Imigracyjne tsunami na Lampedusie

Imigracyjne tsunami na Lampedusie

Włoska wyspa dusi się pod naporem uchodźców, a pozostałe kraje Unii nie chcą ich mieć u siebie Obiecuję wam, że w ciągu 48 godzin, a maksymalnie 60 godzin, emigranci znikną z Lampedusy. Zgłosimy kandydaturę wyspy do pokojowej Nagrody Nobla. Przynajmniej przez rok nie będziecie płacić podatków ani akcyzy za benzynę. Ponadto wybuduję tu kasyno i pole golfowe. Moje telewizje nakręcą spoty reklamowe, które zachęcą turystów. I aby udowodnić wam, że Lampedusa leży mi na sercu, wczoraj w nocy kupiłem sobie przez internet willę za mniej niż 2 mln euro! – mówił premier Silvio Berlusconi 30 marca br., podczas wizyty na Lampedusie przeżywającej desant imigrantów. Nie-Europejczyków, którzy przypłynęli z Tunezji i Libii, było już więcej niż rodzimych wyspiarzy. Spali, gdzie popadło. – Lampedusa jest trochę przygaszona, trzeba pomalować domy na żywe kolory i posadzić więcej zieleni – radził Berlusconi nagradzany owacjami przed urzędem miasta. Kontestatorów z transparentami: „Mniej bunga-bunga, więcej powagi” nie dopuszczono. Willa z widokiem na imigrantów Wyspiarze od wieków przyjmują i goszczą tych, którzy przypływają zza morza. Jako najdalej wysunięty na południe skrawek Europy na Morzu Śródziemnym Lampedusa jest miejscem, gdzie od połowy lat 90. trafiają tysiące imigrantów z Afryki. Biednym i wykończonym ludziom nie odmawia się wody, posiłku ani pomocy medycznej. Wszystko ma jednak granice. Od wybuchu rewolucji w Tunezji na wyspę zaczęły przypływać łodzie wypełnione zdesperowanymi uciekinierami. Sytuacja pogorszyła się, gdy w połowie lutego zamieszki objęły także Libię, a na granicach z Tunezją i Egiptem zgromadziło się ponad 100 tys. uchodźców. Od początku roku do włoskich brzegów przypłynęło już ponad 25 tys. uciekinierów. Tylko 15 lutego br. na Lampedusę dotarło ponad 1,5 tys. osób. Włoska gwardia przybrzeżna z trudem ratowała imigrantów w przepełnionych, zdezelowanych kutrach. Wolontariusze z organizacji humanitarnych rozdawali wodę i jedzenie. Brakowało lekarzy, by opatrywać rany wyniesione jeszcze z walk ulicznych. Kilkudziesięciu policjantów i karabinierów pilnowało porządku. Część imigrantów przeniesiono do namiotów rozstawionych na boisku oraz do obozu przejściowego w byłej bazie wojskowej Loren. Minister spraw wewnętrznych Roberto Maroni zdecydował się otworzyć dopiero co wybudowany obóz przejściowy, mogący pomieścić 2 tys. osób. Rozpoczął się transfer statkami i samolotami na stały ląd, do ośrodków identyfikacyjnych rozrzuconych na terytorium Włoch i już pękających w szwach. To jednak nie wystarczyło. Wzgórek hańby Prawdziwy kryzys humanitarny zaczął się w połowie marca, gdy w ciągu czterech dni na wyspę przypłynęło 4 tys. imigrantów – przede wszystkim młodych mężczyzn z Tunezji. Na Lampedusie musiało żyć obok siebie 6,2 tys. imigrantów i 6 tys. stałych mieszkańców. Struktury przeznaczone dla przybyszów nie mogły pomieścić wszystkich. Tunezyjczycy spali gdziekolwiek, przed zimnem chronili się pod samochodami, zakradali się do wolno stojących domów, leżeli na ulicy przykryci kartonami. Z powodu braku toalet załatwiali potrzeby w dowolnych miejscach. Wchodzili do domów i sklepów, żebrząc o jedzenie i ubranie. Dla 2,2 tys. osób zabrakło posiłków. Na górce wznoszącej się nad portem imigranci zbudowali osadę z toreb foliowych i dykty, a miejsce otrzymało przydomek „Wzgórek hańby”. Unoszący się tam smród zapowiadał epidemię. Protesty mieszkańców były nieuniknione, zwłaszcza że obawiano się przestępców, którzy uciekli z tunezyjskich więzień. Nieuniknione były też protesty imigrantów chcących opuścić pułapkę na morzu. Tunezyjczycy nie mieli zamiaru pozostawać we Włoszech ani szukać tam pracy. Większość chciała dotrzeć do Francji, do swoich rodzin – ojców i braci niewidzianych od lat. W szczycie kryzysu na wyspę przybył premier Berlusconi. Obiecał, że przeniesie imigrantów i uprzątnie wyspę, posadzi zieleń i stanie się Lampedusaninem. Razem z nim przypłynęły wreszcie statki, które miały przewieźć imigrantów w inne rejony Włoch. Niestety z powodu złych warunków pogodowych wielkie jednostki morskie nie mogły wpłynąć do portu. W drodze powrotnej z Lampedusy Berlusconi obejrzał też willę kupioną w nocy przez internet i zorientował się, że stoi ona zbyt blisko lotniska i dlatego od lat nie może znaleźć nabywcy. Chyba się rozmyślił… Po odlocie premiera zaczęło się czterodniowe piekło. Wśród uchodźców doszło do zamieszek. Policja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2011, 2011

Kategorie: Świat