Polityczny spór o parytety dla kobiet w Niemczech Niemiecka Rada Federacji przyjęła ustawę o kwotach udziału kobiet w radach nadzorczych przedsiębiorstw. Teraz ma się nią zająć Bundestag. Niechętny kwotom jest koalicyjny rząd Angeli Merkel. Ale deputowane CDU buntują się przeciw władzom swojej partii. „Wciąż panuje zasada, że na niższych stanowiskach kobietom wolno pracować, ale w ścisłym kierownictwie już nie. Tak dalej być nie może. Nie mam ochoty wysłuchiwać pustych obietnic (koncernów) przez następne 10 lat”, oburzała się na łamach „Süddeutsche Zeitung” federalna minister pracy, matka sześciorga dzieci, Ursula von der Leyen (CDU). Minister, uważana za wschodzącą gwiazdę chadecji, od dawna domaga się wprowadzenia ustawy, która zapewni kobietom znaczną część miejsc w radach nadzorczych wielkich spółek. Twierdzi, że tylko dzięki ustawie gwarantującej paniom 30% takich stanowisk osiągnięta zostanie „masa krytyczna”, która zmieni zdominowaną przez mężczyzn kulturę korporacji. Jaka kwota? W Niemczech od wielu miesięcy toczy się gorąca dyskusja na temat parytetu bądź kwoty dla kobiet w radach i zarządach przedsiębiorstw. Na takie rozwiązanie zdecydowały się już Norwegia, Francja, Holandia, Hiszpania, Belgia i Włochy. Natomiast nad Łabą i Renem wielu wpływowych polityków centroprawicy jest przeciwnych parytetowi. Za wprowadzeniem kwoty opowiadają się socjaldemokraci, Zieloni i Partia Lewicy. Nie zgadzają się na to liberalna, związana z biznesem partia FDP, bawarska CSU i znaczna część CDU Angeli Merkel. Kanclerka stoi na czele „czarno-żółtej”, czyli złożonej z liberałów i chadeków, koalicji rządowej. Ale w CDU zdania są podzielone. Zagorzałą zwolenniczką ustawowych parytetów jest minister pracy i wiceprzewodnicząca partii, Ursula von der Leyen. Jej partyjna koleżanka, minister ds. rodziny, kobiet i osób starszych Kristina Schröder, twierdzi, że ustawa nie jest konieczna. Wystarczy tzw. kwota elastyczna, którą firmy przyjmą dobrowolnie. Do wprowadzenia kwoty elastycznej przedstawiciele przemysłu zobowiązali się przed 11 laty, pragnąc w ten sposób uniknąć parytetu ustawowego, który proponowała ówczesna minister ds. rodziny Christine Bergmann. Niestety, firmy nie dotrzymały obietnic. Liczba kierowników, menedżerów i dyrektorów płci żeńskiej zwiększała się w stopniu „homeopatycznym”, jak to określił opiniotwórczy magazyn „Der Spiegel”. Według danych Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW) w ubiegłym roku panie zajmowały 3,7% stanowisk w zarządach 30 koncernów notowanych w indeksie giełdowym DAX oraz 14% miejsc w ich radach nadzorczych. W zarządach 200 największych przedsiębiorstw w Niemczech udział kobiet wynosił tylko 3%, a w radach nadzorczych – 11,9%. Ursula von der Leyen uznała te liczby za „otrzeźwiająco niskie”. DIW poinformował, że płaca pań na kierowniczych stanowiskach była o ponad jedną piątą niższa niż wynagrodzenie mężczyzn, poza tym kobiety rzadziej otrzymywały samochody służbowe, telefony komórkowe, komputery i inne beneficja. Dodać do tego wypada, że w Niemczech mężczyzna na kierowniczym stanowisku w przedsiębiorstwie ma przeciętnie 33 podwładnych, kobieta – tylko 20. Oczywiście są chlubne wyjątki. Koncern Telekom wyznaczył sobie 30-procentową kwotę udziału kobiet. Daimler 20-procentową, która ma zostać osiągnięta w 2020 r. Oznacza to, że do tego czasu 35% nowo obsadzonych stanowisk kierowniczych powinno każdego roku przypaść paniom. „To cel ambitny, ale możliwy do realizacji. Szef działu, który nie spełni tych założeń, odczuje to na własnej premii”, zapowiedział dyrektor do spraw personalnych Wilfried Porth. Ogólnie rzecz biorąc, przedsiębiorstwa jednak bronią się skutecznie przed kierownikami, a zwłaszcza dyrektorami w spódnicach. Koncern BMW zwiększył w 2011 r. zatrudnienie kobiet na kierowniczych stanowiskach do zaledwie 9,1% z 8,8% w roku poprzednim. W firmie Adidas ich udział nawet się zmniejszył (z 26 do 25%). W zarządzie Volkswagena panie stanowią zaledwie 4,9%. Dobrowolne zobowiązania firm nie funkcjonują, wielu uważa więc, że najwyższy czas, aby interweniował ustawodawca. Z inicjatywą ustawy o kwotach wystąpił w Radzie Federacji socjaldemokratyczny burmistrz Hamburga Olaf Scholz. Rada Federacji (Bundesrat) jest izbą ustawodawczą, skupiającą władze 16 landów RFN. Zgodnie z hamburską propozycją w 2018 r. udział pań w radach nadzorczych (ale nie w zarządach) firm ma wynieść 20%, a w 2023 r. – aż 40%. Bunt parlamentarzystek Podczas głosowania niespodziewanie za przyjęciem kwoty opowiedziały się rządzone przez wielką koalicję SPD
Tagi:
Krzysztof Kęciek









