67 lat – to nie wszystko

67 lat – to nie wszystko

Tylko u nas ludzie starsi zyskują na rynku pracy dopiero po przejściu na emeryturę Prawdą jest, że ludzie żyją coraz dłużej i wydłużenie okresu zatrudnienia jest potrzebne. W różnych krajach europejskich podejmuje się takie decyzje. Także u nas tę potrzebę należy traktować bardzo poważnie. Nie jest to jednak tak łatwe, jak przedstawia propaganda rządowa, a magiczne 67 lat niewiele rozwiąże. Dla starszej części społeczeństwa emerytura jest ostatnim obszarem bezpieczeństwa w tym niepewnym czasie. Dlatego spór ogniskuje się wokół dwóch różnych pytań: czy pracować do 67. roku życia, czy tylko dłużej czekać na świadczenia emerytalne? Osoby mające pewną pracę na ogół twierdząco odpowiadają na pierwsze pytanie. Pracownicy fizyczni, zatrudnieni za niewielkie wynagrodzenie, albo bezrobotni postrzegają emerytury według logiki drugiego pytania. Skąd pieniądze? Na razie z emeryturami związany jest problem bardziej zasadniczy. Wdrażając nowy system emerytalny, przyjęliśmy, że obecnie pracujący będą finansować wypłatę starych emerytur gwarantowanych przez państwo (w modelu solidarności pokoleń), a równocześnie będą wpłacać na fundusz swoich przyszłych emerytur (model sprywatyzowanej emerytury). Pomysł był od początku karkołomny, więc jego twórcy przyjęli, że powstaną różne rozwiązania wspomagające jego realizację. Chodziło o korzystanie ze środków z prywatyzacji, a ograniczenie wartości wypłacanych teraz emerytur przez zniesienie wielu przywilejów, zakładano też odpowiednio wysoki poziom gromadzonej składki. Z różnych powodów, od początku oczywistych dla kompetentnych analityków, to się nie udało. Nawet ograniczenie wielkości składki wpłacanej do OFE nie zbilansowało systemu emerytalnego i w dalszym ciągu co roku budżet musi się zadłużać na pokrycie wypłaty emerytur. Proponowane rozwiązanie upoważniające do emerytury w 67. roku życia, i to dopiero po długim okresie przejściowym, niewiele w tym zmieni, bo w systemie emerytalnym jest jeszcze jedna zasadnicza sprzeczność. W systemie PRL-owskich solidarnościowych emerytur najlepiej zarabiający mieli niższe, a najmniej zarabiający wyższe świadczenia, niż to wynikało z ich składek. Zróżnicowanie emerytur było mniejsze niż zróżnicowanie płac. To ułatwiało bilansowanie wypłat emerytur na poziomie zapewniającym przeżycie najbiedniejszym. W obecnym systemie emerytalnym każdy ma zarobić na swoją emeryturę. Zróżnicowanie wysokości emerytur będzie takie jak zróżnicowanie dochodów. W takim modelu najbiedniejsi nigdy nie zarobią na świadczenia pozwalające na przeżycie. Uczciwość intelektualna nakazuje powiedzieć, że pozwolimy na to, aby głodowali i mieszkali pod mostem, albo ktoś im dopłaci. Innego wyjścia nie ma, niezależnie od tego, co głoszą różni doktrynerzy. Starsze pokolenia pracujące jeszcze w PRL miały dochody wynikające z umowy o pracę, od każdego złotego były odprowadzane składki. Dlatego mają pewną emeryturę. Młodsze pokolenie funkcjonuje w sytuacji dużego bezrobocia, umów śmieciowych, od których nie odprowadza się składek na ZUS, oraz minimalnych składek płaconych przez przedsiębiorców. Część dochodów pochodzi z pracy w szarej strefie gospodarczej. Pozwala to na bieżące przeżycie, ale nie tworzy funduszu na świadczenia emerytalne. Czy po podniesieniu wieku przechodzenia na emeryturę świadczenia będą większe? Odpowiedź nie jest prosta. Nominalnie będą, bo fundusz danej osoby zostanie podzielony na mniejszą liczbę lat, przyjętą jako okres przeżycia. Ale indywidualne rachunki już są różne. Jeśli ktoś teraz ma 60 lat i jest bezrobotny, a w tym wieku takich jest 70%, to do rachunku korzyści i strat z tytułu prawa do świadczeń emerytalnych musi wliczyć efekty dłuższego oczekiwania na świadczenia, bo na emeryturę przejdzie 19 miesięcy później. W tym czasie nadal nie będzie pracował. Te dodatkowe 19 miesięcy bez świadczeń spowoduje, że w rezultacie suma świadczeń otrzymywanych do końca życia będzie mniejsza. Jeśli osoba 60-letnia ma dobrze opłacaną pracę, to odłoży większą składkę, a krótszy okres wypłaty świadczeń też wpłynie na wyraźny wzrost ich wartości. Ktoś taki nie czeka na emeryturę bez bieżących dochodów, ale wśród osób starszych zalicza się do wyraźnej mniejszości. Może należałoby proponować nowy wiek przechodzenia na emeryturę tylko w odniesieniu do ludzi mających mniej niż np. 60 lat? W różnych obszarach chroni się przywileje, tłumacząc to prawami nabytymi. Może trzeba by zastosować to prawo także do tego przypadku lub wszędzie zrezygnować z tej zasady? A co podwyższenie wieku emerytalnego da budżetowi? Dopóki są jeszcze emerytury „starego portfela”, spowoduje pewne ograniczenie kwoty wypłacanych świadczeń. Później w systemie zdefiniowanej składki teoretycznie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2012, 2012

Kategorie: Opinie