Grobowiec nielegalnych imigrantów?

Grobowiec nielegalnych imigrantów?

Bez podniesienia wraku nie da się ustalić prawdziwej przyczyny zatonięcia „Heweliusza” Mimo że 14 stycznia 2018 r. mija 25 lat od zatonięcia promu „Jan Heweliusz”, tragiczne wydarzenia, które rozegrały się na Bałtyku w styczniu 1993 r., w dalszym ciągu nie pozwalają o sobie zapomnieć. Czy oprócz ludzkiego dramatu wpływają na to teorie spiskowe, które pojawiły się wkrótce po katastrofie? Prom „Jan Heweliusz” 13 stycznia wyszedł w morze z dwugodzinnym opóźnieniem, o 23.35. Miał to być kolejny rejs do szwedzkiego Ystad. Tej nocy na Bałtyku szalał sztorm o sile 12 st. w skali Beauforta. „Heweliusz”, „Silesia” i „Kopernik” musiały jednak wypłynąć – na nabrzeżu w Świnoujściu czekały już kolejne ciężarówki, które powinny następnego dnia pojawić się na szwedzkich drogach. Około godz. 4 nad ranem na wysokości niemieckiej wyspy Rugia w burtę „Heweliusza” uderzył potężny huragan. Jednostka zaczęła się przechylać. Doszło do zerwania mocowań ciężarówek, więc pojazdy bezwładnie przemieszczały się po pokładach, rozsypując ładunki. O godz. 4.40 przechył wynosił ok. 70 st. Nic już nie mogło uratować promu przed zatonięciem. „Jan Heweliusz” obrócił się do góry dnem o godz. 5.12. Parę minut po godz. 11 znalazł się całkowicie pod wodą. W katastrofie zginęło 55 osób: 20 marynarzy i 35 pasażerów. Ocalało jedynie dziewięciu członków załogi. Akcję ratunkową utrudniała fatalna pogoda: silny wiatr i temperatura wody wynosząca zaledwie 2 st. C. Załoga miała specjalne, ocieplane skafandry ratunkowe, jednak tylko nieliczni marynarze zabrali je z kajut. Większość pasażerów ubrana była zaledwie w piżamy. W lodowatej wodzie nie mieli żadnych szans na przeżycie. Nie udało się odnaleźć od sześciu do dziesięciu (w zależności od źródeł) ciał ofiar katastrofy. Oskarżenia, teorie i WSI Wyjaśnieniem sprawy zatonięcia „Jana Heweliusza” zajęły się kolejno Izby Morskie ze Szczecina i Gdyni oraz tzw. izba odwoławcza. Ostatecznie w 1999 r. zapadło orzeczenie wskazujące, że „Heweliusz” nie nadawał się do żeglugi ze względu na zły stan techniczny. Jeszcze dwie godziny przed wypłynięciem w feralny rejs naprawiano uszkodzoną furtę rufową. Błędy wytykano zarówno armatorowi, jak i właścicielowi promu. Jednostka powinna pozostać w porcie. Jednak główny ciężar oskarżeń spadł na kapitana promu Andrzeja Ułasiewicza. Wywołało to gorące dyskusje i oburzenie, ponieważ ani kapitan, ani oficerowie, którzy zginęli w katastrofie, nie mogli już się bronić. Ostatecznie sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który orzekł, że Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni nie rozpatrzyły jej w sposób bezstronny. Dotyczyło to pominięcia dowodów oraz braku przesłuchania kluczowych świadków. O jakich dowodach i świadkach była mowa? Zatonięcie „Heweliusza” do dziś budzi w pewnych środowiskach niesmak i przekonanie, że komuś zależało na tym, aby przyczyny katastrofy nie zostały należycie wyjaśnione. Tragedia promu była przedmiotem prywatnego śledztwa dziennikarza Marka Błusia. Były kapitan żeglugi wielkiej i wykładowca Akademii Morskiej w Gdyni zwracał uwagę na nieprawidłowości, za które odpowiadał armator. Kluczową kwestię miało stanowić wykorzystywanie promów Euroafriki do przemytu broni. Ten wątek jest zalążkiem teorii spiskowych, które pojawiły się w gąszczu pytań, niedomówień i dziwnych wydarzeń mających miejsce zarówno przed katastrofą, jak i po niej. Z perspektywy ćwierćwiecza, jakie minęło od zatonięcia „Jana Heweliusza”, widać, że szczególnie mocno artykułowane są dwie wersje, które dotyczą przemytu broni oraz nielegalnych imigrantów. Według tych teorii w wagonach kolejowych transportowanych promem miał się znajdować sprzęt wojskowy, mogło także chodzić o mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, którzy za wszelką cenę próbowali się przedostać do Szwecji. Pojawiły się nawet sugestie, że to nielegalny ładunek przyczynił się do tragedii. Spróbujmy przyjrzeć się wszystkim za i przeciw. Przemyt broni? Kiedy do mediów trafiły pierwsze informacje na temat katastrofy „Heweliusza”, do Świnoujścia błyskawicznie przyjechał minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski z oficerami służb specjalnych, głównie Wojskowych Służb Informacyjnych. Kilka dni po zatonięciu promu do wraku zeszli płetwonurkowie Marynarki Wojennej. Mimo że jednostka nie spoczęła jeszcze całkowicie na dnie Bałtyku i stanowiła zagrożenie dla osób znajdujących się w jej pobliżu, ktoś wydał taki rozkaz. Na filmie przedstawiającym całą akcję widać wyraźnie, jak bardzo zdenerwowani byli doświadczeni płetwonurkowie – trzęsły

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2018, 2018

Kategorie: Historia