Jak zdobyć parcelę w Aninie? Z właściciela nieruchomości zrobić swojego przodka Anna K. mieszkała wówczas w Niemczech, gdy odebrała telefon od matki. Niewiele ze słów, które zlały się z płaczem, zrozumiała. Coś o młodym mężczyźnie w skórzanej czarnej kurtce na harleyu przed ich willą w Aninie, jego wykrzykiwanie: „Ze mną nie wygracie!”, jakiś dokument, który ojciec od ręki roztropnie kseruje… – Mama – prosi Anna – nie płacz do słuchawki. To nic nie daje. Anna wsiada więc w samochód i jedzie do Polski. Do podwarszawskiego Anina, gdzie dorastała. Niebawem na werandzie ich domu zobaczy psy, które kiedyś przygarnęła. Mama pochwali się nowymi grządkami kwiatów w ogrodzie. – O co chodzi z tym harleyowcem? – ta myśl mąci jej radość, że rychło przekroczy rodzinny próg. Jest lipiec 2002 r. Proszę opuścić teren Nie pobawi się z psami, bo w domu zastaje bardzo zdenerwowanych rodziców. Trzeba ich uspokoić, aby opowiedzieli wszystko po kolei. Było tak: Odezwał się dzwonek u furtki. Matka Anny wyszła przed dom. Koło parkanu stał młody mężczyzna, obok niego ten pancerny motocykl. Nieoczekiwany przybysz zatoczył ręką szeroki łuk w kierunku lewej części ogrodu, mówiąc: „Nazywam się N. Jestem nowym właścicielem tej nieruchomości, jutro będę odmierzać swoją część, radzę nie przeszkadzać”. I chciał otworzyć furtkę. W tym momencie podszedł do ogrodzenia ojciec Anny – Jan G., 78-letni emerytowany profesor politechniki. Uprzedził intruza, aby nie robił następnego kroku, bo może to się źle skończyć. Gdy psy leniwie podniosły się ze swych legowisk, harleyowiec odjechał, ale wkrótce zjawił się z geodetą. Wtedy profesor wezwał policję i zażądał od N. dokumentu potwierdzającego, że rzeczywiście posesja jest jego własnością. Intruz takiego „papieru” nie miał. Okazał tylko akt notarialny na część parceli, w którym – co profesor po dokładnym obejrzeniu zauważył – numer repertorium na stronie pierwszej nie zgadzał się z numerem na ostatniej. Nie był to oryginał, lecz kopia. Zawiadomiona policja kazała najeźdźcom opuścić teren. Do przyjazdu córki z Niemiec profesor trochę już się rozeznał w nowej sytuacji. Przede wszystkim sprawdził wpis parceli do ewidencji gruntów w gminie i z przerażeniem zobaczył, że obok jego nazwiska jako właściciela domu i połowy nieruchomości druga część jest przypisana do spadkobierców Ferdynanda Ludwika Kolewego – Jana Kolewego i jego zamężnej siostry Jadwigi G. Profesor zgłosił w prokuraturze oszustwo. Przesłuchano odpowiedzialną za wpisy urzędniczkę. Stwierdziła, że w 2001 r. zgłosił się do gminy warszawski adwokat Jan S. z wnioskiem o ujawnienie w ewidencji gruntów jako nowych właścicieli rodzeństwa Kolewe, spadkobierców Erwina – jedynego brata Ferdynanda Ludwika Kolewego. – Przedstawił dokumenty: postępowania spadkowe i osobliwe pismo z sądu ksiąg wieczystych, gdzie w pierwszym akapicie potwierdzono zniszczenie przedwojennej księgi wieczystej nieruchomości Willa Wawer Anin 394, którą to zakupił w 1936 r. Ferdynand Ludwik Kolewe. A w drugim podaje się treść owego wpisu, który przecież nie istnieje. Innych dokumentów, stwierdzających czarno na białym, co naprawdę dziedziczą Kolewowie, nie było. Potem wypadki potoczyły się szybko. Po złożeniu przez prof. G. zawiadomienia o przestępstwie sporna część parceli została błyskawicznie odsprzedana. (Jak się później okaże, za jedną trzecią wartości i z wpisaną hipoteką. Zakładanie księgi wieczystej trwało zaledwie trzy dni). Następnie Robert N., adwokat nowej właścicielki, wezwał pismem procesowym prof. G. do „wydania nieruchomości w ciągu 5 dni do godz. 12; w przeciwnym razie wystąpi z powództwem o eksmisję i odszkodowania za bezumowne korzystanie z nieruchomości”. Profesor wytropił, że mecenasi Robert N. i Jan S. to ta sama kancelaria. A harleyowiec jest właścicielem dużej agencji nieruchomości w Warszawie. Notariusz Branickiego nie odnotował – Wszystko się wyjaśni, odkręci, dajcie mi tylko trochę czasu – Anna pociesza schorowanych rodziców i zaczyna przeglądać domowe archiwum. Do tej pory niewiele wiedziała o historii rodzinnego domu. Była przekonana, że stoi na jednej dużej działce. Sprowadziła się do niego, gdy miała już kilkanaście lat, bo choć ojciec kupił parcelę w roku 1975, czyli zaraz po urodzeniu się jedynej córki, budowa domu ciągnęła się do 1992 r. – Tato, nie mogę znaleźć
Tagi:
Helena Kowalik









