Wojna z lesbijkami i gejami

Wojna z lesbijkami i gejami

To, czy Parada Równości odbędzie się w Warszawie, czy nie, jest papierkiem lakmusowym naszej demokracji A więc odpowiedź brzmi: „nie”. Mam na myśli odpowiedź Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Warszawy na temat Parady Równości. Nie w samej paradzie leży jednak rzecz, gdyż odbywała się w Warszawie już od dobrych kilku lat, zawsze było na niej kolorowo, wesoło i bezpiecznie. Prezydent Warszawy nie może powiedzieć po prostu, że zabrania przejścia paradzie, bo nienawidzi gejów i lesbijek, uważa ich za zboczeńców oraz ma swoje sojusze polityczne. Musi wymyślić i podać bardziej dyplomatyczny wykręt, który przekonywałby nas, że nie zostały złamane zasady demokracji. Nic trudnego. Mogą to być względy bezpieczeństwa. Bezkrólewie Zanim jednak wrócimy do sprawy – przyjrzyjmy się naszej sytuacji. Mamy okres interregnum. Bezkrólewie. To znaczy król jest, ale umarł. Tak, ale ludzie nie lubią bezkrólewia. I jakoś w niepisany sposób, mocą już wieloletniego nawyku patrzą w stronę Kościoła. No bo czy nie tam jest źródło władzy? Tam i w siłach powołujących się na Kościół, na religię, na tradycję narodową. Oto przed referendum unijnym SLD zwrócił się do Kościoła o to, żeby wykonał pracę, którą powinny podjąć instytucje państwowe, czyli żeby prowadził kampanię na rzecz Unii Europejskiej. Nie jest wcale oczywiste, że bez wsparcia Kościoła referendum wypadłoby negatywnie. Zależałoby to od tego, jaką kampanię prowadziłoby państwo. Ale państwo (czyli jego reprezentant – SLD) niczego nie prowadziło, oddało rzecz w ręce Kościoła i w zamian za jego wysiłki obiecało nie dotykać kwestii ustawy o przerywaniu ciąży. Ponad sto znanych kobiet podpisało wtedy protest przeciwko poczynaniom rządu, na czele z Wisławą Szymborską i Marią Janion. Terapeuta zakablowany Czuję i odnotowuję rosnący wpływ Kościoła oraz tych, którzy go politycznie reprezentują lub tak twierdzą. A jednak zdziwiłam się, gdy usłyszałam któregoś dnia w wiadomościach telewizji publicznej, że skrwawiony pas Ojca Świętego będzie udostępniony do oglądania pielgrzymom na Jasnej Górze. Dla mnie taka wiadomość w mediach jest informacją o tym, że wraca jakaś średniowieczna postać kultu relikwii i specyficzna dewocja. Sama wiadomość nie dziwiłaby mnie w piśmie katolickim (a najmniej w parafialnym), ale dlaczego pojawia się w publicznej telewizji, w popularnych, ale niekatolickich kanałach telewizyjnych i radiowych? Rozdział Kościoła od państwa w Polsce jest od kilkunastu lat mętny, a nazbyt wyraźny staje się brak tego rozdziału. Cóż, weźmy sobie garść przykładów z życia codziennego. W „Zwierciadle”, piśmie dla kobiet, Wojciech Eichelberger sławił seks jako akt o charakterze sakralnym, a ponieważ zawsze, mówiąc o płci, odwołuje się do archetypów (z których wywodzą się stereotypy), więc mówił też o archetypie kochanki. Zupełnie w innym tonie zaś wypowiadał się w piśmie „Więź”. Z tego powodu docięła mu felietonistka „Wysokich Obcasów”. Opublikowana tamże odpowiedź Eichelbergera zastanowiła mnie głęboko. Otóż pisze on: „Kabluje pani na mnie Kościołowi – sugerując, iż jako „buddysta”, w dodatku w „katolickim kraju” zachęcam kobiety do poddawania się wyzutemu z poczucia tożsamości stereotypowi kochanki i „oddawania się nieznajomym na ławkach pociągów”. Kiedyś takie posądzenie zaprowadziłoby mnie na stos”. O, pomyślałam zaskoczona takim brakiem niezależności terapeuty i buddysty, więc Wojciech Eichelberger ma poczucie, że felietonistka – pisząca w piśmie dla kobiet, bynajmniej nieprzeznaczonym dla kleru – kabluje na niego Kościołowi! Kościół więc, w odczuciu Eichelbergera musi być nieopisanie czujny, a on sam bardzo ważny. Kościół nie śpi dniem ni nocą i czyta „Wysokie Obcasy”, poszukując tam doniesień na terapeutę. Eichelberger odbiera to widocznie jako rzeczywiste zagrożenie, skoro obok pada zdanie: „Kiedyś takie posądzenie zaprowadziłoby mnie na stos”. Czy chodzi o to, że felietonistka, gdyby pisała to „kiedyś”, przyczyniłaby się do męczeńskiej śmierci terapeuty, a więc kablując na niego, jest nie tylko donosicielką, ale i niedoszłą zabójczynią? Na to wychodzi. W telewizyjnym programie „Warto rozmawiać” poświęconym filmowi „Pasja” brali udział m.in. pan Pietrasik z „Polityki” i pan Hanuszkiewicz. Obaj śmieli się nie zgadzać z księdzem Chrostowskim w kwestii piękna i wymowy moralnej filmu; jego film zachwycał, a ich nie. Pomimo wyższościowych min księdza, mających dać odczuć rozmówcy jego nicość, dzielnie trzymali się swego. A jednak mam wrażenie, że wszyscy przeciwnicy filmu jakoś tam wspomnieli, tędy lub owędy, że są katolikami. Jakby mówiąc

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 24/2004

Kategorie: Opinie