IPN – czas na likwidację

IPN – czas na likwidację

Istnienie IPN uderza w podstawy demokratycznego państwa, kwestionuje pluralizm poglądów

Informacja o przeznaczeniu w budżecie państwa na 2024 r. niemal 600 mln zł – o 47 mln więcej niż w roku ubiegłym – na Instytut Pamięci Narodowej oburza. Trudno o inną reakcję. Jak to możliwe, że ci, którzy deklarowali rozwiązanie IPN – liderzy Lewicy, czołówka Koalicji Obywatelskiej – zagłosowali wbrew wcześniejszym obietnicom? Nie będę odpowiadać na to pytanie. Niech sami staną w swojej obronie i wytłumaczą się. Przypomnę tylko, że rządząca niegdyś Polską AWS, z której notabene wyłoniło się również PiS, fundusze IPN obcięła.

O IPN napisano już setki tekstów w prasie, internecie, powstały także książki, jak choćby „Instytut. Osobista historia IPN” – będąca rozrachunkiem z instytutem, a raczej z samym sobą, publikacja prof. Antoniego Dudka. W przeszłości eksponowanego i wpływowego człowieka tej instytucji.

Coraz głośniejsze są opinie, że IPN przerodził się w pisowską tubę i jest piewcą nacjonalistyczno-kościelnej wizji przeszłości. Że partia Kaczyńskiego, uchwalając nowelizację ustawy o IPN, doprowadziła do degrengolady instytutu. Że dawniej był on „inny”, w domyśle – lepszy. Wszystkim tak myślącym chcę powiedzieć, że nie jest to prawda. Już u zarania IPN miał w sobie gen inkwizytorski, wykluczania odmiennie myślących, postrzegających przeszłość inaczej niż zwolennicy jego powstania.

Kim byli twórcy IPN? To trzech profesorów: dwóch prawników – Witold Kulesza i Andrzej Rzepliński – oraz historyk Andrzej Paczkowski. Warto przytoczyć podstawowe fakty, które umykają większości wypowiadających się o IPN. Powołany do życia w imię poznania prawdy historycznej i rozrachunku z przeszłością, od początku miał on być młotem na Polskę Ludową, PZPR i jej członków, przedstawicieli wszelkich szczebli władzy, nazywanych en bloc komunistami. I oczywiście na ludzi służb i bezpieki.

Ustanawiając IPN, dokonano rzeczy wręcz niebywałej – utworzono pion archiwum, ograbiając liczne istniejące już archiwa, zabierając ich zasoby. Tego cywilizowany świat nie zna, również w historii Polski tego nie było. Jednak to niejedyny grzech pierworodny IPN. Połączenie funkcji prokuratora z historykiem było pomysłem szaleńczym, też nieznanym w państwach demokratycznych. Zadaniem historyka jest ukazanie mechanizmów dziejów i postaci, a prokurator dąży do oskarżenia, nie szukając okoliczności łagodzących. Ani tłumaczących, a więc takich, którymi zajmuje się historyk.

Warto jednak przyjrzeć się clou całej ustawy, samej idei powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Nazwa szumna, z góry zakładająca, że powinna być jedna, powszechna pamięć narodu, którą trzeba wzmocnić, utrwalić i przekazać obecnym i następnym pokoleniom Polaków. Skoro w założeniu istnieje jedna pamięć, logiczne jest, że musi obowiązywać jedna interpretacja, jedna prawda historyczna i… jedna instytucja, która ją wyegzekwuje. Przeszłość w rozumieniu twórców i orędowników IPN oraz jego szeroko rozumianego kierownictwa miała być jednoznaczna, kanoniczna dla wszystkich, a przynajmniej dla instytucji państwowych, organów samorządu, o szkołach i podręcznikach nie wspominając. Tym samym z narodowej pamięci chciano wykluczyć każdy odmienny obraz dziejów najnowszych, każdy przekaz różniący się od tego, który mieli/mają narzucać IPN i wykonawcy jego ustaleń oraz nakazów.

Trzeba jasno powiedzieć: nie ma i nie będzie jednej wizji przeszłości. Ba, nie ma jednej wizji teraźniejszości. Żeby nie być gołosłownym, posłużę się przykładami i z przeszłości, i z teraźniejszości. Nie brakuje Polaków, w tym historyków, którzy mówią, że w latach 1944-1945 nie było żadnego wyzwolenia, że okupację hitlerowską zastąpiono okupacją sowiecką, ale inni historycy i niemała część społeczeństwa Armię Radziecką uznają za wyzwolicieli. A weźmy gen. Zygmunta Berlinga – dla jednych to renegat i sługus Moskwy, dla drugich wielki Polak, który przyczynił się do tego, że wielu jego rodaków nie zamarzło na Syberii, nie zostało skazanych na zatracenie, a jego osobisty wkład w wyzwolenie Polski spod hitlerowskiej okupacji jest niezaprzeczalny.

Nie za ileś lat, ale już teraz są tacy, którzy trwają i trwać będą w przekonaniu, że PiS to najlepsze, co mogło nas spotkać, i inni, dla których ta partia jest symbolem wszystkiego, co najgorsze. Czyje poglądy ma wyrażać w przyszłości państwowa polityka historyczna, usankcjonowana przez jakiś instytut do spraw historii? Którą pamięć ma kultywować IPN? Którą podnieść do rangi państwowej wykładni historii, wynosić na piedestał?


Jak puchł IPN?

W budżecie państwa kwoty przeznaczane na Instytut Pamięci Narodowej stanowiły znaczącą pozycję. O ile w ustawie budżetowej na rok 2000 przewidywano wydatki na poziomie jedynie 10 mln zł, o tyle w 2001 r. wzrosły one już do ponad 82 mln zł. Od czasów rządów PiS przybrały wręcz monstrualne wymiary. W 2015 r. budżet IPN wynosił ok. 249 mln zł. Rok później był o 20 mln większy. Niemalże z roku na rok był wyższy. W 2018 r. osiągnął ponad 363 mln zł, a w 2021 r. był bliski 398 mln. Dla porównania: budżet PAN wynosił wtedy niecałe 92 mln zł, ponad cztery razy mniej! W 2023 r. PiS przeznaczyło na IPN 540 mln, a nowa władza na rok następny dorzuciła jeszcze 46 mln zł. No comment.


Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 7/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

p.dybicz@tygodnikprzeglad.pl

Fot. PAP/Piotr Nowak

Wydanie: 07/2024, 2024

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy