Feminizm ma wiele twarzy

Feminizm ma wiele twarzy

Spakowały walizki, na tydzień rzuciły mężów, chłopaków, pracę i dom. I przyjechały do letniej szkoły feminizmu Mirka z Gdyni, matka czwórki dzieci. Po pięćdziesiątce stwierdziła, że idzie na studia, wystartuje w wyborach samorządowych i nauczy się argentyńskiego tanga. Agata kończy studia na Uniwersytecie Warszawskim i zbiera materiał do pracy magisterskiej, a Ewka, która jest dziennikarką, chciała w końcu się dowiedzieć, dlaczego faceci tak strasznie boją się feministek. Co je łączy? Wszystkie zapłaciły 300 zł wpisowego, spakowały walizki i na tydzień rzuciły mężów, chłopaków, pracę, dom. I przyjechały do letniej szkoły feminizmu. Szkoła odbyła się już po raz piąty. Tym razem w Sopocie, choć miejsce co roku się zmienia, aby dać szansę wszystkim kobietom. Informacje o tym, co, gdzie i kiedy, rozchodziły się pocztą pantoflową. Jedna dziewczyna dowiedziała się od drugiej, przyjaciółka wysłała przyjaciółkę, a było i tak, że córka matkę. – Ja znalazłam informacje na stronie www.ngo.org, wydrukowałam i pokazałam koleżankom. No i zostałam oddelegowana – opowiada Becia, która nie opuściła ani jednego wykładu, seminarium czy warsztatu. Zajęcia zaplanowano na tydzień, od rana do wieczora. Przynajmniej te oficjalne, bo dziewczyny i tak pół nocy przegadywały na korytarzu. Zasady były dwie: można tu przyjechać tylko raz i facetom wstęp wzbroniony. Przynajmniej na razie, bo panowie jeszcze nie dorośli do rozmów o feminizmie. – Max Weber żałował kiedyś, że po 1970 r. kobiety w Niemczech mogą już należeć do towarzystw naukowych. Wolałby, żeby w ogóle na takie spotkania nie przychodziły. Bo wtedy mężczyźni zamiast dyskutować, zamieniają się w koguty – tłumaczy wykładowczyni szkoły, Bożena Chołuj. – U nas jest inaczej. Kobiety nie popisują się przed mężczyznami, ale zamykają się przed nimi. Żeby źle nie wypaść. Różne twarze Zdaniem Agnieszki Grzybek, szefowej Ośki i współorganizatorki szkoły, kobiety ciągnie do takich zjazdów. – Pierwszeństwo miały dziewczyny z małych miejscowości i wsi. Są studentki, ale jest i właścicielka trzech barów, i policjantka z Opola – wylicza. Mirosława Daduń jest z Gdyni. 57 lat, niecałe 70 kg. Mini, buty na wysokim obcasie, burza blond włosów i iskry w oczach rozsyłane przy każdym uśmiechu. Ma czwórkę dzieci. A na liście zajęć taniec, aktorstwo, studia na Uniwersytecie Gdańskim, jazdę konno i tenis. W Gdyni prowadzi jeszcze klub dla kobiet dojrzałych. Kandydowała z listy SLD w wyborach samorządowych, ale przegrała, bo na plakatach wyborczych wyszła za młodo. Poza tym ludzie mówili: „Po co baba pcha się do polityki?”. – Warto pokazywać kobietom, że wszystko jest możliwe i nie ma tematów tabu. Na przykład seksualność kobiet dojrzałych traktuje się równie egzotycznie, jak życie seksualne dzikich. Partner takiej babki traci na nią ochotę, a do pionu jest w stanie go postawić już tylko 20-latka – mówi Mirka. Tłumaczy, że jest feministką, która uwielbia facetów. Tak kocha swojego męża, że wybaczyłaby mu drobne miłostki. Nie można całkowicie zawładnąć życiem drugiego człowieka. Tego samego oczekuje od męża. Bo wolność jest sprawą najważniejszą. Ciemnowłosa Ewka jest dziennikarką. Pochodzi z Warmii, mieszka na Mazurach, w 16-tysięcznym miasteczku. – Tam do feminizmu podchodzi się jak do jeża. O Boże, feministka! Stereotypów na ten temat jest mnóstwo. Główny: o co chodzi tym babom, w końcu w Polsce mamy równość. Przed wyjazdem kilka pań powiedziało, że jak wrócę, chciałyby się ze mną spotkać. Bo one muszą wiedzieć, jakie te wyzwolone kobiety są naprawdę. Ich mężowie żartowali: „Niech pani po powrocie nie rozmawia tylko z naszymi żonami, bo jeszcze nam się zbuntują” – opowiada. I tłumaczy: – Jeszcze nie wiem, czy to mnie wciągnie. Chcę wiedzieć, o co chodzi w polskim feminizmie. Poza tym zawsze zastanawiałam się, dlaczego reformę oświaty albo służby zdrowia robią głównie mężczyźni, skoro to kobiety odprowadzają dzieci do przedszkola i szkoły, chodzą z nimi do lekarza czy apteki. – Feminizm ma wiele twarzy. Drugiego dnia zebrałyśmy się wieczorem i któraś rzuciła: „Powiedzcie, jakie macie poglądy”. Nie spodziewałam się, że będą aż tak różne – dodaje Agnieszka Pindera, która w Lublinie studiuje kulturoznawstwo. Obroniła pracę licencjacką, a w październiku musi podać tytuł pracy magisterskiej. Szuka więc tu tematu. Tylko trzy osoby wiedzą, że tu przyjechała. Mówi, że dość już ma odczarowywania stereotypów i tłumaczenia, że feminizm nie polega na gnojeniu facetów. Beata Domaszewicz, dla dziewczyn

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 39/2004

Kategorie: Obserwacje