Firma „Teraz Korzeniowski”

Firma „Teraz Korzeniowski”

SK Szuka sposobu, by ze sportowca udanie zmienić się w człowieka biznesu. Będzie gotowy za dwa, trzy miesiące Pięć lat po ślubie mieli kanapę i regał w służbowym mieszkanku, na 11. piętrze bloku na krakowskim Prądniku Białym. Marzyli wtedy o medalu olimpijskim, do którego on dojdzie bez ostrzeżeń i o domu pod Krakowem, który wybudują, gdy tylko się wzbogacą. Dzisiaj mają wymarzony dom, dwie córki, zasobne portfele i 15-letni staż małżeński, chociaż spędzili ze sobą pewnie nie więcej niż połowę tego czasu. Nie bali się marzyć, a Robert Korzeniowski nie ma lęku wysokości, więc na najwyższym stopniu podium czuł się doskonale i cztery razy doświadczył tego na igrzyskach olimpijskich. Dochodzenie do… siebie Mistrz doskonale pamięta, że swój marsz po medale rozpoczął od brązowego krążka na mistrzostwach świata w Göteborgu. – To moje wielkie zwycięstwo, chociaż byłem dopiero trzeci. Zafundowałem tam sobie własne pięć minut i obszedłem stadion, żeby podziękować kibicom. Na tyle starczyło mi energii, ale gdy zaczęły opadać emocje, poczułem wyczerpanie, pojawiły się dreszcze, ból w piętach, skurcze mięśni, a następnego dnia senność. W Atenach po zdobyciu olimpijskiego złota euforia i adrenalina pozwoliły mu przetrwać napór dziennikarzy przez pięć godzin po starcie. – Czułem się wykończony zwłaszcza psychicznie. Ból dopadł mnie 24 godziny później. Ogarniał całe ciało, wszystkie mięśnie, tak jakby osaczała mnie gigantyczna grypa. Poddawałem się masażom i różnym zabiegom odnowy biologicznej. To wtedy myślałem o pani Irenie Szewińskiej, która wręczała mi złoty medal. Były uściski i gratulacje. Cieszyłem się, ale potem uświadomiłem sobie groteskowość sytuacji. Wciąż pamiętam historię sprzed dwóch lat. (Sprawa dotyczyła tego, kto ma prawo sponsorować polskich zawodników. PZLA nie znalazł odpowiedniego sponsora, więc kilkoro czołowych polskich lekkoatletów, z Robertem Korzeniowskim na czele, postanowiło przyciągnąć do lekkiej atletyki biznesowego sojusznika – Elite Cafe, która zobowiązała się łożyć na nią 2 mln zł rocznie. PZLA nie przyjął oferty. Konflikt z grupą Korzeniowskiego a PZLA przybierał na sile – przyp. autorki). Drugiego dnia po starcie byłem w stanie zaaplikować sobie 12 minut powolnego chodu. Spałem, ile się dało. Trzeciego dnia wracaliśmy do kraju. Czułem się znośnie i nieźle mi się chodziło, ale na normalny, 10-kilometrowy trening mogłem wyjść dopiero piątego dnia. Fizjologicznie mój organizm wracał do siebie w ciągu tygodnia, ale moje reakcje psychospołeczne unormują się dopiero w ciągu dwóch miesięcy. Bezsilność mistrza Najboleśniej pamięta dyskwalifikację, choć wbrew pozorom nie tę olimpijską z Barcelony, gdzie nie czuł się jeszcze faworytem, lecz tę z mistrzostw świata w Stuttgarcie. – Wydawało mi się wtedy, że nic nie może stanąć mi na drodze do złota, ale stanęli sędziowie. Zszedłem z trasy, gdy mi to zasygnalizowali, jednak czułem się oszukany, skrzywdzony i bezsilny. To chyba najgorsze uczucie, jakie bywa udziałem człowieka, który wie, że może udowodnić swoje racje, i zdaje sobie jednocześnie sprawę, że niczego to już nie zmieni. Byłem kompletnie rozbity, straciłem stypendium, nie wiedziałem, z czego utrzymam rodzinę. Zrobiłem sobie wtedy wakacje i zbierałem siły, by wrócić do treningu. Kto wie, może gdyby wówczas ktoś zaproponował mi inne zajęcie, przestałbym chodzić… Mimo że doświadczał porażek w sporcie, uważa, że prawdziwej życiowej klęski nie zaznał, i wierzy, że mądrymi działaniami zdoła jej zapobiec. Ale jeśli nawet wydarzenia toczą się nie po jego myśli, nie odbiera tego jak brak opieki Boga. – W przykrych dla mnie sytuacjach miewam żal do konkretnych osób. W opatrzności szukam nie tyle interwencji w sprawach doraźnych, ile raczej optymizmu na później. I ten optymizm znajduję. Bo zdaniem Roberta Korzeniowskiego, najwięcej w życiu człowieka zależy od niego samego. Długoterminowość zadań, powtarzalność sukcesów, perfekcja i uczciwość to jego drogowskazy. Człowiek instytucja Nie lubi, gdy mówią o nim instytucja. – W tym określeniu traci się człowieka, a ja jestem otwarty na kontakt ze światem, chociaż mam zakodowaną w psychice pozycję lidera. Wolę być utożsamiany ze sprawnie zarządzaną firmą. Żeby pokazać, jak wygląda jego zawodnicze życie, co od czego zależy, czyli jak funkcjonuje „Firma Korzeniowski”, zaprosił kiedyś do Spały dziennikarzy i biznesmenów. Mieli spróbować sportowego chodu i przez jeden dzień poddawać się treningowemu reżimowi, który jest codziennością

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 37/2004

Kategorie: Sport