W Ostrowcu Świętokrzyskim hutnicy otrzymują umowy na 19 miesięcy zatrudnienia. I 2 zł podwyżki za godzinę 52-letni Maciej Kijewski ściska w ręku kartkę. Żeby ją otrzymać, stał w długiej kolejce od samego rana. – To tylko umowa przedwstępna, ale jest już nadzieja na pracę – mówi z szerokim uśmiechem. Nie tylko on poczuł dzisiaj ulgę, ale cała ponaddwutysięczna załoga Huty Ostrowiec. Kolejka do podpisania umów z nowym inwestorem, hiszpańską Celsą ciągnie się przez cały hall biurowca, ludzie nie mieszczą się w budynku, stoją na dworze przy bramie, aż do głównego wejścia. Wszyscy w skupieniu, poważni, ale wreszcie uspokojeni. Nie tak jak jeszcze przed miesiącem, gdy ramię w ramię szli z transparentami ulicami miasta. Zdecydowani byli na wszystko, by tylko bronić swoich miejsc pracy. Docierały do nich sprzeczne informacje. Straszeni nowym właścicielem nie wiedzieli, komu mają ufać. A przecież nie zawsze tak się działo. Huta przez długie lata była żywicielką wielu tysięcy ostrowieckich rodzin. Dawała nie tylko utrzymanie, ale mieszkania, wypoczynek i opiekę zdrowotną. – Było ciężko, na wszystko brakowało pieniędzy, lecz każdy miał pewność zatrudnienia – mówi Maciej Kijewski, który prawie całe życie spędził w hucie. Przed 32 laty zaczął na stalowni, dwa lata później poznał tutaj swoją przyszłą żonę, Grażynę, która pracuje na wydziale jako ekonomistka. Kijewski przechodził kolejne stopnie wtajemniczenia w branży, szkolił się w podobnej hucie w Ostrawie, w Czechach. Przeżywał różne etapy w historii huty, bum na początku lat 70. i budowę nowego zakładu. Do dzisiaj pamięta radość z rozruchu wielkiego pieca i to, że wyprzedzili w tej inwestycji Hutę Zawiercie. Z hutniczej pensji udało mu się postawić dom, wykształcić dzieci i pomóc im w urządzaniu się. Córka Agnieszka skończyła anglistykę w Lublinie i tam założyła rodzinę. Syn Sylwester studiuje informatykę na piątym roku Politechniki Warszawskiej. Bohater, czy szaleniec W ostatnich latach hutnicy nie mogli być pewni nawet zatrudnienia, z załogi liczącej 17 tys. pozostało zaledwie 2 tys. Z olbrzymiego zakładu wyodrębniano kolejne spółki, z których prawie wszystkie już upadły. Brakowało koniunktury na stal; umiejętności i wiedza pracowników przestały być potrzebne. Stalexport, który przejął hutę, doprowadził do blisko 800-milionowego zadłużenia. Postanowił więc pozbyć się jej. Zaproponował utworzenie pięciu spółek, jednak po doświadczeniach z wcześniejszymi firmami wyodrębnionymi z huty nikt nie miał złudzeń co do ich przyszłości. Do akcji wkroczyła gmina, bo upadła huta to rychły koniec miasta. Wszystko się kręci wokół tego największego zakładu nie tylko w mieście, ale i w regionie. Bohaterem miasta stał się wtedy prezydent Jan Szostak, który przy aprobacie radnych zaproponował Stalexportowi, że gmina przejmie hutę. Gwarancją transakcji miały być trzy gminne spółki: Miejska Energetyka Cieplna, Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji, oraz Miejskie Wodociągi i Kanalizacje. Sporo osób uważało to za szaleństwo, większość jednak podziwiała prezydenta za odwagę. Padła nawet propozycja, by postawić mu pomnik. Zanim jednak ustanowiono zastaw na trzech spółkach gminy, huta upadła. Stalexport nie dał za wygraną, sprawa zastawu trafiła do Sądu Arbitrażowego. Ten stwierdził, że gminne spółki powinny trafić do Stalexportu, chociaż nie wyczerpuje to jeszcze całego postępowania sądowego. Po takim werdykcie prokuratura rozpoczęła śledztwo w sprawie „nadużycia uprawnień przez członków Zarządu Miasta Ostrowca Świętokrzyskiego i wyrządzenia znacznej szkody gminie”. Niedawno funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego KGP na wniosek prokuratury przesłuchiwali grupę 11 radnych i pytali o okoliczności przejęcia huty przez miasto. Niektórzy zeznawali bardzo długo i po wyjściu z sali nie chcieli mówić o szczegółach, bo zostali zobowiązali do dochowania tajemnicy. – Nie żałuję, że podnosząc rękę, wziąłem na siebie tak dużą odpowiedzialność, bo inaczej nie mógłbym spojrzeć w oczy swoim kolegom – nie ukrywał swej opinii tuż po przesłuchaniu radny Zbigniew Moskalewicz, który jako związkowiec został zobowiązany przez załogę do podjęcia uchwały o ratowaniu huty. – Głosowałem za, bo wierzyłem w szczerość intencji ratowania huty. Plan się powiódł, chociaż nie była to droga usłana różami – twierdzi radny Mirosław Zgadzajski. – Dzisiaj załoga nadal pracuje w komplecie i to jest najważniejsze. Prezydent Jan Szostak dziwi się, że takie śledztwo w ogóle jest prowadzone i stawiane są zarzuty o niegospodarność. Gdyby samorząd nie podjął tak ryzykownej decyzji, dzisiaj zapewne wszyscy hutnicy
Tagi:
Andrzej Arczewski









