John McCain – sfabrykowany bohater

John McCain – sfabrykowany bohater

W jego życiorysie nie było niczego, co zapowiadałoby przyszłą karierę bohatera

Jeszcze w początkach prezydentury Ronalda Reagana przyznawanie się do udziału w wojnie wietnamskiej było w złym tonie, weteranów nie hołubiono ani w mediach, ani w polityce. Przeciwnie – pozostawieni sami sobie, pozbawieni opieki psychologicznej i medycznej, często lądowali na dnie amerykańskiej hierarchii społecznej, popadając w alkoholizm, narkomanię i bezdomność. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy coraz większe wpływy zyskiwali przedstawiciele neokonserwatywnej polityki historycznej, wzywając pod koniec lat 80. do nowej światowej krucjaty antykomunistycznej. W USA zapanowała nagle zbiorowa amnezja, obejmująca wstydliwe dokonania amerykańskich wojsk na Półwyspie Indochińskim, a społeczeństwo poddano szokowej terapii traumy, jaką były udział i porażka w tej niechlubnej wojnie. Odrodziła się stara agresywna polityka oparta na skrytych akcjach CIA, a wreszcie także otwarte interwencje wojskowe, jak ta w Panamie, podczas której wspierany dotychczas przez Waszyngton „łotr, ale nasz” Manuel Noriega został wysadzony z bezpiecznego dotąd tronu, grubo wyściełanego amerykańskimi dolarami.

W życiorysie McCaina nie było niczego, co zapowiadałoby przyszłą karierę bohatera. Mam na myśli prawdziwy życiorys i realną osobę, jaką zapamiętali i opisali ludzie, którzy go dobrze znali, zanim zdobył sławę i umiejętności manipulowania opinią publiczną. Tego McCaina trzeba odróżnić od fikcyjnej postaci z hagiograficznej laurki stworzonej przez speców od PR, gdy zrobił karierę polityczną.

Bomby na Hanoi

Oficjalny życiorys ukazuje niezłomnego bohatera, lojalnego towarzysza broni, który z poświęceniem, daleko od ojczyzny walczy o wolność i demokrację, kierując się wyłącznie najwyższymi wartościami cywilizacji judeochrześcijańskiej. W trudnych chwilach próby, kiedy poddawany jest wymyślnym torturom, trzymają go przy życiu wytrwałość, siła przekonań, głęboka wiara i miłość do żony. Jest przecież godnym spadkobiercą patriotycznej tradycji swoich przodków, idzie śladami ojca i dziada, którzy dosłużyli się w marynarce wojennej stopnia admirała. Dla kolejnych pokoleń amerykańskich elit, jak i dla zwykłych ludzi, jest wzorem męża, ojca i dziadka. A nade wszystko zatroskanym o losy kraju obywatelem, głęboko zaangażowanym w życie polityczne ojczyzny i walkę o lepsze jutro.

Tyle hagiografia na użytek naiwnych. Nikt z nich – włącznie z porzuconą pierwszą żoną, która w czasie gdy McCain był w niewoli, w wyniku wypadku samochodowego została kaleką – nie miał mu za złe odejścia do młodszej o prawie 20 lat i atrakcyjnej, a na dodatek bogatej i wpływowej dziedziczki fortuny browarniczej. Ten mariaż otworzył mu drogę do kariery politycznej. Jednak dawni przyjaciele, w tym polityk i miliarder Ross Perot, który finansował wieloletnią kurację pierwszej żony, a nawet zaprzyjaźnieni z nią i McCainem Nancy i Ronald Reaganowie, nie umieli znaleźć usprawiedliwienia dla takiego postępowania.

Inny obraz niosą opowieści świadków, własne czyny i słowa McCaina oraz fakty. Początki nie były budujące – kiepski student w akademii marynarki wojennej, karany za niesubordynację, nisko oceniany, zawadiaka i lowelas, pewny siebie arogant z uprzywilejowanej rodziny, który czas spędza na zabawach, bijatykach, popijawach i podbojach kobiet, ale nie tych pospolitych, tylko takich, które powalają urodą – modelek i dziewczyn z rozkładówek.

Ze słabym wynikiem kończy akademię w 1958 r. i rozpoczyna służbę wojskową, odbywając szkolenie w bazie Pensacola na Florydzie. Jako pilot w okresie szkolenia był oceniany źle – dwukrotnie pilotowane przezeń samoloty rozbiły się, innym razem doszło w powietrzu do kolizji z liniami wysokiego napięcia. W dowództwie marynarki uznano, że McCain pilotuje niedbale, nieodpowiedzialnie, ryzykownie i brawurowo.

