Nie umierać za Hausnera

Nie umierać za Hausnera

Polską racją stanu nie jest realizacja planu wicepremiera, ale zastąpienie go programem adekwatnym do realiów i akceptowanym przez większość Co najmniej do końca 2002 r. SLD przypominał o nieszczęściu spowodowanym przez rząd Jerzego Buzka – dziurze budżetowej. Potem przez rok Leszek Miller podkreślał, że Polskę uratował i dziurę zatkał. Od kilku miesięcy słyszymy jednak, że narodową sprawą… jest naprawa finansów publicznych. Potencjalny w dziele naprawy aliant – tzn. PO – ogłosił, że będzie współdziałać z rządem z pobudek patriotycznych. Od czasu gdy Rokita obiecał, że gotów jest umrzeć za Niceę, w naszej polityce rośnie w siłę nurt insurekcyjny. W tym przypadku jest jednak pewien kłopot: PO chce ratować narodowy pieniądz, odbierając go tym, którzy mają niewiele, i dodając tym, którzy już solidnie się obłowili. Mimo entuzjazmu tych drugich ci pierwsi mogą nie zachować się patriotycznie. Czy istnieje problem ratowania finansów publicznych? Tak – i jest to problem poważniejszy niż ten, który rzekomo rozwiązał rząd w latach 2001-2002. Z różnych przyczyn spadek stopy wzrostu w okresie 1998-2001 przyniósł efekt nieomal podręcznikowy – zmniejszyły się dochody, a wydatki okazały się sztywne. Znaczny deficyt stał się problemem. Przyczynił się jednak do ponownego wejścia gospodarki na ścieżkę wzrostu. Rząd w tym czasie działał tradycyjnie – sięgnął przede wszystkim do płytkich, ale bardzo licznych kieszeni (akcyza na prąd, opodatkowanie małych oszczędności – duże przeniosły się do funduszy inwestycyjnych) i ograniczył niektóre wydatki. Obecnie tempo wzrostu jest większe i gdyby nie pewne czynniki ekstra, nie byłoby pożaru, choć nie brakuje powodów, by wiele w finansach publicznych spokojnie zmieniać. Są jednak dwie ważne okoliczności dodatkowe: obniżka podatków od działalności gospodarczej oraz – sprawa poważniejsza – konieczność sfinansowania akcesji do Unii. Jedno wydaje się pewne – nie należało obniżać podatków, jeżeli została podjęta decyzja o akcesji. Grzegorz Kołodko obliczył, że akcesja będzie kosztować budżet w ciągu trzech lat około 90 mld zł. Ale ten rachunek nie obejmuje wszystkich kosztów, a szczególnie nakładów na krajowy aparat biurokratyczny konieczny dla kontaktowania się z Brukselą. Jaki będzie ostateczny rezultat, okaże się dopiero w praktyce, ale nikt dziś nie może twierdzić kategorycznie, że bilans transferów między Polską a Unią (uwzględniając nasze koszty) na pewno nie będzie dodatni (natomiast w budżecie państwa powstanie wysoki niedobór). Plan Hausnera to nie tylko rachunek za Unię. To także propozycja oszczędności kompensujących obniżki podatków dochodowych (w warunkach porównywalnych – zakładając, że dane z uzasadnienia do budżetu są poprawne – to jest 8-10 mld zł rocznie). Ci, którzy plan Hausnera zachwalają, lubią mówić o różnych projektach krótko: „Nie stać nas na to”! O ostatniej zmianie podatkowej jednak tego nie mówią, a politycy Platformy próbują uzależnić akceptację oszczędnościowych kroków Hausnera od dodatkowych gigantycznych obniżek podatków (a bardziej jeszcze od przerzucenia wielkiej części ciężarów na uboższych obywateli), choć już decyzja o podatku liniowym dla przedsiębiorców jest krokiem niebywałym. Oto rząd, który nazywa się lewicowym, uchwala (a „lewicowy” prezydent akceptuje) ogromne przywileje podatkowe dla niewielkiej grupy najzamożniejszych obywateli, w sytuacji gdy budżet znajduje się w wielkich tarapatach. To zresztą rząd utworzony przez tych samych polityków, którzy kilka lat wcześnie, w korzystniejszej sytuacji budżetowej, wszelkimi środkami blokowali liniowy projekt Balcerowicza. Tamten projekt ostatecznie zawetował prezydent. Beneficjentami obecnej zmiany podatkowej nie są drobni przedsiębiorcy. Przejście na liniowe 19% opłaca się generalnie tym, którzy w przeszłości płacili efektywnie w granicach 25% lub więcej. W tej grupie niewielu było drobnych przedsiębiorców. W naszym systemie drobny przedsiębiorca potrafi na ogół ukryć w kosztach nawet dość wysokie dochody. Skorzystają więc najwięksi przedsiębiorcy, a także takie grupy jak adwokaci, notariusze, niektórzy agenci handlowi itp. Ponieważ to ludzie bardzo zamożni, oczekuje się, że poważnie wzrosną oszczędności, a w ślad za tym inwestycje przyniosą ożywienie. To jest możliwe, ale niezbyt prawdopodobne. Jeżeli popyt na krajowe produkty będzie słaby – a wiele na to wskazuje – to dodatkowe pieniądze pójdą raczej na dodatkową, ostentacyjną konsumpcję (powiększając głównie import). Ponadto oszczędności wcale nie muszą być ulokowane w Polsce, a inwestycje mogą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2004, 2004

Kategorie: Opinie