Najpierw zamyka się pocztę, potem z rozkładu wykreśla się ostatnie autobusy, następnie przychodzi kolej na podstawówkę Jak ne lëtrë na plac wjadą, na szkółowi snôżi môl. I je dzôtczi do se wezną bana rëgnie w dôl – dzieci ze szkoły podstawowej w Szopie, powstałej w ramach programu „Mała Szkoła ośrodkiem rozwoju wsi”, recytują wierszyk o kaszubskich literkach z elementarza Danuty Pioch. Wszystkie nauczyły się tekstu na pamięć i teraz bardzo chcą się popisać jego znajomością. 20 rąk wędruje w górę, 20 gardeł przekrzykuje się wzajemnie, aż nauczycielce Ewie Warmowskiej trudno wybrać. W przerwach między recytacjami dzieciaki omawiają najnowsze wiejskie wydarzenia. Ktoś opowiada o trójce koni, które biegały dziś rano od zagrody do zagrody. – Do mojej babci nawet zaszły, co na pustkach mieszka – wykrzykuje jedna z dziewczynek, a jej koleżanka Paulinka, aby przebić rówieśników, opowiada, że na grzybobraniu spotkała siedem jeży, całą rodzinkę. Reszta klasy trochę jej nie dowierza, gdyż Paulinka lubi koloryzować. Chłopaki zmieniają temat, chcą porozmawiać o jutrzejszym ślubie we wsi. Przepytują więc nauczycielkę, czy ustawi bramę, aby dostać od nowożeńców wykupne. Robert, wykorzystując moment nieuwagi, chwyta plastikową butelkę z wodą i podlewa rośliny na parapecie. Jest gburskim synem i tu, w szkole, też czuje się gospodarzem całą gębą. Dziewczynki nie chcą być gorsze od niego i przypominają legendę o dzwonie i zaklętym wojsku śpiącym w Zamkowej Górze. – Jak zapomnimy o mowie dziadków, to ten dzwon się odezwie i wojsko się zbudzi – podsumowują. Nie chcą też chodzić do innej szkoły niż ta w Szopie. – W takiej dużej mogłabym się zgubić – szepce mi na ucho Anetka, która nawet z Szopy do domu ma 2 km. Tymczasem los szkoły jest wciąż niepewny. Kiedy w lutym tego roku władze gminy Sierakowice ostatecznie zdecydowały o likwidacji palcówki, rodzice postanowili nie dać za wygraną. Monitowali dosłownie wszędzie, w końcu skontaktowali się z Federacją Inicjatyw Oświatowych w Warszawie. Tam poznali Alinę Kozińską-Bałdygę, która pomogła im założyć Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Sołectwa Bącka Huta. W ten sposób zorganizowani i silniejsi przez poparcie z zewnątrz całe lato bili się o swoje. Oprócz Mirosława Kuczkowskiego, większość radnych była im przeciwna, podzielając stanowisko wójta. Kiedy już prawie stracili nadzieję, 31 sierpnia rada gminy niespodziewanie zdecydowała o użyczeniu budynku po byłej szkole samorządowej stowarzyszeniu. Niestety, decyzja jest tylko na rok. Tymczasową dyrektorką szkoły została pani Alina, warszawianka z dziada pradziada. Na przerwach dzieciaki podbiegają do niej bez skrępowania, pytając o wszystko: o plan lekcji, o komputery, o dodatkowe zajęcia sportowe. Jak Kaszub z warszawianką Szkoła w Szopie była zawsze. Najstarsza mieściła się maleńkim budynku z czerwonej cegły, który jeszcze we wsi stoi. W latach 60. pobudowano tysiąclatkę. W czynie społecznym uczestniczyli okoliczni mieszkańcy. Ojciec Romana Głodowskiego, wiceprezesa stowarzyszenia, pamięta doskonale to przedsięwzięcie, gdyż sam brał w nim udział, dziś jego syn kontynuuje rodzinne tradycje. Po południu w domu Głodowskich zbierają się najaktywniejsi rodzice. Zwyczajnie chcą pogadać o szkole, ocenić pierwsze tygodnie jej funkcjonowania. Interesuje ich, czy uczniowie korzystają z biblioteki, jak sobie radzą z przedmiotami ścisłymi. Nie we wszystkim zgadzają się z dyrektorką. Niepokoją ich zwłaszcza nowatorskie pomysły pani Aliny. – Jesteśmy otwarci na zmiany – tłumaczy jedna z mam, ale chcemy, żeby wchodziły stopniowo. Najważniejszy zaś powinien być program nauczania, tak aby nasze dzieci potem bez trudu dały sobie radę w gimnazjum. Mężczyźni z kolei zwracają uwagę na dyscyplinę w szkole. – W kaszubskich rodzinach dziecko zna swoje miejsce. Nauczone jest szacunku dla starszych i obowiązkowości. Nic mu się nie stanie, jak czasem popracuje czy po sobie posprząta. Te same zasady chcemy wprowadzać w szkole, bo to nasza rodzinna szkoła – mówią twardo. Roman Głodowski jest zmęczony. Dzisiaj od rana razem z Ryszardem Klinkoszem załatwiali formalności w sanepidzie i straży pożarnej, udało się też znaleźć paru sponsorów. A każdy sponsor jest na wagę złota, gdyż szkoła ze względu na spóźnioną rejestrację pierwsze pieniądze z subwencji otrzyma dopiero w styczniu. Przez kilka miesięcy wszyscy nauczyciele
Tagi:
Helena Leman