Znudzony życiem playboya, w wieku 29 lat McCain żeni się z modelką strojów kąpielowych. Rok później, w połowie 1967 r., zgłasza się do czynnej służby. Odbywa ją na lotniskowcu USS „Forrestal”. Niedługo po zamustrowaniu na skutek niedbalstwa załogi na okręcie wybucha pożar, a w jego następstwie dochodzi do serii niekontrolowanych eksplozji materiałów wybuchowych, w wyniku których zginie 134 marynarzy. Katastrofę uda się opanować dopiero po upływie doby, a sam McCain, trafiony odłamkami, odniesie liczne rany. Po rekonwalescencji służy na lotniskowcu USS „Oriskany”. Odbywa 22 misje, bombardując cele w Wietnamie. W trakcie 23. misji jego samolot zostaje zestrzelony. Na co zrzucał bomby? Na Hanoi, a dokładnie na fabrykę żarówek (nie na żadną elektrownię, jak koloryzują piarowcy w oficjalnym życiorysie). Katapultując się, spada do jeziora Truc Bach, a ważący 50 kg rynsztunek, do którego jest uwiązany, uniemożliwia mu wypłynięcie na powierzchnię. Gdyby nie odwaga i ofiarność pracującego we wspomnianej fabryce strażnika o nazwisku Mai Van On, który mimo ostrzału i bombardowania, ryzykując życie, pobiegł na miejsce katastrofy, podpłynął do półprzytomnego pilota i z pomocą sąsiada kijem bambusowym zdołał wyciągnąć go z dna jeziora, odplątać z uwięzi i odholować na brzeg, McCain by utonął. Gdy rozwścieczony tłum w akcie odwetu chciał dokonać samosądu na agresorze, znów interweniował skromny wieśniak spod Hanoi, powstrzymując lincz i ponownie ratując Amerykanina z opresji. Jeśli około południa 26 października 1967 r. ktoś nad tym jeziorem na przedmieściach Hanoi wykazał się nadzwyczajnym zachowaniem, był to Mai Van On, nie John McCain.

Rozbitek został zabrany przez służby bezpieczeństwa i przetransportowany do więzienia, gdzie spędził pięć lat, poddawany przesłuchaniom i torturom. Wolność odzyskał po podpisaniu porozumień paryskich w 1973 r. A oto, co o swoim uwięzieniu mówił McCain, nim stał się celebrytą i bohaterem narodowym. Krótko po uwolnieniu i przybyciu do USA skromny wówczas i przestraszony młody oficer wspominał: „Trochę mnie poturbowali. Byłem wtedy (w wyniku odniesionych obrażeń) w tak opłakanym stanie, że gdy tylko mnie uderzali, padałem nieprzytomny. Powtarzali na okrągło: »nie dostaniesz żadnej pomocy medycznej, dopóki nie zaczniesz mówić. (…) Wymagasz dwóch operacji i jeżeli nie będziesz mówił (do kamery reportera telewizji francuskiej), że jesteś wdzięczny narodowi wietnamskiemu i że żałujesz za swoje zbrodnie, to zdejmiemy ci gips i nie będzie żadnych operacji«”.

Czy po demonizowanych przez propagandę CIA komunistach nie należało się spodziewać czegoś znacznie gorszego? Jednak nie maltretowali, nie molestowali, nie podwieszali, nie podtapiali. A przecież jako zbrodniarze, za jakich uważano ich w USA, powinni byli zabić i to w sposób szczególnie okrutny. Tymczasem chodziło im tylko o wydobycie nic nieznaczącego przyznania się, w celach propagandowych, dla francuskiej telewizji.

25 lat później McCain na ten sam temat rozmawiał z dziennikarzem telewizji CBS w programie „60 minut”. Powiedział wtedy, że za największą porażkę uznaje to, że dał się złamać, i powtórzył przed kamerą wymuszone na nim przyznanie się do zbrodni wojennych, do zabijania kobiet i dzieci i że prosił o wybaczenie naród wietnamski. Nie bolało go, że samoloty amerykańskie zrzucały bomby na cele cywilne, że zginęły miliony niewinnych i nieuzbrojonych ludzi, że masowo, w potwornych mękach ginęły dzieci i kobiety, tylko że zabrakło mu wytrzymałości i pękł w czasie przesłuchania, które Wietnamczycy wykorzystali do celów propagandowych.

