przyglądać się, żeby zobaczyć napis “nitrogliceryna”. Człowieka o zdrowym sercu taka dawka mogła wykończyć.
Rozejrzała się po mieszkaniu. No, może nie było tu skromnie, ale i bez przepychu, dla którego warto by zabijać współmałżonka. Przecież mogli się rozwieść. Nie, na pewno wczepiałaby się w niego aż do ostatniej szansy. Ale z tego powodu też się nie zabija.
Zabija się z miłości, uwikłania i głupoty. A może nie chciał jej zabić, tylko myślał, że z rozklekotanym sercem łatwiej zgodzi się na rozwód. Przecież sam chorował na nadciśnienie, wiedział, jak stres i lęk o zdrowie zmieniają psychikę.
Nieważne, musi się przygotować na jego powrót. Z instytutu przychodził zawsze o osiemnastej.
Zasłonił się gazetą i pochłaniał swoje ulubione naleśniki. – Nie pytasz, jak się czuję – siadła po drugiej stronie stołu. Gazeta powoli opadła. – A powinienem spytać? Chyba nie myślisz ciągle o tym koszmarze wybuchu? – przyjrzał jej się uważnie.
– Myślę o listach, które znalazł policjant – stwierdziła Anna.
Wstał. Najlepszą obroną jest atak, więc po pięciu minutach była gotowa przeprosić, że naruszyła tajemnicę korespondencji. Wreszcie przerwała mu. – Nie wysilaj się. Przemyślałam sprawę. To trwa bardzo długo, za długo, żebym mogła ci wybaczyć. Wahałam się, ale naprawdę teraz jestem zdecydowana. Możesz odejść.
Przyglądał się jej nieufnie. Jakby czekał, że zaraz się rozpłacze albo zacznie go szarpać. Nic. Była spokojna.
– Jak chcesz – udawał obrażonego. – Ale teraz daj mi spokój.
– Źle mnie zrozumiałeś – powiedziała. – Wynoś się natychmiast i nie opowiadaj tej swojej ukochanej, że właśnie umieram na zawał. To niepotrzebne.
Zerwał się. Po godzinie zobaczyła, jak sapiąc, upycha walizę do taksówki. Jeszcze wróci, ale najpotrzebniejsze rzeczy już zabrał. Sama przypilnowała, podsunęła szczoteczkę do zębów i leki. Wróci? Potrząsnęła głową. Przecież widziała, w jakim był stanie. Zaraz będzie musiał zażyć leki na nadciśnienie. A w fiolce jest wsypana przez nią nitrogliceryna. Chyba tego nie wytrzyma.
Zapaliła boczną lampkę. Musi sprawdzić prace. Matura blisko. Poprawiła zdjęcie. Najważniejsze, że fotografia babci też nie była złodziejom potrzebna.

Wydanie: 12/2001, 2001

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy