Forteca śmierci

Forteca śmierci

Rebelia pojmanych talibów zakończyła się rzezią Była to największa masakra podczas wojny w Afganistanie. Ok. 400 wziętych do niewoli zagranicznych bojowników Talibanu wznieciło bunt w fortecy pod Mazar-i-Szarif. Amerykańskie samoloty zrzuciły bomby, topiąc rebelię we krwi. Nikt nie ocalał. Dziedziniec twierdzy przypomina wizję z koszmarnego snu, z dantejskiego piekła czy z obrazu Hieronima Bosha. Między kikutami drzew i wypalonymi samochodami leżą zmasakrowane ciała rozjechane przez czołgi, poodrywane głowy, ręce i nogi. Wśród nich buszują żołnierze Sojuszu Północnego, ściągają trupom buty i wyrywają złote zęby. Nie przeszkadza im nawet ohydny smród rozkładających się ciał. Amnesty International i ONZ zażądały wszczęcia śledztwa w sprawie tej przerażającej rzezi. Konwencja Genewska zabrania przecież takiego prowadzenia działań wojennych. Rzecznik Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, Jose Diaz, stwierdził, że wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. „Jak nasi alianci z Sojusz Północnego przestrzegają Konwencji Genewskiej?”, pyta szyderczo londyński dziennik „The Guardian”. Gazeta „The Independent” uważa, że udział brytyjskich i amerykańskich komandosów w tej bitwie nie jest dla nich powodem do chluby. Przebieg masakry można odtworzyć tylko w ogólnych zarysach. Istnieje wersja Sojuszu Północnego uzupełniana relacjami Oliviera Martina z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża oraz dziennikarza Alexa Perry’ego z amerykańskiego magazynu „Time”. Oczywiście, zgładzeni nie mogą złożyć zeznań. W sobotę 24 listopada kilkuset zagranicznych bojowników Talibanu broniących miasta Kunduz poddało się żołnierzom uzbeckiego generała, Raszida Dostuma, cieszącego się ponurą sławą jednego z najbardziej okrutnych dowódców Sojuszu Północnego. Cudzoziemcy zapowiadali uprzednio, że będą bronić Kunduzu do ostatniej kropli krwi. Wiedzieli, że nie mogą liczyć na łaskę. „Nienawidzę tych terrorystów, Arabów, Czeczenów i Pakistańczyków. To oni przynieśli nieszczęście do Afganistanu. Kiedy tylko się poddadzą, załatwimy ich”, zapowiadał jeden z podkomendnych Dostuma, Ammamullah. Oliwy do ognia dolał sekretarz obrony USA, Donald Rumsfeld. „Mam nadzieję, że zagraniczni bojownicy bin Ladena zostaną wzięci do niewoli lub zabici”, powiedział. Tylko że Amerykanie nie chcieli przejąć jeńców. Jaka alternatywa pozostawała? W Kunduzie 60 Czeczenów skoczyło do rwącej rzeki na pewną śmierć, obawiając się bolesnych egzekucji. Większość zagranicznych bojowników złożyła jednak broń za namową swego przywódcy, mułły Faizala (ten jako rodowity Afgańczyk mógł odejść wolno). Wśród jeńców byli bojownicy z różnych krajów arabskich, muzułmanie z Kaszmiru, Ujgurowie z Chin, Czeczeni i Uzbecy. Wszyscy posłuchali Osamy bin Ladena i mułły Omara wzywających do świętej wojny. Większość jeńców stanowili jednak pakistańscy niepiśmienni wieśniacy, którzy przyłączyli się do talibów zaledwie przed kilkoma tygodniami, podjudzeni przez islamskich duchownych. Jednym z nich był Muhammed Tadamia spod Karaczi: „Nasz mułła powiedział, że powinniśmy wziąć udział w świętej wojnie. Zabrałem więc kałasznikowa i poszedłem z innymi. Amerykanie bombardowali tak bardzo, że musieliśmy się poddać. Nigdy już nie dam się namówić na dżihad”. Tadamia należał do jeńców, dla których nie było już miejsca w fortecy, dlatego ocalał. Nie wiadomo jednak na jak długo. Wepchnięto go z innymi do ciężarówki i wywieziono w nieznanym kierunku. Niemal 400 jeńców z Kunduzu trafiło do XIX- wiecznej fortecy Kalai Dżanghi (Twierdzy Wojny), ok. 15 km na zachód od Mazar-i-Szarif. To wielki, ponury kompleks o powierzchni 2 km kw., wznoszący się wśród pól, otoczony fosą i prawie 20-metrowymi murami z wypalanej cegły. Talibowie mieli tu magazyn broni. Po upadku Mazar-i-Szarif generał Dostum urządził w Kalai Dżanghi kwaterę główną. Nie wiadomo, dlaczego jeńców osadzono tuż obok arsenału z bronią ciężką. Dostum zabrał większą część wojsk, aby na ich czele wkroczyć do Kunduzu. Fortecy strzegł tylko niewielki garnizon. Wziętych do niewoli talibów nie poddano dokładnej rewizji. Już po kilku godzinach doszło do krwawego incydentu. Jeden z Czeczenów zdetonował ukrytą pod ubraniem wiązkę granatów ręcznych, zabijając siebie i dwóch bliskich doradców Dostuma. Odłamki raniły dziennikarkę brytyjskich wiadomości ITN, Andreę Catherwood. Następnego dnia, w niedzielę, dowódcy Sojuszu Północnego postanowili przeszukać jeńców. Talibów wyprowadzano z piwnicy i wiązano im ręce ich turbanami. Do twierdzy weszło też dwóch oficerów CIA: 32-letni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 49/2001

Kategorie: Świat