Słabość Johnsona

W odróżnieniu od wielu innych konfliktów zbrojnych, w które zaangażowane były Stany Zjednoczone, wojna w Wietnamie nie ma wyraźnego punktu początkowego. Nie wydarzyło się bowiem nic w rodzaju ataku na Pearl Harbor, co mogłoby uzasadnić amerykańską interwencję na Półwyspie Indochińskim. Amerykanie angażowali się w tym regionie stopniowo, ale początek ich obecności przypadł jeszcze na koniec II wojny światowej. W 1950 r. prezydent Harry Truman zatwierdził plan pomocy militarnej i finansowej dla Francji, która walczyła o utrzymanie swoich wpływów kolonialnych na terenie tzw. Indochin francuskich (Laosu, Kambodży i Wietnamu). Francuzi zostali jednak wyparci przez siły lewicowej partyzantki wietnamskiej i uznali utworzenie komunistycznej Demokratycznej Republiki Wietnamu na północ od 17 równoleżnika. USA postanowiły nie uznawać faktów dokonanych. Następca Trumana, Dwight Eisenhower, fabrykując na poczekaniu marionetkowy rząd na spornych obszarach południowego Wietnamu, postanowił zawalczyć o dominację w Azji Południowo-Wschodniej. Kolejnym krokiem eskalującym konflikt była decyzja Johna Kennedy’ego z początku 1961 r. o wysłaniu do Wietnamu Południowego 400 „doradców” wojskowych, którzy mieli przeciwdziałać penetracji na teren południa partyzantki komunistycznej. W momencie zabójstwa Kennedy’ego, w 1963 r., w Wietnamie było już 16 tys. „doradców”, a ponad 100 Amerykanów zostało zlikwidowanych przez siły Północy.

Do wojny w pełnej skali wciągnął Amerykę prezydent Lyndon Johnson, który wcześniej opierał się doradcom dążącym do rozpoczęcia inwazji na Wietnam. W 1964 r. miały się jednak odbyć wybory i Johnson nie mógł dłużej pozostawać bierny wobec nacisków militarnego lobby. Trzeba było tylko znaleźć pretekst. Stał się nim tzw. incydent w Zatoce Tonkińskiej, czyli prowokacja sił specjalnych USA i zimnowojennych jastrzębi z Pentagonu. W ten sposób demokracje budują przyzwolenie społeczne dla awantur wojennych.

Nie ma za to wątpliwości co do przyczyn wojny w Wietnamie. Był nią kolonializm. II wojna światowa rozbiła lub mocno osłabiła stare imperia europejskie (Niemcy, Francję, Wielką Brytanię) i azjatyckie (Japonię). Jednocześnie budziła świadomość narodową w dotąd podporządkowanych im krajach. Jednak rządzący w imperialnych stolicach nie chcieli dać za wygraną i rezygnować z korzyści, jakie daje wyzysk ludności i rabunkowa eksploatacja zasobów w koloniach. Tym bardziej że w obliczu wojennych zniszczeń wszyscy liczyli na te zasoby. Wiedzieli też, że imperializm ekonomiczny jest najskuteczniejszym, a jednocześnie najtańszym i najszybszym, sposobem na odbudowę dominujących gospodarek.

Drugą przyczyną był rodzący się na Zachodzie agresywny antykomunizm. W ZSRR słusznie upatrywano zaporę zdolną powstrzymać kontynuację polityki neokolonialnej przez stare imperia i głównego konkurenta w walce o nowy podział wpływów w świecie. Nic w tym dziwnego, że lewicowe ruchy partyzanckie narodowowyzwoleńcze szukały ochrony pod parasolem ZSRR.

Spalona ziemia

Skutki amerykańskiej inwazji na Wietnam są porażające. Straty bezpośrednie to 2 mln ofiar wśród samych cywilów, w tym kobiet, dzieci, starców. Do tego 1,1 mln żołnierzy armii Wietnamu Północnego, 200 tys. Wietnamu Południowego i 58 tys. żołnierzy amerykańskich. Plus niezliczona liczba rannych, okaleczonych, chorujących i umierających przez następne lata w wyniku odroczonych skutków działań militarnych. Z 864 tys. ton bomb zrzuconych z amerykańskich samolotów w latach 1965-1973 na Wietnam Północny oraz niezliczonej ilości min przeciwpiechotnych zakopanych w ziemi, mnóstwo wybuchało jeszcze przez wiele lat od zakończenia konfliktu, zabijając i raniąc kolejne tysiące ludzi. Doliczając bomby zrzucone na Wietnam Południowy, otrzymamy 1,6 mln ton – to więcej niż lotnictwo USA zrzuciło na wszystkich frontach II wojny światowej (1,5 mln ton).

