Fenomen Kuronia

Fenomen Kuronia

Jako jeden z niewielu przyznaje się do błędów. Niezwykle uczciwy wobec samego siebie, a to bardzo rzadkie Ostatni polski rewolucjonista. Od dzieciństwa w tym samym mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu, z kilkoma parami dżinsowych spodni w szafie. Dwie lewe ręce do garnięcia pod siebie. To „kalectwo” Jacek Kuroń wyniósł z domu. Kiedyś, jeszcze w latach 70. – opowiada w autobiograficznej książce „Wiara i wina” – jego ojciec, przedwojenny socjalista, wziął swych synów na podwórko koło śmietnika (licząc, że tam nie ma podsłuchu) i mówi: „Nie może tak być, że jednemu z was udaje się wszystko, a drugiemu nic”. Bracia byli już inżynierami, czegoś się dorobili, tylko Jacek co wyszedł z więzienia, wkrótce tam wracał. Więc jeden z tych ustawionych w życiu pyta: „A komu z nas tak się udaje?”. „No, Jackowi”, odpowiada Kuroń senior. – Fenomen Jacka Kuronia to pewna tajemnica – mówi mi Henryk Wujec z Unii Wolności, który konspirował z ostatnim polskim rewolucjonistą już w KOR. – Jacek zawsze był tym, który starał się naprawiać rzeczywistość. Można krytykować niektóre sposoby tej restytucji, co zresztą on sam zrobił w książce „Wiara i wina”, ale analiza błędów jeszcze bardziej skłoniła go do przewartościowania swego życia. On całe życie strasznie chce czynić coś dobrego, naprawiać zło. Tajemnica tkwi w znalezieniu odpowiedzi, dlaczego tak postępuje… Dla mnie to zagadka. Bo rozumiem – jeśli ktoś jest zacietrzewionym ideologiem albo walczy o władzę, stanowisko. Ale to nie przypadek Jacka. Rozwiązania szukałbym jeszcze w końcówce lat 60. On wtedy pod panieńskim nazwiskiem pierwszej żony, Gajki Boruckiej, pisał w „Więzi” eseje o ewangelii jako nauce etycznego życia. Z wyrazistym przesłaniem: miłość jako forma służenia ludziom. I żył w ten sposób – krytyczny w stosunku do Kościoła, ale blisko pierwotnego jego źródła – ewangelii. Ale dlaczego ten wewnętrzny imperatyw służenia innym nigdy go nie opuścił, nadal pozostanie dla mnie tajemnicą. Tak czy inaczej, z takim moralnym przesłaniem notorycznie wchodził w konflikt ze strukturami oficjalnymi. Wyleciał z harcerstwa, ZMP, PZPR. Na początku lat 60. poszedł do więzienia za napisanie razem z Karolem Modzelewskim „Listu otwartego do członków partii”. Oskarżali w nim partię o wyzyskiwanie robotników i niezrealizowanie założeń socjalizmu. To moja klęska Powszechnie panuje przekonanie, że polityk musi okazywać psychiczną siłę. Jeśli rodzą mu się w głowie jakieś wątpliwości, powinien je skrywać. Jacek Kuroń zupełnie odstaje od tego modelu. Jest człowiekiem zasad, nie taktyki, wręcz opętanym przez wyrzuty sumienia. „Ojciec wychowywał mnie tak – wyznaje w wywiadzie dla „Głosu Wybrzeża” w 2002 r. – abym zawsze był przygotowany na klęskę. A ja popełniłem zasadniczy błąd w punkcie wyjścia. W 1989 r. miałem pełną świadomość, że jestem dobry w wywracaniu państwa. A zielonego pojęcia nie miałem o budowaniu”. Miało być tak: „Solidarność” pozostanie w parlamencie opozycją i jej liderzy powoli nauczą się rządzenia. „Zostaniemy lewicową opozycją w przyzwoitym kapitalizmie – odtwarzał swój tok myślenia w „Wierze i winie” – ale najpierw musimy ten przyzwoity kapitalizm zbudować”. Tu był błąd, bo nie można budować przyzwoitego kapitalizmu, żeby go później kontestować. Instytucje powstają i stają się nienaruszalne. Polski kapitalizm okazał się najbardziej dziki i archaiczny. W gruncie rzeczy system złodziejski. „Bo taki charakter – zauważa Kuroń – miała zarówno sprzedaż znacznej części majątku narodowego, jak i uwłaszczenie biurokracji”. Tymczasem władza już leżała na ulicy. Kuroń podżyrował plan Balcerowicza. „I to jest mój grzech. Trzeba było złożyć inną propozycję – przyznaje po latach – ale do tego nie byłem przygotowany”. „Dwa razy byłem ministrem – to bicia się w piersi ciąg dalszy – strasznie spieprzyłem ten interes. To ja pozwoliłem na taki ład w Polsce, jaki jest dzisiaj. Ja go budowałem i ja za to jestem dzisiaj odpowiedzialny. To moja klęska”. Jako wyznawca ewangelii (choć niewierzący) Kuroń może każdemu wybaczyć („Mnie wątki rozliczeniowe w ogóle nie interesują”). Jeśli chodzi o niego samego, to „nie ma żadnych zbawień, sądów, rozgrzeszeń”. Prof. Jadwiga Staniszkis dostrzega fenomen Kuronia w pokajaniu się autora „Wiary i winy”. „Był świetny w walce z komunizmem, ale beznadziejny w zagospodarowywaniu tej wolności. Jako jeden z niewielu zdaje sobie z tego sprawę i przyznaje się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2004, 2004

Kategorie: Sylwetki