Geografia nierówności

Geografia nierówności

Znacznie gorzej sytuacja wygląda poza stolicą. Przed laty, jeśli ktoś chodził do szkoły na tzw. prowincji, ale był dobry z co najmniej kilku przedmiotów, bez problemu mógł się dostać na studia. Na egzaminach wstępnych mógł błysnąć. Nowa matura ze swoją standaryzacją to utrudnia. Trzeba być dobrym z większej liczby przedmiotów. I tutaj zyskują uczniowie z wielkich miast. Przykład? W zeszłym roku z miasta S. żaden uczeń nie dostał się na medycynę. Nie znaczy to, że nie próbowali. Próbowali, ale polegli. Szkoły średnie z miasta S. nawet najlepszym uczniom nie gwarantują dostania się na wymarzone studia. Co to oznacza? Że w tym mieście będzie wielki problem z dostaniem się do lekarza. Kto chce pracować w powiatowym mieście? Najczęściej ten, kto się w nim urodził, wyjechał na studia i wrócił. Z różnych przyczyn: z lokalnego patriotyzmu, z przywiązania do rodziny, nieważne. Ważne, że jeśli nikt nie wyjedzie, to nikt nie wróci! Efekt jest taki, że będziemy mieli lekarzy rekrutujących się tylko z wielkomiejskiej klasy średniej, którzy w młodym pokoleniu mają pewne – delikatnie mówiąc – problemy z empatią wobec osób spoza swojej klasy społecznej.

Jak temu zapobiec? Jak zapewnić zdolnej młodzieży z mniejszych ośrodków możliwość studiowania? Najlepiej wprowadzić zasadę, że jeden, dwóch, trzech najlepszych uczniów z każdego powiatu ma indeks na wymarzone studia bez egzaminów. Może w skali Polski nie będą w pięćsetce najlepszych. Będą najlepsi w warunkach, w jakich rywalizowali. I za to należy im się od państwa nagroda.

Krótkowzroczność państwa

Innym polem, na którym widać doskonale uciążliwość nierówności, jest zdrowie. Prosta sprawa: jeśli jesteś średniakiem, na operację zaćmy czekasz półtora roku, jeśli jesteś bogaty, płacisz i operują cię od ręki. Państwo jest w swojej polityce – nomen omen – krótkowzroczne. Nie kalkuluje, że czekający na operację zaćmy pracownik w pewnym momencie pójdzie na zwolnienie, bo już nie da rady pracować. A przecież taniej byłoby go szybciej zoperować!

Nierówność ma też wymiar geograficzny. Dostęp do lekarzy specjalistów poza wielkimi miastami jest utrudniony. W Polsce mamy 209 lekarzy angiologów (specjalistów układu naczyniowego i limfatycznego). Mamy też 314 powiatów. Wniosek jest prosty: w jednej trzeciej powiatów brakuje lekarza angiologa. W rzeczywistości olbrzymia większość powiatów to białe plamy, bo specjaliści skupiają się w największych ośrodkach. Jeśli więc ktoś cierpi na chorobę żył, musi jechać do dużego miasta. Jak jechać? Połączenie kolejowe zlikwidowane, PKS raz dziennie. Jeśli ma się samochód i uczynnego kierowcę, to pół biedy. Jeśli jest się biednym i nie ma, to…? No właśnie. To nie jest kraj dla biednych ludzi. Szczególnie na prowincji. Liberalne państwo zamiast zapewnić takiemu obywatelowi lekarza, zostawia go samemu sobie. Na końcu wypłaci mu rentę. A ta będzie państwo kosztować znacznie więcej niż ów lekarz.

Nierówności zdrowotne widać na przykładzie Warszawy. W dzielnicach takich jak Ursynów czy Wilanów zachorowalność na gruźlicę jest śladowa. Tymczasem na Pradze-Północ na gruźlicę cały czas zapada 40 na 100 tys. mieszkańców. Mieszkaniec Pragi-Północ żyje prawie 13 lat krócej niż mieszkaniec Wilanowa. A mówimy o różnicach w granicach jednego miasta!

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 28/2015

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy