Profesor i polityk

Profesor i polityk

Cechą podejścia Adama Schaffa do marksizmu było połączenie idei z życiem

Jubileusz Profesora Adama Schaffa, który 10 marca kończy 90 lat, jest dla Jego przyjaciół i uczniów, a szerzej dla całej polskiej lewicy, świetną okazją do zastanowienia się nad wartościami, którym pozostawał i pozostaje wierny, nad drogą, którą przeszedł, a która jest ważnym fragmentem losów Polaków. Dla wielu ludzi mojego pokolenia, a pośrednio lub bezpośrednio także dla wielu z pokolenia naszych dzieci i wnuków, jest wzorem conradowskiej wierności wobec sprawy, z którą związał się ponad 70 lat temu, odpowiedzialności za własny udział w kształtowaniu historii, odwagi działania, a zwłaszcza – o co być może najtrudniej – myślenia. Zaliczam się do grona jego uczniów i przyjaciół i zwłaszcza to drugie określenie traktuję jako wielki zaszczyt. Chcę więc tym razem napisać o nim nie jak zewnętrzny obserwator, lecz jak ktoś, kto miał szczęście przebyć razem wielki szmat drogi.
Poznałem Adama Schaffa w październiku 1949 r., gdy znalazłem się na pierwszym roku studiów na Uniwersytecie Warszawskim, a on, świeżo przeniesiony z Łodzi profesor marksistowskiej filozofii, zaczynał przy wypełnionej po brzegi sali kolumnowej Instytutu Historii wykład materializmu dialektycznego i historycznego. Nie był mi jednak kimś nieznanym. Ponad rok wcześniej przeczytałem jego „Wstęp do teorii marksizmu” – moją pierwszą książkę na ten temat. To właśnie ta książka zachęciła mnie do

czytania „klasyków” marksizmu

i do myślenia w kategoriach przez nich wprowadzonych. Choć wiele się od tamtych czasów zmieniło w świecie i wiele wszyscy przemyśleliśmy na nowo, nigdy nie żałowałem tego, że dałem się pociągnąć tej inspiracji intelektualnej. W następnych latach od Adama Schaffa i od przedwcześnie zmarłego mojego bezpośredniego mistrza Juliana Hochfelda (1911-1966) uczyłem się takiego myślenia o marksizmie, który nazywaliśmy (za Kazimierzem Kelles-Krauzem) „marksizmem otwartym”.
Adam Schaff uprawiał taki właśnie marksizm nawet wtedy, gdy nie było dla niego dobrej pogody. Jego wydana w 1951 r. praca „Z zagadnień marksistowskiej teorii prawdy” wytrzymuje teraz, po przeszło półwieczu, próbę czasu. Nie bez powodu, jak większość książek Schaffa, była wydawana w wielu krajach świata.
Cechą podejścia Schaffa do marksizmu było połączenie idei z życiem. W 1931 r. wstąpił do KPP. Za działalność komunistyczną siedział w więzieniu. Dla idei, którą wybrał, zrezygnował przed wojną z kariery akademickiej, w której znakomite wykształcenie i rodzinne środowisko byłyby mu wielce pomocne. Gdy go poznałem, był nie tylko uczonym, ale także działaczem partyjnym. Jego polem działania była polityka naukowa. Kierował swoim dzieckiem – Instytutem Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR. Z placówki tej wyszli liczni sławni uczeni (w tym Leszek Kołakowski) i wybitni politycy (między innymi Mieczysław F. Rakowski). Został członkiem Polskiej Akademii Nauk w chwili jej powstania, zasiadał w jej prezydium, przewodniczył komitetowi filozofii PAN, był twórcą i dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. W tych wszystkich rolach należał do wąskiego grona partyjnych uczonych, dzięki którym stalinizm w nauce polskiej nie uczynił takiego spustoszenia jak w innych krajach. Zwłaszcza dwie inicjatywy Schaffa były w tym względzie szczególnie ważne. W PAN skupił grono wybitnych filozofów

nienależących do szkoły marksistowskiej

i stworzył im warunki dla badań nad historią filozofii polskiej i nad wydawaniem wspaniałej Biblioteki Klasyków Filozofii. Stworzył też w PAN warunki dla podjęcia, pod kierownictwem Juliana Hochfelda i Jana Szczepańskiego, empirycznych badań nad klasą robotniczą i inteligencją – i to na kilka lat przed zmianami politycznymi 1956 r., które położyły kres traktowaniu socjologii jako nauki „burżuazyjnej”, a więc bezużytecznej.
O jego stosunku do osób o powikłanych życiorysach można pisać wiele. Pod jego skrzydłami znajdowali warunki do pracy ludzie świeżo wracający z syberyjskiego zesłania czy wychodzący z polskich więzień. W mniej dramatyczny sposób zetknąłem się osobiście z tą stroną jego działalności, gdy ówczesna dyrektor departamentu zajmującego się uniwersytetami zawetowała moje zatrudnienie w charakterze asystenta (z uwagi na osobę mojego stryja, przebywającego na emigracji generała Wojska Polskiego ). To Adam Schaff użył swoich niemałych wpływów, bym mógł pracować w jego katedrze.
W latach, o których piszę, Schaff był ciekawym przykładem ideowego komunisty, który nie kwestionował obowiązującej ideologii i linii partii, ale na swoim odcinku pracy robił wiele, by nadawać im bardziej ludzkie oblicze. To takim jak on Polska zawdzięczała, że mimo wszystko polski stalinizm wywarł mniej destruktywny wpływ na życie naukowe. W 1956 r., już jako zastępca członka KC PZPR, znalazł się w gronie tych działaczy partyjnych, którzy jednoznacznie opowiedzieli się za zmianami demokratycznymi Gomułki, i wiele zrobił dla tworzenia nowych warunków rozwoju nauki w Polsce. Od 1965 r. jako jego zastępca w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN miałem wiele okazji do tego, by poznawać niejako od środka tę jego rolę, a także obserwować uznanie, z jakim spotykała się jego działalność nie tylko w Polsce, ale i poza nią.
Coraz silniej dawał wyraz niepokojowi o kierunek dokonujących się zmian. W 1965 r. opublikował książkę „Marksizm a jednostka ludzka”. Była to sensacja na skalę światową (co znalazło wyraz w kilkunastu przekładach tej pracy), gdyż poza Milovanem Dżilasem żaden z członków władz partyjnych w państwach socjalistycznych po drugiej wojnie światowej nie przeprowadził tak zasadniczej krytyki niedemokratycznych cech panującego systemu. Książkę tę ostro w Polsce atakowano, ale możliwa była jeszcze dyskusja na jej temat. Należałem do stosunkowo nielicznych w Polsce recenzentów, którzy książki bronili, i z tych samych pozycji brałem udział w dyskusji na jej temat w redakcji „Nowych Dróg”.
Szybko jednak względny liberalizm w polityce PZPR ustąpić miał paroksyzmowi antyrewizjonistycznej i antysemickiej nienawiści. W marcu 1968 r. Schaff stał się jednym z obiektów tej kampanii. Stracił miejsce w KC PZPR i stanowisko dyrektora instytutu w PAN. Jego książki znikały z witryn sklepowych. Cenzura miała polecenie

wykreślania jego nazwiska

– oczywiście z wyjątkiem tekstów, w których był atakowany. Inspiratorzy tej kampanii liczyli zapewne na to, że emigrując z Polski Schaff sam rozwiąże im problem, jakim była jego wybitna pozycja naukowa i polityczna. Zawiedli się w tych rachubach. Schaff Polski nie opuścił, choć przez wiele następnych lat głównym polem jego działania był stworzony przez niego w 1963 r. wiedeński ośrodek nauk społecznych UNESCO, którego był dyrektorem.
Tu warto coś powiedzieć o sposobie przeżywania przez Schaffa własnej polskości. W jego wypadku polskość jest wyborem. Urodzony w żydowskiej, ale silnie z kulturą polską związanej rodzinie zawsze podkreślał swe podwójne – polskie i żydowskie – korzenie. Wbrew temu, co w tej sprawie mówią epigoni Romana Dmowskiego, Schaff pokazuje, jak można być zarazem Polakiem i Żydem, zwłaszcza wtedy gdy za taki wybór trzeba drogo płacić. Gdy liczni deklamowali o patriotyzmie, Schaff dał swojemu dowód, dokonując wyraźnego wyboru. Byłem bardzo blisko Schaffa w tych ciężkich chwilach i rozumiałem, że jest to dla niego sprawa honoru. Honor bowiem Adam Schaff traktuje bardzo serio. To jeden z conradowskich rysów jego osobowości. Wtedy właśnie zaproponował mi przejście na ty. W okolicznościach wiosny 1968 r. był to dla mnie ogromny zaszczyt.
W następnych latach wymuszonej marginalizacji w kraju pozycja Schaffa w świecie stale rosła. Doktoraty honorowe wielkich uniwersytetów i inne godności, rozliczne przekłady jego książek, wykłady na Uniwersytecie Wiedeńskim i gościnnie na wielu innych uniwersytetach – wszystko to czyniło z Schaffa najwybitniejszego i najbardziej znanego marksistowskiego rewizjonistę w ówczesnym bloku państw socjalistycznych. Był też jednym z najważniejszych w skali światowej inicjatorów dialogu

między marksistami i chrześcijanami,

a ta strona jego działalności zyskała specjalne znaczenie po wyborze kardynała Karola Wojtyły na papieża. Rewizjonistyczny filozof marksista i katolicki filozof stojący na czele Kościoła znaleźli łatwo wspólny język. Znawcy spraw Kościoła znacznie lepiej niż ja mogą ocenić znaczenie tego dialogu dla ukształtowania stanowiska Jana Pawła II w sprawie stosunku Kościoła do niewierzących.
W grudniu 1981 r. Schaff przebywał w Wiedniu. Po wprowadzeniu stanu wojennego telewizja austriacka zwróciła się do niego o komentarz. Jeśli liczono na to, że sławny uczony potępi stan wojenny, grubo się pomylono. Schaff nie tylko udzielił tej decyzji pełnego poparcia, ale z przekonaniem mówił o tym, że pokojowy Nobel należy się generałowi Jaruzelskiemu za uratowanie Polski od interwencji, a świata od bardzo prawdopodobnej w takim wypadku wojny. W następnych latach często pisał i występował na rzecz nadania polityce PZPR takiego kierunku, jaki na zachodzie Europy przyjęły partie komunistyczne Włoch i Hiszpanii. Udzielał ważnej pomocy tym z nas, którzy w pierwszych dwóch latach stanu wojennego próbowali nadać PZPR, zwłaszcza w obszarze ideologii, nowy, zgodny z wartościami demokratycznego socjalizmu charakter. Stał się najwybitniejszym rzecznikiem „eurokomunizmu” nie tylko w Polsce, ale w całym bloku państw socjalistycznych, a jego wydana po niemiecku książka „Ruch komunistyczny na rozdrożu” (1984) – najważniejszą teoretyczną pracą prezentującą ten kierunek myśli lewicowej w skali światowej.
Wywoływało to nową falę nienawiści ze strony fanatyków i oportunistów, którzy przeforsowali usunięcie go (w 1984 r.) z PZPR. To wtedy Schaff dumnie oświadczył, że komunistą można być także poza partią. Nadal utrzymywał, a nawet pogłębił współpracę z zachodnimi eurokomunistami, zwłaszcza hiszpańskimi. Głupią i haniebną decyzję unieważniono dopiero w 1989 r., co umożliwiło Schaffowi wzięcie udziału w charakterze gościa w ostatnim zjeździe PZPR i w założycielskim kongresie SdRP w styczniu 1990 r.
W następnych latach w licznych książkach i artykułach Schaff prowadzi walkę o sprawy, które zawsze były treścią jego życia. Głosi potrzebę „nowego socjalizmu” i polemizuje z tymi, którzy złożyli socjalizm do grobu porzuconych idei. Krytykuje zarazem bardzo ostro wynaturzenia przeszłości, nazywając je „komuno-faszyzmem”. Jednocześnie z szacunkiem dla własnego pokolenia mówi o drodze, którą on i jemu podobni wybrali wtedy, gdy komunistyczna działalność otwierała drzwi do celi więziennej, a nie do ministerialnego gabinetu. Pisze krytycznie o dzisiejszej polskiej i zachodniej lewicy, ale jest z nią solidarny w sprawach najważniejszych. Przede wszystkim zaś pozostaje pełen wiary w to, że racja jest po stronie tych, którzy nie przestali wierzyć, że bardziej sprawiedliwy świat nie musi być utopią.
Adam Schaff jest wielką postacią współczesnej Polski. Jego dziewięćdziesięciolecie to dobra okazja, by powiedzieć, jak wiele mu zawdzięczamy i jak cenimy jego rolę w życiu umysłowym naszego kraju. A wśród tradycyjnych w takich okolicznościach życzeń – przede wszystkim tego, by myśl i postawa życiowa Adama Schaffa rzeźbiły oblicze polskiej lewicy – teraz i w przyszłości.

Autor jest profesorem socjologii i politykiem SLD

 

Wydanie: 11/2003, 2003

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy