Festiwal ze skandalem

Festiwal ze skandalem

W Salonikach werdykty jurorów Europejskiej Nagrody Teatralnej łączą nowoczesność z tradycją Gdyby nie wtargnięcie aktorki Angeli Winkler ze sławetnego Berliner Ensemble na scenę Teatru Macedońskiego w Salonikach, zgromadzona wieczorową porą 29 kwietnia publiczność mogłaby zasnąć z nudów. Południowi Europejczycy lubują się w długich i wzniosłych ceremoniach. Tak było w roku ubiegłym w Turynie, kiedy Europejską Nagrodę Teatralną odbierał sam Harold Pinter. Tak było i w tym roku w Salonikach – zanim pierwsi laureaci odebrali nagrody, zdążyło już przemówić dziesięciu mówców spośród kilkunastu zasiadających przy długim stole na scenie. Przybyszom z dawnej tzw. Europy Wschodniej przypominało to obowiązkowe akademie ku czci, tu jednak taka gala uchodzi za należny zwycięzcom hołd. Południowcy uwielbiają święta. Trudno sobie wyobrazić bardziej wymarzone miejsce dla rozdania nagród teatralnych niż Grecja, gdzie narodził się dramat i teatr Europy, gdzie podczas Dionizjów rozstrzygano konkursy tragików. Wiadomo, ciągnie wilka do lasu, a aktora do kolebki… Komu potrzebne nagrody? Takie pytanie postawili krytycy z Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych. Wyrozumiałości organizatorów należy przypisać, że pytania się nie ulękli i postanowili zaraz po inauguracji spotkania w Salonikach zaprosić wszystkich gości do udziału w kolokwium pod takim właśnie zawołaniem. „Czy kapituły i akademie – pytali podstępni krytycy – które wybierają zwycięzców, nie ulegają czasem zbyt usłużnie modzie, płyciźnie i przejściowości? Innymi słowy, czy sam duch naszych czasów nie dewaluuje tradycyjnego znaczenia nagród jako wyrazu uznania głębokich osiągnięć?”. Rok wcześniej podobne kolokwium w Turynie zwołano pod hasłem „Krytycy – kto ich potrzebuje” – nikogo wówczas nie zaskoczyła konkluzja, że krytycy bywają nadal w teatrze użyteczni. Zwłaszcza publiczności. Tym razem mogło dojść do większych kontrowersji, ale nie doszło, mimo że debata okazała się ciekawa. Najdalej idącą odpowiedź sformułował Yun-Cheol Kim z Korei Południowej, sugerując, że nagrody są w równej mierze potrzebne i nagradzanym, i nagradzającym, laureatom i jurorom. Podzieliłem tę opinię w dyskusji, nie przewidując jednak, że finał spotkania w Salonikach dość nieoczekiwanie potwierdzi ten wniosek. Wielki zawód organizatorom i jurorom sprawił Peter Zadek, tegoroczny laureat Nagrody Europejskiej (obok Roberta Lepage’a), nie przybywając po odbiór wyróżnienia. To w krótkiej historii tej nagrody jeszcze się nie zdarzyło. Nieco historii Europejskie Nagrody Teatralne po raz pierwszy przyznano w roku 1987, pod koniec epoki zimnej wojny – od początku były symbolem europejskiej wspólnoty kulturalnej. Gdyby przyznawano je co roku, w Salonikach obchodzilibyśmy mały jubileusz. Powinna to być już 20. edycja tych nagród. Tak się jednak nie stało. Wraz z zakończeniem zimnej wojny jeden z najważniejszych celów tych nagród – budowanie mostów ponad ustrojowymi podziałami – stracił rację bytu. Inicjatorom nagrody, Unii Teatrów Europy, Komisji Europejskiej udało się jednak złapać drugi oddech w roku ubiegłym, kiedy doszło do ceremonii ich wręczenia w Turynie, niejako w ramach kulturalnej oprawy zimowej olimpiady. Można więc powiedzieć, że nagrody europejskie narodziły się na nowo pod przemożnym wpływem olimpijskiego ducha współzawodnictwa. Wcześniej wśród laureatów prócz Pintera znaleźli się Ariane Mnouchkine, Peter Brook, Giorgio Strehler, Heiner Müller, Robert Wilson, Luca Ronconi, Pina Bausch, Lew Dodin, Michel Piccoli – wielkie nazwiska światowego teatru. To w nurcie głównym, bo począwszy od trzeciej edycji obok niego pojawiał się nurt poboczny, czyli nagrody Nowej Teatralnej Realności, mające wskazywać na nowatorskie poszukiwania, ciekawe, jeszcze nieucukrowane zjawiska w teatrze, na artystów młodszego i średniego pokolenia, których zdaniem jury warto wesprzeć. Listę laureatów tej drugiej nagrody otworzył rosyjski artysta Anatolij Wasiljew. Polacy jak do tej pory nie mieli tu szczęścia, mimo że na giełdzie najpoważniej mówiło się o Krystianie Lupie jako kandydacie do Nagrody Głównej, a niejako żelaznym kandydatem „nowej realności” jest od kilku edycji Krzysztof Warlikowski (obok niego nominowani byli Grzegorz Jarzyna i Biuro Podróży). Liczba zwolenników Warlikowskiego rośnie i nadchodzi chyba jego pora – brak polskiego śladu wśród laureatów coraz bardziej rzuca się w oczy. Ogień i woda W tegorocznych werdyktach widać dążenie jurorów do połączenia ognia z wodą:

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2007, 2007

Kategorie: Kultura