Maciej Macierzyński, jeden z najlepszych polskich fotografów politycznych. Karierę zaczynał w „Tygodniku Polskim”. Był fotoreporterem w „Time Magazine”, w Agencji Reutera, „Sztandarze” i „Życiu”. Był także urzędnikiem: zastępcą redaktora naczelnego Centralnej Agencji Fotograficznej Polskiej Agencji Prasowej, a później zastępcą redaktora naczelnego Agencji Fotograficznej Wirtualna Polska. Obecnie pracuje w Agencji Fotograficznej Reporter. Był świadkiem rewolucji w Rumunii w 1989 r., zamieszek w Wilnie, wojny w Bośni i w Iraku w 2003 r. – Słynie pan ze znakomitych zdjęć polityków. Który z nich, według pana, jest najbardziej medialny? – Andrzej Lepper ma na koncie wiele spektakularnych akcji. Dzięki niemu zrobiłem trochę dobrych zdjęć. Zawsze cenię ludzi, którzy ułatwiają mi pracę, niezależnie od opcji politycznej. Najbardziej medialnym ministrem był Grzegorz Kołodko. Słynął z tego, że uwielbiał fotografów i siedząc w ławach rządowych, zerkał, czy go obserwują. Jeśli zauważył, że jest „pod obstrzałem”, zawsze ustawiał się tak, żeby wyszło jakieś niebanalne zdjęcie. Np. wyciągał „The Economist” albo prezentował premierowi aerozol do spryskiwania twarzy. Kiedyś na spotkaniu Komisji Trójstronnej pan premier bardzo energicznym krokiem wbiegał po schodach. My staliśmy na samej górze. Kiedy Kołodko był na półpiętrze, poprosiliśmy go, żeby trochę zwolnił. I on to zrobił. Wyglądało to tak, że biegnie, ale w rzeczywistości poruszał się bardzo wolno. Dzięki temu wszyscy spokojnie zrobiliśmy zdjęcia „biegnącego” po schodach Kołodki. – A Jan Rokita? Czy jest wdzięcznym tematem dla fotografa? – Oczywiście, że tak. Jego miny są odzwierciedleniem jego stosunku do rozmówców. Od razu widać, co o kim myśli. Bardzo często odmalowuje się u niego takie ironiczne zdziwienie. Leszek Miller jest dla nas dostępny w zależności od tego, czy potrzebuje mediów, czy nie. Ale z premierem jesteśmy raczej w dobrych stosunkach, bo pamięta o fotografach. – W Sejmie zaczęto wprowadzać ograniczenia w poruszaniu się mediów. Słyszałam, że zaczęło się od tego, że fotoreporterka weszła za politykiem do ubikacji, aby tam zrobić mu zdjęcie. – Nie jestem pewien, czy to prawda. Znam jednak historię z czasów, gdy Wojciech Jaruzelski był prezydentem. Wszedł do łazienki, w której był już fotoreporter. Kiedy fotograf wyszedł z łazienki, znacząco spojrzał na swój aparat, dając do zrozumienia, że ma superzdjęcia. Każdy pomyślał, że uwiecznił generała w jakiejś niestosownej sytuacji. Kiedy sprawa dotarła do Jaruzelskiego, zaczęło się gorączkowe poszukiwanie tego żartownisia. Afera była straszna. Natomiast jeśli chodzi o plotki dotyczące powodów wprowadzenia ograniczeń w poruszaniu się po Sejmie, to znam inną opowieść. Według niej, zakazano nam chodzić po kuluarach, bo ponoć jakiś fotograf zahaczył aparatem i zadarł rajstopy jakiejś posłanki. – Czy są jakieś niepisane prawa, według których w określonych miejscach czy sytuacjach nie robi się zdjęć? – Nie robimy zdjęć w sejmowej restauracji, mimo że parę razy mielibyśmy okazję zdobyć naprawdę fajny materiał. Ale wiemy, że skończyłoby się na tym, że mielibyśmy zakaz wchodzenia do Hawełki. A jeśli się spędza w Sejmie cały dzień, to trzeba coś zjeść czy po prostu odpocząć. – Słynne jest pana zdjęcie ziewającego Belki. Walorem tego zdjęcia jest nie tylko to, że ukazuje znanego polityka w niezwykłej sytuacji, ale także świetnie oddaje atmosferę, zmęczenie sejmową dyskusją. – To zdjęcie było zrobione o 1.30 w nocy, podczas debaty budżetowej. O tej porze wszyscy byli już potwornie zmęczeni: posłowie, fotoreporterzy, dziennikarze. Zastanawiałem się, jak można zilustrować te nocne obrady. W pewnym momencie zobaczyłem, jak wicepremier Belka, siedząc w bocznej, rządowej ławie, czyta „Rzeczpospolitą” i dostaje wręcz ataku ziewania. Nie chodziło mi o to, aby pokazać, że wicepremier jest niekulturalny, ale aby przedstawić tę męczącą, nużącą atmosferę. Zresztą to zdjęcie zaczęło żyć własnym życiem. Kolega pokazywał mi, jak na demonstracji ktoś trzymał je i pokazywał w kierunku Kancelarii Premiera. Inne moje zdjęcie było też rozsyłane pocztą elektroniczną – to kiedy przemawia Renata Beger, a nad nią Donald Tusk wymownie podnosi oczy do nieba. W Sejmie często jest to czekanie. Zresztą do Sejmu nie można wpaść na pół godziny i wyjść ze zdjęciami. Tam trzeba być praktycznie przez cały dzień, bo nigdy nie wiadomo, kiedy np. przeleci w sali obrad nietoperz, ktoś zacznie blokować mównicę. Bywa też, że kiedy coś się dzieje w jednej części parlamentu,
Tagi:
Joanna Tańska