Zastosowanie na masową skalę przez najbogatsze mocarstwo świata broni chemicznej o olbrzymiej sile rażenia wobec małego, wiejskiego kraju jeszcze przez dekady po wycofaniu amerykańskiej armii miało niszczycielskie skutki dla środowiska naturalnego i zdrowia ludności. Za pomocą defoliantów na niespotykaną wcześniej skalę niszczono lasy, by odsłonić cele dla ataku bombowców. W jednym tylko roku 1969 Amerykanie, używając środka o nazwie agent orange, zniszczyli ponad 1 mln ha lasów, a łącznie w czasie działań wojennych ogołocono aż 3,1 mln ha lasów (31 tys. km kw.). Wykryta później w tym środku groźna dioksyna TCDD została uznana za przyczynę licznych chorób nowotworowych, deformacji, mutacji genetycznych oraz przypadków niedorozwoju i upośledzenia płodów wśród osób narażonych na działanie tych mieszanek i ich potomstwa. Herbicydami zrzucanymi na pola dewastowano płody rolne, żeby zniszczyć zasoby żywności dla partyzantów. Ale w ten sposób pozbawiano też pożywienia cywilów, zatruwano i wyjaławiano glebę. W latach 1962-1969 prawie 700 tys. akrów ziem rolnych – głównie pól ryżowych – zostało opryskanych herbicydem agent blue. Według Czerwonego Krzyża nawet do 4 mln obywateli Wietnamu mogło być narażonych na działanie toksycznych defoliantów.

Od połowy lat 80. sądy w USA i Korei Południowej nakazały amerykańskim firmom chemicznym (m.in. Dow Chemical i Monsanto) wypłacenie milionowych odszkodowań na rzecz weteranów poddanych działaniom tych substancji. U wielu z nich bowiem rozwinęły się rzadkie choroby nowotworowe. Również weterani z Australii i Nowej Zelandii uzyskali odszkodowania w wyniku ugód pozasądowych. Jedynie roszczenia obywateli Wietnamu – najbardziej ze wszystkich zasadne – zostały odrzucone przez sąd federalny w Brooklynie.

Dopiero od 2012 r. w porozumieniu z władzami Wietnamu USA zaangażowały się w kilka projektów oczyszczania środowiska z wciąż aktywnych złogów defoliantów.

Użyte z zimną krwią środki niszczenia – od równających wszystko z ziemią nalotów dywanowych po wypalanie napalmem olbrzymich połaci Wietnamu – zabiły lub uczyniły kalekami miliony ludzi, zrujnowały i tak skąpą infrastrukturę i zubożyły na dekady ten opóźniony w rozwoju kraj. Przewlekły stres, masowa demoralizacja w szeregach armii USA, programowanie żołnierzy metodą prania mózgów i dehumanizacja wroga komunisty prowadziły do zachowań zbrodniczych, jak masakra w wiosce My Lai 16 marca 1968 r., w której żołnierze amerykańscy, nie napotykając oporu, zastrzelili 504 nieuzbrojonych cywilów, spośród których – wedle świadectwa jednego z obecnych na miejscu podoficerów armii USA – żaden nie był mężczyzną zdolnym do noszenia broni. Najmłodszą ofiarą masakry było roczne dziecko, a najstarszą 82-letnia kobieta.

Takie sposoby walki są uznane przez konwencję genewską za niedopuszczalne, a niektóre z nich traktuje się jako zbrodnie wojenne. Są one jednak zgodne z podręcznikami sztuki wojennej USA, kraju, który do tej pory nie ratyfikował protokołów I i II, odnoszących się m.in. do sposobu traktowania i ochrony ofiar wojny i do wojny totalnej, czyli działań militarnych nieodróżniających obiektów wojskowych od cywilnych. Tym samym USA zastrzegły sobie w tych kwestiach pełną swobodę działania.

Krótka pamięć

Do tych przerażających faktów trzeba dodać straty spowodowane w krajach sąsiednich, zwłaszcza w Laosie i w Kambodży, w której z rozkazu Czerwonych Khmerów dokonano eksterminacji 2 mln ludzi niepasujących do realizowanej tam maoistowskiej utopii agrarnej. Przy okazji warto odnotować, że reżim Czerwonych Khmerów obalony został dopiero dzięki interwencji Wietnamu i ZSRR. O tym jednak nie naucza się w polskich szkołach. Ani słowem nie wspomina się też o tym, że już po obaleniu jego tyranii Pol Pot uzyskał polityczne i finansowe wsparcie od USA i tzw. demokratycznego Zachodu oraz Chin i lokalnego wasala USA, Tajlandii. Ani o tym, że w propagandowe wybielanie jego zbrodniczych dokonań mocno zaangażowana była sama CIA.

Można to wszystko wyczytać wprost z amerykańskich książek i podręczników szkolnych. W Polsce, której elity utknęły z wiedzą historyczną na poziomie dezinformujących pogadanek Radia Wolna Europa i bibuły z lat 80., kwituje się to głupim śmiechem jako komunistyczną propagandę. To dowód skuteczności wojny propagandowej, jaką CIA wydała w latach pierwszej Solidarności pokoleniu dzisiejszych 50- i 60-latków i efekt wdrukowanego im wtedy w umysły zoologicznego antykomunizmu, dziś uzupełnionego kultem „żołnierzy wyklętych” oraz nacjonalizmem, odwołującym się do tradycji ONR-Falangi z II RP.

Porażka USA w wojnie z Wietnamem, krajem Trzeciego Świata, była dla tego mocarstwa klęską prestiżową, a przede wszystkim moralną. Stany same sobie wyrządziły olbrzymią szkodę wizerunkową i odebrały sobie prawo do wyjątkowego statusu – państwa będącego wzorem demokracji, stojącego na straży cywilizowanych norm i standardów, respektującego konwencje i przestrzegającego prawo międzynarodowe. Na polityce wewnętrznej USA i na morale narodowym syndrom wietnamski odciskał piętno jeszcze przez wiele lat po wojnie.

Dziś odrodzony amerykański tryumfalizm nie chce pamiętać o nieodległej przeszłości, a demokraci, na czele z Barackiem Obamą, prześcigają się z republikanami w podziwie dla McCaina, największego rusofoba i podżegacza wojennego współczesnej Ameryki, o którym jeden z najwybitniejszych amerykańskich politologów i ekspertów od strategii, prof. John Mearsheimer, powiedział, że „jeszcze nie było takiej wojny, której McCain by nie popierał”. Czy dzisiejsi politycy Partii Demokratycznej, wychwalając republikańskich jastrzębi – tak, jak to czynili w latach 60. prezydenci Kennedy i Johnson – chcą uniknąć oskarżeń o brak zdecydowania i zbytnią ustępliwość w obliczu rzekomego odwiecznego wroga? Wówczas świat kilkakrotnie stawał na skraju globalnej wojny i za każdym razem potrzeba było niemal cudu, by uratować go przed armagedonem. Oby w nieodległej przyszłości nie okazało się, że wyczerpaliśmy już nasz przydział szczęścia.

Jarosław Dobrzański jest filozofem i historykiem idei

Wydanie: 2018, 36/2018

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. Politolog 59
    Politolog 59 3 września, 2018, 23:11

    Klasyczny jankeski jastrząb, wielu rówieśników odmówiło udziału w tej brudnej wietnamskiej awanturze, jak wiemy wielu siedziało za to w więzieniach, a tutaj na piedestał stawia się zwykłego zupaka.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 9 września, 2018, 19:08

      Trudno było od wszystkich oczekiwać, żeby odmawiali, ale przynajmniej uważali tę wojnę za hańbę, której Ameryka powinna się wstydzić. Zamordowanie milionów ludzi w imię ich „obronienia przed komunizmem”… Pamiętam wspomnienia jakiegoś weterana, strzelca pokładowego na śmigłowcach – dostał rozkaz strzelania „do wszystkiego co ucieka”. Nie wiem, na ile skrupulatnie rozkaz wykonywał. Ale na pewno ludzie, którzy taki rozkaz wydali nie różnią się niczym od hitlerowskich zbrodniarzy. Natomiast państwo, w którego armii służyli, nigdy żadnego z nich nie ukarało, nawet zbrodniarzy, którzy wymordowali wioskę My Lai. I to państwo czuje się w prawie do pouczania innych w kwestii praw człowieka, chociaż od zakończenia II w.sw. odebrało milionom niewinnych ludzi ich prawo fundamentalne – do życia.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy