MSZ od środka

MSZ od środka

Kulisy polskiej dyplomacji. Były ambasador w Japonii opowiada, jak został wykończony

Został ambasadorem „dobrej zmiany” i był z tego dumny. Teraz „dobra zmiana” go niszczy. Ale Jacek Izydorczyk, były ambasador w Japonii, się broni. Składa doniesienia do prokuratury, do NIK, pozwy sądowe, pisze skargi do rzecznika praw obywatelskich.

„Nikt nie będzie szargał mojego nazwiska i w dodatku o to, że sprzeciwiłem się bandyterce w MSZ”, napisał na Twitterze. I wyjaśnia: „Moje nagłe odwołanie z funkcji ambasadora RP w Japonii jest konsekwencją tego, że jako jedyny pracownik MSZ (spośród prawie 5 tys.) przeciwstawiłem się jawnie bezprawnym działaniom dyr. gen. MSZ A. Papierza, który de facto tym ministerstwem zaczął samodzielnie kierować, mając w pogardzie interesy RP, obowiązujące prawo oraz normy etyczne – co czynił bez najmniejszego sprzeciwu – i co wynika z jego ostentacyjnej, wieloletniej i zażyłej znajomości z M. Kamińskim (w jednej osobie Ministrem Koordynatorem ds. Służb Specjalnych, Ministrem Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz wiceprezesem Prawa i Sprawiedliwości)”.

Jacek Izydorczyk był ambasadorem RP w Japonii od 9 lutego 2017 r. do 31 lipca 2019 r. Został odwołany w trybie niemal alarmowym. W takim – to jego słowa – w jakim odwołuje się aferzystów lub zdrajców.

Pytam go, dlaczego tak się stało.

– Do tej pory tego nie wiem. Ale próbuję się dowiedzieć. – Po chwili milczenia dodaje: – Wszystko zaczęło się, kiedy dyrektorem generalnym MSZ został Andrzej Papierz, jesienią 2018 r. Rok 2019 to kumulacja. W marcu zaczęto wręcz namawiać mnie, bym podał się do dymisji. Docierały do mnie różne komunikaty – i od znajomych, i od urzędników MSZ, i z Ministerstwa Kultury, że z Papierzem się nie wygrywa. I propozycje typu: albo pan się poda do dymisji, albo z hukiem wyleci z MSZ. A ten huk nie będzie panu służył. Bo dla pisowców będzie pan nieudacznikiem i aferzystą, dla KOD-owców – pisowskim nieudacznikiem i aferzystą. Nikt się za panem nie wstawi. Tak mówili.

Proroczo przestrzegałem: słuchajcie, będą odwoływać

– Domyślam się tylko, dlaczego zostałem odwołany – mówi Izydorczyk. – Witold Waszczykowski miał koncepcję, żeby do MSZ wprowadzać osoby, które nie są związane z układami towarzyskimi w ministerstwie. Postawił na profesorów znających poszczególne kraje. Byłem w tej grupie – jestem profesorem na wydziale prawa Uniwersytetu Łódzkiego, studiowałem w Japonii, opublikowałem książkę o prawie japońskim i różnicach cywilizacyjnych między Japonią a światem Zachodu. Teoretycznie była to jak najbardziej dobra reforma, natomiast jej wykonanie chyba nie do końca się udało.

– Gdy Waszczykowski został zastąpiony przez Czaputowicza, pomysł z profesorami spoza MSZ umarł śmiercią naturalną? – pytam.

– Kiedy przyszedł Jacek Czaputowicz, a wiceministrem został Andrzej Papierz, było już wyczuwalne, że wraca stare. W lipcu 2018 r. byłem na naradzie w Warszawie i już wtedy chodziły plotki, że będą się brać za tych nowych ambasadorów. Zresztą… Byłem na rozmowie u dyrektora generalnego Macieja Szymańskiego – jest teraz ambasadorem w Bułgarii. Poszedłem do niego z prośbą o pracowników. Bo jak Czaputowicz został ministrem, zaczął się sabotaż mojej ambasady, brak płynnej współpracy. To się przejawiało tym, że miałem wakaty, a nie przysyłano nowych ludzi. W tej sprawie byłem u Szymańskiego, a on zwrócił się do mnie z takim dziwnym uśmiechem (cytuję): „To jest w ogóle skandal, że ja jako dyrektor generalny nie mogę odwołać ambasadora”.

– Nie on powołuje, nie on odwołuje.

– Byłem zdumiony! Ambasador jest najwyższym przedstawicielem państwa w danym kraju i ma tylko trzech przełożonych – o czym chyba na Szucha nawet nie wiedzą: prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych. Nawet wiceminister nie jest jego przełożonym, a co dopiero dyrektor generalny! Potem rozmawiałem z kilkoma ambasadorami i proroczo przestrzegałem: „Słuchajcie, będą odwoływać, na pewno”. O siebie byłem spokojny. Bo uważałem, że dobrze wykonuję swoją pracę.

– A kiedy przestał pan być spokojny?

– W październiku 2018 r. Dyrektorem generalnym został Papierz i zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Wzięto się za wielu ambasadorów. Helsinki, Tokio, Paryż, Lima, Ryga, Ottawa… Ale skupię się na tym, co działo się w Tokio.

Gdy Papierz został dyrektorem generalnym, zaczął się sabotaż. Zarówno sabotaż ambasady, jak i pracy ambasady. W pewnym momencie już w ogóle nie miałem pracowników. W końcu grudnia 2018 r. zostałem w ambasadzie de facto sam! Nie było nawet portiera, nie było dozoru kamer bezpieczeństwa. Robiono tak, żebym sam podał się do dymisji albo zrobił coś nieprzemyślanego. Żeby był powód do mojego odwołania. Zaczął się też pojawiać hejt internetowy. Moim zdaniem inspirowany z Warszawy – gdyż były tam informacje, które znała tylko centrala. Rozdmuchiwano też tzw. skargi Polonii. Choć samo MSZ, po kontroli, uznało je za bezzasadne.

– Jaki był powód skarg?

– Przedstawię panu pewien mechanizm. W połowie lipca 2017 r. odbyła się mała demonstracja przed ambasadą w Tokio, dotycząca sądownictwa w Polsce. Brało w niej udział dwóch dyplomatów, jeden unijny – Polak, drugi innej narodowości, i kilkanaście osób związanych z pismem japońskiej Polonii „Polonia Japonica”, wśród nich trzy panie. Musiałem o tym poinformować Warszawę. Dwa dni po tej demonstracji przyszła do mnie pani konsul z żądaniem dofinansowania działalności tych pań. Zapytałem ją, jak sobie wyobraża dofinansowanie, kiedy przed chwilą protestowały przed ambasadą, mając hasła po angielsku i po japońsku skierowane przeciwko polskiemu rządowi. Że w Polsce nie ma demokracji. Jak ja, jako ambasador, jako przedstawiciel prezydenta, powinienem w takiej sytuacji się zachować?

– Rozumiem: gdyby dał pan pieniądze, do Warszawy poszedłby donos, że popiera pan protest. Gdy pan nie dał – poszedł, że konfliktuje się pan z Polonią. Złapali pana…

– Możliwe. Ale mnie chodziło o zasady.

Kiedy Papierz zobaczył, że się go nie boję, wpadł we wściekłość

– Wiadomo było, że nie jest pan zawodowym dyplomatą. W takich sytuacjach obowiązuje niepisana zasada, że powinien być u pana boku doświadczony dyplomata, który pomaga. Czy tak było w pańskim przypadku?

– Powiem brutalnie – wiedziałem, że od początku do końca będę zdany na siebie. Gdy przyjechałem do Tokio, był inny kierownik wydziału politycznego niż teraz. Inna też była atmosfera. I na początku on nie tyle chciał pomagać, ile się podlizywał. W wielu przypadkach był użyteczny. Natomiast kiedy nastał Czaputowicz, wszystko się zmieniło. I na przykład, kiedy do Tokio przyjechał wiceminister Dziedziczak, to proszę sobie wyobrazić, że ten sam kierownik, w obecności Dziedziczaka i mojej, zaczął obrażać zastępcę nuncjusza watykańskiego, który jest Polakiem. Już na taki wybryk sobie pozwalał.

Izydorczyk chwilę się zastanawia. – Chyba jednak – podejmuje wątek – pierwszy atak nastąpił, gdy pojechałem witać „Dar Młodzieży”, który na stulecie niepodległości Polski wpłynął do Kioto. Niebywała promocja! Wielkie wydarzenie! Pożegnałem się z kierownikiem wydziału politycznego, pojechałem do Kioto, dojeżdżam, otwieram telefon i widzę, że wysłał do Warszawy claris, bez uzgodnienia ze mną, i podpisał się: „w zastępstwie ambasadora”. A ambasador był przecież w Japonii – więc to oznaczało, że taki ambasador to leń i sobie bimba! Złamał wszelkie zasady. Wróciłem do Tokio, wziąłem go na rozmowę i natychmiast wysłałem do dyrektora generalnego żądanie ukarania go i odwołania. Gdy kierownik o tym się dowiedział, on i jego żona poszli na zwolnienia lekarskie. I wtedy już w ogóle nie było pracowników merytorycznych w ambasadzie.

– W marcu 2019 r. miał pan na placówce niezapowiedzianą kontrolę.

– Na marzec zaplanowana była regionalna narada ambasadorów, miała się odbyć w Pekinie. Mamy tam dużą ambasadę, budynki, jest gdzie przenocować i się naradzać. Tymczasem w ostatniej chwili przeniesiono ją do Tokio. A do tego przybyła kontrola z MSZ. Nielegalna kontrola, proszę pana. Przyjechał Papierz, przyjechali z nim ludzie z jego ekipy, Radosław Gruk i Monika Zuchniak-Pazdan.

– Dlaczego nielegalna?

– Jak się przyjeżdża do ambasady na kontrolę, trzeba ją wpierw zapowiedzieć, napisać, jaki jest jej cel. Ten przyjazd był całkowicie bezprawny. Oni potem zaczęli w ambasadzie przeglądać dokumenty, przesłuchiwać pracowników, zmuszać ich do oświadczeń, że nie układała im się współpraca ze mną. Ja brałem na przetrzymanie, bo w ambasadzie mogło dojść do rękoczynów. Tak się Papierz zachowywał! Tam byli ambasadorowie regionu, był wiceminister Lang… A Papierz ostentacyjnie, przy wielu osobach, mnie ominął, nie przywitał się, nie podał mi ręki. Potem wpadł do gabinetu, kiedy rozmawiałem z pracownikami, i biegał po tym gabinecie. Inny incydent – gdy oni przesłuchiwali pracowników, uczestniczyłem w naradzie ambasadorów. Na chwilę z niej wyszedłem. W hallu był Papierz, więc zapytałem go, co się dzieje. A on zaczął krzyczeć, że ma do tego prawo. Ludzie Papierza przesłuchiwali wszystkich, którzy byli w ambasadzie, łącznie z moją sekretarką. Przesłuchiwali radcę ministra, kierownika wydziału politycznego, nowego, którego przysłali, dwóch innych pracowników wydziału politycznego, panią konsul i pracowników Instytutu Polskiego. O co chodziło? Żeby ktoś się złamał, żebym ja wybuchnął, albo żebym za chwilę miał bunt w ambasadzie.

– Dlaczego Papierz uwziął się na pana?

– On i prawdopodobnie ta cała jego grupa chcieli odwołać tych ambasadorów, których wysłał minister Waszczykowski. Na te miejsca mieli swoich kandydatów. Na moje szykował się, teraz to wiem, dyrektor departamentu Azji Paweł Milewski, który w tajemnicy przede mną sporządzał negatywne opinie na mój temat. Jego żona bardzo chciała do Japonii. Mówił mi to osobiście chyba w 2018 r. A w roku 2019 były wybory, które mogły przecież różnie się zakończyć, więc Milewski musiał przyśpieszyć starania. O Tokio. Ciekwawe, że Papierz ze swoją grupą przyjechał do Tokio 22 marca 2019 r. Tymczasem w dokumentach, w mojej teczce, którą wydano mi dopiero we wrześniu 2020 r., odkryłem pismo ministra Czaputowicza do premiera Morawieckiego już z 5 marca 2019 r., w którym  minister wnioskował o moje odwołanie. Niewątpliwie za poduszczeniem Papierza.

– Po co więc później do pana przyjechał? Na wycieczkę?

– Chyba chciał się upajać tym, że ambasador przed nim się płaszczy, podlizuje. Ale kiedy zobaczył, że się go nie boję, że mu się sprzeciwiam, wpadł we wściekłość. Byliśmy w moim gabinecie, a on żądał podania nazwiska osoby, która rekomendowała mnie do służby zagranicznej! To było dla niego najważniejsze! Żądał obecności mojej małżonki na kolacji! Prawdopodobnie, żeby powiedzieć, że mam kochankę, bo takie plotki rozpowiadano. Mówiono o mnie wszystko, co najgorsze – że kochanka, że nie przychodzę do pracy… Miałem więc spięcie z Papierzem i pokazałem mu, że się go nie boję. A jak wyjechał, wysłałem claris do ministra Czaputowicza z żądaniem zakończenia prześladowania i sabotowania ambasady w Tokio. Poinformowałem go też, bez szczegółów, że Papierz zachował się w sposób nielicujący z powagą urzędu i uderzający w wizerunek Polski na zewnątrz.

– Chodziło o sytuację z Kamakury?

– Nic panu na ten temat nie mogę powiedzieć, bo w tej sprawie Papierz złożył przeciwko mnie pozew. A sąd, w ramach zabezpieczenia, zabronił mi w tej sprawie zabierać głos.

Kamakura: radośnie przy tym rechotał

Jacek Izydorczyk nie może mówić, co się zdarzyło w Kamakurze, ale w internecie nic nie ginie. Oto fragmenty artykułu z portalu Onet:

„Pytamy Izydorczyka: – Co pan miał na myśli, pisząc [w clarisie do ministra Czaputowicza – przyp. RW] o obscenicznym i obraźliwym zachowaniu [Papierza]?

– Odwiedzaliśmy najważniejszą świątynię w Kamakurze z oficjalną delegacją. Papierz zachował się skandalicznie, gdy po wejściu na teren świątyni należało dokonać symbolicznego obmycia wodą – opowiada były ambasador.

W japońskich świątyniach religii shinto po przekroczeniu świątynnej bramy należy dokonać oczyszczenia poprzez umycie dłoni i przepłukanie ust w przeznaczonym do tego miejscu.

Dopytujemy Izydorczyka: – Ale co zrobił Papierz? Nie dokonał obmycia? Zanieczyścił wodę, co jest religijnie niedopuszczalne?

– Było jeszcze gorzej. Papierz podszedł do kadzi z wodą i zaczął symulować, że obmywa sobie genitalia. Radośnie przy tym rechotał. Towarzyszący mu ludzie z MSZ też się świetnie bawili. Zachowywali się jak gimnazjaliści na wycieczce. A Japończycy udawali, że tego nie widzą, bo nie wiedzieli, jak zareagować. Tak jak napisałem w zawiadomieniu do prokuratury: informowałem o tym incydencie szefa MSZ. Bez reakcji”.

Udowodnię przed sądem

Życie dopisało do tej relacji kilka ciągów dalszych. Jeden z nich znajdzie finał w sądzie. Andrzej Papierz złożył przeciwko Jackowi Izydorczykowi pozew. Zarzuca mu mówienie nieprawdy na temat Kamakury i to, że nie był w grupie gości z MSZ, która odwiedzała świątynię. Nie mógł więc widzieć sceny, którą opisał w Onecie. Takie oświadczenie złożyli członkowie tamtej delegacji – Maciej Lang, Radosław Gruk i Monika Zuchniak-Pazdan. W odpowiedzi Izydorczyk złożył do sądu wniosek o skierowanie zawiadomienia do prokuratury i ABW o fakcie przedstawienia sądowi dokumentów poświadczających nieprawdę.

– Udowodnię przed sądem, że te oświadczenia to kłamstwo. Bez żadnych kłopotów – zapewnia. – Skoro do kraju urzędowania przyjeżdża ścisłe kierownictwo MSZ, w osobach wiceministra ds. azjatyckich i dyrektora generalnego MSZ, faktycznie kierującego ministerstwem, a ambasador RP organizuje im wyjazd poza Tokio, to oczywiste jest, że bierze w nim udział i nie odstępuje na krok. A reszta informacji i argumentów znajduje się w mojej odpowiedzi na pozew. Liczy 25 stron. Więcej mówić nie mogę, bo sąd mi tego zabronił.

Odpowiedź zawiera również listę świadków, których Izydorczyk zamierza powołać. Otwierają ją prezydent Andrzej Duda oraz ówczesny szef jego gabinetu – Krzysztof Szczerski.

Przesłuchiwali moich pracowników

Wracamy do marca 2019 r. Do narady ambasadorów i kontroli z MSZ.

– Papierz ze swoją ekipą mieszkał w hotelu, niedaleko ambasady – mówi Izydorczyk. – W dzień przesłuchiwali moich pracowników i oglądali dokumenty. A co robili wieczorami, tego nie wiem, mogę się tylko domyślać. Znikali wieczorem.

– Wszyscy?

– Nie wnikam, co robią dorosłe osoby wieczorami, czy piją alkohol, czy gdzieś chodzą itd. Więc nie wiem. Lang jest na poziomie i się pilnuje. Natomiast Papierza z Grukiem i Zuchniak-Pazdan nie było nawet na imprezie w ambasadzie z okazji stulecia nawiązania stosunków dyplomatycznych między Polską i Japonią. Papierz był tylko jeden wieczór, i to niecały, ze mną na kolacji. A poza tym był jak na wycieczce.

– Nie uczestniczył w naradzie ambasadorów?

– Siedział. Plątał się. W ogóle ta narada, z mojego punktu widzenia, była absurdalnie zorganizowana. Dyskutowaliśmy na przykład o problemie koreańskim, a potem widzę, że departament Azji wysłał w trybie jawnym notatkę po tym spotkaniu – kto co mówił. To jest szokujące. Żadnych szpiegów nie trzeba, wszystko dajemy na tacy.

– Skąd się wziął pański konflikt z Papierzem?

– Ja w ogóle nie wiedziałem o jego istnieniu. Pierwszy raz o nim usłyszałem, kiedy został wiceministrem. Potem zobaczyłem, jak zachowuje się w Japonii. Absolutnie przyzwyczajony, że wszyscy mu się podlizują. A ja napisałem na niego skargę do ministra! Od tego czasu miałem już czystą nienawiść. I wiedziałem, że ktoś musi stracić stanowisko po moim piśmie.

Szukali czegokolwiek, żeby się przyczepić

Druga kontrola odbyła się w maju 2019 r.

– To już była kontrola oficjalna – mówi Izydorczyk. – Przyjechał Janusz Myczkowski z Biura Kontroli i Audytu, który kieruje teraz Biurem Spraw Osobowych, przyjechał Artur Lompart, który jest teraz ambasadorem w Grecji, i przyjechała Jolanta Sienicka, zastępca dyrektora Biura Finansów. Szukali czegokolwiek.

– Czego?

– Są tak przewidywalni… Że ambasador nie przychodzi do pracy, że jest zła współpraca z pracownikami, czyli to, co znają z autopsji. A potem wyjechali, a ja nie dostałem sprawozdania pokontrolnego. Dostałem je dopiero od rzecznika dyscyplinarnego MSZ, który na polecenie Papierza prowadził postępowanie wyjaśniające. Od razu zauważyłem, że ten dokument był pisany tak, żeby go pokazać wyższym decydentom w Warszawie. Że np. mam spotkania, wydatkuję na nie pieniądze, ale nie jestem w stanie udowodnić tych spotkań. Panie redaktorze, wszystkie są do udowodnienia! To jest preparowanie fałszywych oskarżeń! Mogę więc tylko się domyślać, co oni powiedzieli Szczerskiemu, żeby mnie odwołać przed wizytą japońskiego następcy tronu w Polsce.

– Jest też zarzut, że wypłacał pan diety swojej żonie.

– O tak! Papierz próbował mnie tym straszyć. „Zrobił pan coś najgorszego!”, wołał. Wrócił do Warszawy i przysłano mi z MSZ żądanie, żebym wystawił notę obciążeniową. Czyli żebym się obciążył i zapłacił. Poprosiłem więc o podstawę prawną.

– Dostał ją pan? Chodzi o to, że wypłacał pan żonie diety, gdy wyjeżdżaliście w służbową podróż na różne oficjalne imprezy poza Tokio.

– Proszę pana, w oskarżeniach MSZ nie chodzi o to, że żona dostawała za to diety. Tylko o to, że nie uzyskałem zgody dyrektora generalnego na to, żeby żona jechała. Nie chodzi o zasadność wyjazdu czy diet, tylko o brak zgody pana dyrektora.

– A żona była na etacie MSZ?

– Nie była. Proponowano mi to przed wyjazdem, ale się nie zgodziłem. Uważałem za niemoralne, żeby żona udawała, że pracuje. Choć wiem, że w MSZ tak się robi. Moja żona nie była zatrudniona, ale gdy wyjeżdżaliśmy na uroczystości poza Tokio, na które, gdybym przybył bez małżonki, uznano by to za nietakt, wypłacałem jej diety, m.in. na koszty noclegu.

– Musiał pan?

– Według przepisów nie można jechać w delegację i nie pobrać diety, gdy „nie było zapewnione wyżywienie”. Kiedy jest tylko kolacja, to wypłaca się za śniadanie i obiad itp. Co w tym złego? Proszę pana, oni szukali czegokolwiek, żeby się przyczepić. I przyczepili się do tych delegacji.

– A ma pan w związku z tym jakieś zarzuty w prokuraturze?

– Nie. Nic. Dopiero gdy wybuchła afera medialna, Papierz w lutym albo w marcu 2020 r. złożył do Prokuratury Okręgowej w Warszawie jakieś zawiadomienie. Byłem tam przesłuchiwany jako świadek o fałszywe zawiadomienie o przestępstwie i znieważenie funkcjonariusza publicznego. Natomiast żadnych zarzutów przeciwko mnie nie ma. Choć takie plotki są rozpuszczane. Na przykład w sierpniu 2019 r., gdy wróciłem już do Polski, byłem u Szczerskiego. I on mi mówił: „Wie pan, przyszedł do mnie Papierz i mówił, że to odwołanie to dla pana dobra. Bo będą zarzuty”. Powiedziałem: „Panie ministrze, jakie zarzuty? Do czego?”. Te osoby ze służb, pożal się Boże, kręcą tymi politykami jak dziećmi! Mówią im jakieś rzeczy, a oni we wszystko wierzą. Panie redaktorze, nie mam żadnych zarzutów! Oni bardzo by chcieli mi je postawić. Ale nie mają nic, natomiast rozpuszczają opinie, że jestem aferzystą. Nawet w Tokio już niektórzy mówili: „Co się z tym ambasadorem porobiło? Podobno takie przekręty robił”. Gdy wróciłem do Warszawy, próbowałem kontaktować się z decydentami z prawicy.

– I jak poszło?

– Od jednego usłyszałem, że mam się zamknąć. Bo jest taki układ, że mam się zamknąć.

– Wiceminister Marcin Przydacz też mówił, że ciążą na panu poważne zarzuty. Podobnie wiceminister Paweł Jabłoński.

– Mówili, bo powiedział im Papierz, a oni – niczego nie sprawdzając – pobiegli do radia i mnie zniesławiali. Mogę tylko się domyślać, co Papierz i jego kumple na mnie nagadali.

Żeby ambasador wracał klasą ekonomiczną z przesiadką

– Co mogli nagadać?

– Były na przykład plotki, że na imprezę zorganizowaną w maju 2019 r. przez ambasadę nie przyszedł nikt z oficjeli japońskich. Choć na stronie internetowej ambasady RP w Tokio była relacja z tej imprezy – prawie 600 gości, w tym przedstawiciele rządu japońskiego i ścisłej elity. Ale to drobiazg. Boli mnie co innego – że w tym szale zapomniano o interesie Polski. O tym, że w tym czasie odbędzie się pierwsza zagraniczna wizyta japońskiego następcy tronu. A wybrał Polskę. To był mój największy sukces jako ambasadora. Niestety, za sprawą pana Papierza i jego intryg nie mogłem w tej wizycie mu towarzyszyć. MSZ nie wyraziło na to zgody.

– Walczył pan o zmianę tej decyzji?

– To było walenie głową w mur. Dzwonię na przykład w tej sprawie do jednego z wiceministrów, tłumaczę mu sytuację, specyfikę Japonii i co słyszę? On podniesionym głosem stwierdza: „Ja czytałem skargi Polonii na pana!”. A gdy mu odpowiedziałem, że MSZ uznało je wszystkie za bezpodstawne, okazało się, że nawet o tym nie wie. Notabene ta rozmowa odbyła się 19 czerwca 2019 r., a więc w dniu odwołania mnie ze stanowiska, o czym ten wiceminister nawet nie raczył mnie poinformować.

– Zaskoczyło pana odwołanie?

– Zaskoczyło! Szczerski też mi nie powiedział, że jest taki wniosek! Prezydent odwołał mnie z dniem 31 lipca 2019 r. Więc do tego dnia byłem ambasadorem. Tymczasem już 17 lipca na polecenie dyrektora generalnego zablokowano moje konto w domenie MSZ. Odcięto mnie od służbowej poczty i komputera. A dyrektor Biura Spraw Osobowych wysłał claris informujący, że już nie jestem kierownikiem placówki. Od 1 lipca 2019! Centrala ignorowała też moje zapytania o zakup zarezerwowanych biletów powrotnych do Polski dla mnie i dla mojej rodziny. Wiedzieli, że jest szczyt sezonu i jak przepadnie rezerwacja, będę miał kłopoty. Ale tego chcieli. W pewnym momencie mój zastępca wygadał się, że „generalny chce, żeby ambasador wracał klasą ekonomiczną z przesiadką”. A chodziło o oficjalny – wobec Japończyków i korpusu dyplomatycznego – wyjazd ambasadora RP po zakończeniu misji w Japonii.

Z drugorzędnych stanowisk wyjeżdżają na ambasadorów

– Na czym polega siła Papierza?

– On idzie jak taran. I ci wszyscy inni wierzą, że on jest taranem. Bo kolega Mariusza Kamińskiego, służby itd. Więc podlizują mu się ze strachu, z kalkulacji i go kreują. To oni są jego siłą. A czy to jest jakiś układ nieformalny, czy jakieś służby – ja w to nie wnikam. Ta grupa ludzi, która mu służy, awansuje. Oni z drugorzędnych stanowisk, niemerytorycznych, wyjeżdżają na stanowiska ambasadorów. Gruk do Uzbekistanu, Zuchniak-Pazdan do Albanii. Milewski… Mogli więc go poduszczać. A on na to: „Nie mogę wyrzucić Izydorczyka? Ja wszystko mogę!”. A potem – mówił mi to mój zastępca Radosław Tyszkiewicz – chwalił się, że mnie „wykastrował”. Jest nagranie tej rozmowy na YouTube, może pan sprawdzić.

– I co pan na to?

– Rok temu złożyłem zawiadomienie do prokuratury i do NIK w stosunku do ośmiu osób, co do których mam ewidentne dokumenty, niezbite dowody. To jest „zawiadomienie o popełnieniu przestępstw przekroczenia uprawnień, niedopełnienia obowiązków, poświadczeń nieprawdy, przeciwko ochronie informacji, tworzenia fałszywych dowodów oraz pomówień”. I niech opinia publiczna też o tym wie. Niedawno złożyłem prywatne akty oskarżenia przeciwko wiceministrom Jabłońskiemu i Przydaczowi, którzy zniesławiali mnie w radiu. Bronię swojego imienia. Przeciwko sobie mam aparat państwowy. MSZ nie odpowiada na moje pisma. Prokuratura wezwała mnie na przesłuchanie. A wie pan, co się dzieje z moją korespondencją? Jest przetrzymywana na poczcie. Potem, po interwencjach, dostaję takie zwrotki – że korespondencja, którą kierowałem do prokuratury, trafiła do NIK, a ta adresowana do NIK trafiła do prokuratury. O czym to świadczy? Otwierali i kopiowali? A potem pomylili koperty?

– Oni myśleli, że ustawią sobie pana i odstrzelą. A pan strzela do nich…

– Myśleli, że łatwo pójdzie. Ale kendo czyni mistrza.

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. archiwum Jacka Izydorczyka

Wydanie: 03/2021, 2021

Kategorie: Kraj