Grzesiuk – syn ulicy

Grzesiuk – syn ulicy

fot. Archiwum rodzinne, dzięki uprzejmości Proszynski Media

Dopiero w ostatnich kilku latach życia stał się tym Grzesiukiem, którego znamy Nogawki na dole jaśniejsze od reszty materiału – czyli spodnie dziedziczone, bo spuszczane mankiety – na grzbiecie stara marynarka z łatami na łokciach, pod nią koszulka gimnastyczna z dużym wycięciem na piersiach, a na głowie kraciasta czapka. Tak wyglądał Stanisław Grzesiuk w swoim pierwszym miejscu pracy – w Państwowych Zakładach Tele- i Radiotechnicznych w Warszawie, przy ul. Grochowskiej. Brygadzista Stefan Helmut zobaczył, że ten biedny cudak ma niełatwy charakter i zaraz komuś podskoczy. A wtedy wyrzucą go z roboty i koniec – ponownie niełatwo się dostać do fabryki. Żal mu się zrobiło chłopaka i postanowił go chronić. Bo Helmut rozumiał, jak trudno wyrwać się z biedy. Był komunistą, który dobrze sobie zdawał sprawę z nierówności klasowych – nawet fabryczny urzędnik, zarabiający mniej od wykwalifikowanego robotnika, miał „czarnoroboczy naród” w pogardzie. „Żeby się z nami nie stykać, przychodzą do pracy pół godziny później, a wychodzą pół godziny wcześniej. Do stołówki też chodzą osobno”, wykładał Staśkowi. Dla chłopaka to nie były prawdy objawione, bo bystro obserwował i rozumował, poza tym podobnie mówił ojciec. Franciszek Grzesiuk – ślusarz, członek PPS, nieraz jako delegat robotniczy rozmawiał z dyrekcją zakładów. Kiedy w 1933 r. w fabryce parowozów (późniejszy Bumar-Waryński) chcieli zwalniać dużą część załogi, wystąpił z propozycją, żeby zamiast codziennie, pracować trzy razy w tygodniu po sześć godzin – zarobek mniejszy, ale ludzie utrzymają stałe zatrudnienie. Dyrekcja na to przystała. Stasiek odziedziczył po ojcu wrażliwość na ludzką krzywdę. Chłopak z ferajny Od drugiego roku życia Stanisław Grzesiuk (urodzony 6 maja 1918 r.) mieszkał przy ul. Tatrzańskiej 10 na Sielcach. Najczęściej kręcił się po Wójtówce, czyli w rejonie skrzyżowania Chełmskiej z Czerniakowską. Rodzina Grzesiuków miała w drewnianym domu jedną izbę (4,5 x 3,5 m). Wychodek był na podwórku, przy ulicy rynsztokami płynęły nieczystości – ówczesna norma w biednych dzielnicach. Co prawda, niedaleko, bo przy Tureckiej, mieszkał gen. Sikorski, a przy Grottgera – Kornel Makuszyński, ale te dwa nieodległe światy, elit i dołów, w ogóle się nie stykały. Przy Nabielaka i Sieleckiej od lat 30. powstawały domy z bieżącą wodą i elektrycznością, ale na przeprowadzkę tam nie było stać nawet rodziny robotnika mającego fach w ręku i stałą pracę jak Grzesiuk senior. Po 1989 r. zaczęły się pojawiać głosy, że Stanisław Grzesiuk, zabiegając o przychylność peerelowskiej władzy, zohydził wizerunek sanacyjnej Polski. Bo przecież aż tak źle nie było i w tak złych warunkach jego rodzina nie żyła. Odnosząc się do tych zarzutów wobec nieżyjącego od wielu lat warszawskiego barda i autora trzech książek, jego przyjaciel, profesor polonistyki Józef Rurawski, powiedział: „Stasiek nie znosił kłamstwa. Dosłownie nie znosił. Myślę, że to pochodziło z dzieciństwa, z Tatrzańskiej. Każdy chłopak wychowany »na dole« znał biedę tak samo jak Stasiek. Żadnemu z nich ta bieda się nie podobała”. Jako dzieciak i nastolatek Grzesiuk należał do ferajny. Nazywali go „Kozak”. Razem z kolegami zarabiał, podając piłki tenisowe na korcie przy Belwederskiej, i wystawał na ulicy, gdzie można było pohecować albo zaplanować wyskok „w miasto”, np. na zabawę. Na dzielnicy obowiązywał swoisty kodeks honorowy: kapować nie wolno, skarżyć nie wolno, odegrać się – wolno, na co dzień trzeba było być grzecznym (przepraszam, proszę, dzień dobry), a już absolutnie nie wypadało kląć „w mieście”. Kto nie przestrzegał zasad, był niecharakterny i otoczenie go bojkotowało. Harmonia na trzy czwarte z cicha rżnie, Ferajna tańczy, wszystko z drogi! Z szaconkiem, bo się może skończyć źle, Gdy na Gnojnej bawimy się. Kto zna Antka, czuje mojrę Ale jeden nie znał jej I naraził się dlatego na dintojrę, Skończył się z przyczyny tej. To cytat z „Balu na Gnojnej”. Grandy wśród swoich często się odbywały, ale musiały być ku temu przyczyny. Stasiek też, gdy wiedział, że ktoś ma do niego sprawę, wychodził ze szpadryną i nożem w kieszeni, za paskiem miał „paragraf” (sprężynę z ołowianą gałką na końcu), a w skarpetce mały fiński nóż. Różnie układały się losy. Czasem z biedy chłopak coś ukradł, a jak wpadł i odsiedział wyrok, stałej pracy nigdy nie dostał. No to musiał kraść już ciągle. Temperament Staśka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2017, 2017

Kategorie: Kultura