IPN legitymizuje obecny system polityczny Prof. Dariusz Łukasiewicz – historyk, pracuje w Polskiej Akademii Nauk, specjalizuje się w dziejach społecznych, kulturowych i historii życia codziennego Prus, Niemiec i Polski. W zeszłym roku opublikował książkę „Zło niechrześcijańskie i nieludzkie. Historia dzieciobójstwa i inne studia z dziejów codzienności”. Dlaczego polskich historyków tak mało zajmuje historia społeczna? – Odpowiedź jest bardzo złożona albo bardzo prosta, można ją sprowadzić do jednego słowa, a mianowicie neoliberalizmu, czyli porządku ekonomicznego, który zapanował u nas po 1989 r., choć popularny stał się w okresie wcześniejszym, już w latach 80. Duch neoliberalizmu trafił również do środowisk historycznych, gdzie bardzo dobrze korespondował z sympatią wobec pozbawionej biurokracji, podatków, wojska, etatyzmu i silnej władzy, historią sarmatyzmu. Piszę o tym w książce „Sarmatyzm a Prusy”, która ukaże się jesienią. Sarmatyzm to neoliberalne państwo, którego słabość posunięta była do likwidacji, a Prusy to modernizacja „odgórna w biednym kraju”, także w zakresie prawodawstwa, szkolnictwa, służby zdrowia, emerytur, ubezpieczeń. PRL to była także modernizacja od góry. III RP sprawia raczej wrażenie dezorganizacji od góry. Po 1989 r. skończyła się natomiast wcześniejsza, raczej pozytywistyczna niż marksowska sympatia dla klas uciskach. Niewiele różniła się ona od empatii Prusa i Reymonta. Po 1989 r. empatia była już tylko dla bogatych. W PRL było bardzo dużo prac na temat historii społecznej klas niższych, warstw chłopskich, robotniczych, ale i innych zagadnień społecznych, typu demografia historyczna, dzieje rodziny, kobiety itd. Trudno nie wiązać tych badań z poprzednim ustrojem. A jakie wiążą się z neoliberalizmem? – Po 1989 r. uznawano, że trzeba badać losy klasy wyższej, którą wcześniej zajmowano się w mniejszym stopniu, tyle że dawne przesadnie optymistyczne oceny chłopów zastąpiła teraz apologia sarmatyzmu. Czy nie dlatego, że obecne elity chciały mieć godnych przodków? Przeciwstawiając się okresowi PRL, zaczęto akcentować historię polityczną i okazało się, że robotnicy, łącznie z robotniczym przywódcą Wałęsą, który – moim zdaniem – był ostatnim sukcesem socjalizmu, byli potrzebni tylko po to, by zlikwidować komunizm. Te dzisiejsze badania nad klasami wyższymi wynikają z braku większego zainteresowania nimi w PRL. – Prawdą jest, że w Polsce Ludowej badano dzieje klasy chłopskiej i klasy robotniczej, tej pierwszej dosyć intensywnie, ale nie mogę powiedzieć, że całkowicie zaniechano badań historii szlachty i ziemiaństwa. Na szeroką skalę prowadzone były też badania nad dziejami inteligencji. Oczywiście, kiedy otworzyła się możliwość szerszej penetracji dziejów szlachty, zaczęto to robić kosztem klas niższych. Teraz tymi ostatnimi zajmują się tylko nieliczni naukowcy. Jeżeli dziś w świecie modne są badania genderowe nad historią kobiet, to u nas są one prowadzone raczej nad dziejami bogatych kobiet. Można nawet odnieść wrażenie, że polski feminizm polega często na tym, by bogate kobiety były jak najbogatsze, a biedni mężczyźni jak najbiedniejsi. Nikłość badań nad klasami niższymi to efekt stanu źródeł o nich, a raczej ich braku. – Po części tak jest, ale na Zachodzie mniejsza ilość archiwaliów traktujących o tych klasach nie przeszkadza w prowadzeniu badań nad nimi. Wzorem są mediewiści. Widać ogromne, powiedziałbym nawet rażące, dysproporcje w historiografii między nami a Zachodem. U nas nie prowadzi się wielu badań, np. nad dziejami mieszkalnictwa, gdzie analizuje się w jakich warunkach mieszkali także ludzie z warstw niższych. Niemcy tymczasem mają m.in. nowoczesną pięciotomową syntezę dziejów mieszkań. Pasjonujące dzieło. Nieprzyzwoite słowo Tych, którzy chcieliby zajmować się historią społeczną, powstrzymuje obawa przed posądzeniem o sprzyjanie marksizmowi? – Sympatie lewicowe są źle widziane, a całe zaplecze polityczne, a więc i finansowe nauki jest prawicowe. Widać to po sile IPN i zarobkach w instytucie, który służy do legitymizacji prawicowych rządów w III RP i wykazywania przestępczości dawnego ustroju. Tymczasem bardziej potrzeba nam takich książek, jak powstała w PAN praca prof. Dariusza Jarosza o dziejach mieszkalnictwa w PRL. Rocznie PRL budował 300 tys. powszechnie dostępnych mieszkań, gdy obecnie buduje się sto kilka tysięcy prawie wyłącznie dla bogatych, bo dominuje budownictwo indywidualne. Brak silnej lewicy politycznej odbija się i na sytuacji w historiografii. A już słowo marksizm traktowane jest zgoła jako nieprzyzwoite. Dlatego
Tagi:
Paweł Dybicz









