Według ostrożnych szacunków, marnujemy rocznie ponad 100 mld zł środków publicznych Na co administracja rządowa i samorządowa nad Wisłą wydaje pieniądze? Lepiej nie pytać. Pół biedy, gdy rzecz dotyczy takich przypadków jak zakup przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych 28 foteli za drobne 300 tys. zł, tabliczki z nazwiskiem ministra rolnictwa za 2,5 tys. zł czy ekspresów do kawy po kilka tysięcy za sztukę. Za rządów Platformy Obywatelskiej doczekaliśmy się gigantycznej afery korupcyjnej przy zakupach sprzętu informatycznego i oprogramowania. Chodziło o setki milionów złotych. W marcu zeszłego roku Centralne Biuro Antykorupcyjne poinformowało prokuratora generalnego o „podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z udzielaniem zamówień publicznych przez Ministerstwo Sprawiedliwości”. Łączna wartość nieprawidłowo udzielonych zamówień miała przekroczyć 100 mln zł. Szum wokół tych i innych spraw trwał kilka dni, góra kilka tygodni, po czym zapadała głucha cisza. Taka sama, jaka panuje wokół, delikatnie mówiąc, dziwnych inwestycji rządowych i samorządowych, które albo okazują się nietrafione, albo niezwykle kosztowne. Odpowiedź na pytanie, dlaczego nikt się tym nie interesuje, jest prosta. Z „przyswajania” publicznego grosza żyje nad Wisłą potężna armia urzędników i przedsiębiorców. To poważny, dobrze chroniony biznes. W Polsce najwięcej pieniędzy wydają wojsko, policja, administracja rządowa i samorządowa. Dzięki ich zamówieniom funkcjonują wielkie firmy informatyczne, koncerny paliwowe, firmy ochroniarskie i prywatne media. Łatwo zgadnąć, że nikomu tak naprawdę nie zależy na obniżaniu kosztów. Nikt też nie bada skali występującej w tym obszarze patologii. Ani Najwyższa Izba Kontroli, ani tzw. niezależni ekonomiści, ani tym bardziej urzędnicy Ministerstwa Finansów, w którym umościł się Główny Rzecznik Dyscypliny Finansów Publicznych. Dziś tę szlachetną funkcję pełni wiceminister Artur Radziwiłł. Z liczącego 31 stron sprawozdania z działalności w roku 2014 wynika, że on i podlegający mu rzecznicy dyscypliny finansowej rozpatrzyli 2581 zgłoszeń. Czego konkretnie dotyczyły? Nie wiadomo. O jakie kwoty chodziło? Także nie wiadomo. Zupełnie inaczej niż np. w Niemczech. Mosty dla nietoperzy, nieczynne od trzech lat centrum medyczne albo nieczynny most na autostradzie, który miał być rozebrany, ale został objęty ochroną zabytków – to przykłady marnotrawstwa opisane w czarnej księdze, którą w październiku 2013 r. opublikował w Niemczech tamtejszy Związek Podatników. Instytucja ta robi to rokrocznie, próbując w ten sposób walczyć z niefrasobliwością i głupotą urzędników. Tymczasem Stowarzyszenie Podatników w Polsce istniejące nad Wisłą zajmuje się głównie polityką podatkową, a nie marnotrawstwem. A przecież nasz kraj jest biedniejszy od zachodniego sąsiada, w dodatku tendencja do lekkiego traktowania grosza publicznego wydaje się tu silniejsza. Co gorsza, bardziej oburzają nas informacje o delikatnych policzkach wołowych i ośmiorniczkach z grilla serwowanych dygnitarzom w stołecznej restauracji Sowa i Przyjaciele niż np. różnice w kosztach budowy gazoportu w Świnoujściu. W roku 2011 podawano, że będzie on kosztował 2,5 mld zł, a w ubiegłym roku, że już 3 mld. A przecież podobnych inwestycji jest więcej. Dlatego, moim zdaniem, skala marnotrawstwa publicznych środków może sięgnąć nawet 30% rocznego budżetu państwa. Jeśli zatem w roku 2015 Sejm ustalił limit wydatków na 343,3 mld zł, to ponad 100 mld zł może zostać wyrzuconych w błoto, rozkradzionych lub zmarnowanych. Rocznie! Co jest podstawą tak radykalnego poglądu? Wystarczy czytać gazety. „20% środków NFZ się marnuje” – przekonywał w marcu 2012 r. na łamach prasy prezes tej instytucji Jacek Paszkiewicz. Tegoroczny budżet funduszu to grubo ponad 60 mld zł! Z czego – jeśli wierzyć byłemu prezesowi – 12 mld zostanie zmarnotrawione. Liczba ta może szokować, lecz nie dziwić. Podobnych instytucji jest w naszym kraju więcej. W październiku zeszłego roku kandydat SLD na prezydenta Wrocławia Waldemar Bednarz złożył do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z działalnością należącej do miasta spółki Wrocław 2012. Oparł je na raporcie NIK z kontroli przeprowadzonej w związku z budową i późniejszą działalnością stadionu miejskiego na Maślicach. Nieprawidłowości oszacowano na 313 mln zł. Przypomnijmy: chodziło o JEDEN, wcale nie największy w Polsce, stadion! Tę inwestycję – i absurdy z nią związane – opisywaliśmy na łamach PRZEGLĄDU. Wrocławski obiekt był
Tagi:
Marek Czarkowski