W jakim kraju żyjemy?

W jakim kraju żyjemy?

Bez uprzedzeń Iść po schodach i żuć gumę to za trudne dla jednego rządu. Wygląda na to, że gdyby miał poważnie zająć się problemami krajowymi, to nie starczyłoby mu głowy do wprowadzania Polski do Unii Europejskiej. W tych dniach i tygodniach niech będzie jak jest, ale zaraz po sfinalizowaniu negocjacji będziemy oczekiwali od rządu SLD-UP poważnego zajęcia się Polską taką, jaka jest. Podejrzewam, że jest inna, niż się wydaje. Obecny rząd nie spotyka się z poważną krytyką, ponieważ nie istnieje poważna opozycja. Potok złośliwości to jeszcze nie krytyka. Obóz postsolidarnościowy znowu wyłonił z siebie liderów pozbawionych formatu i kwalifikacji politycznych. Wielka zachodzi różnica między Krzaklewskim a Kaczyńskim, jednym czy drugim. Krzaklewski nie umiał zdania poprawnie zbudować i zupełnie nie pojmował zjawisk politycznych. Kaczyńscy są wymowni, dość inteligentni, ale wszystkie problemy ściągają do poziomu intryg, złośliwości i chytrostek właściwych walkom politykierskim. Posługują się dużymi i drogimi narzędziami dla osiągnięcia malutkich celów. Referendum w sprawie Unii – rzecz niewątpliwie pierwszorzędnej wagi – chcą wykorzystać do obalenia rządu, co gdyby się nawet powiodło, nie miałoby większego znaczenia, bo lepszych następców dla tego rządu nie widać na horyzoncie. W ostatnim czasie dwie wiadomości zrobiły na mnie duże i przygnębiające wrażenie. Jedna jest uogólnieniem, ale poprawnym i uczynionym przez osobę miarodajną. „W Polsce – powiedział minister nauki i szef KBN, prof. Michał Kleiber – jest bardzo silna tendencja, by badania naukowe traktować jako jeden ze sposobów zaspokajania ambicji środowiska naukowego, ale bez wiary, że to przyniesie realne korzyści gospodarcze” („Nowe Życie Gospodarcze”). Minister Kleiber bardzo oględnie powiedział prawdę będącą tajemnicą poliszynela. Naukowcy posiadają doskonale opracowaną retorykę obrony przed zarzutem nieużyteczności gospodarczej. Ale w cytowanych słowach mieści się coś więcej: w tej mierze, w jakiej badania służą do zaspokajania ambicji, a więc też próżności i własnego interesu środowiska naukowców, nie spełniają one również merytorycznych wymagań teoretycznych, inaczej mówiąc, nie są bezinteresownym dążeniem do poznania. Jest więc gorzej, niż myśleliśmy, niż społeczeństwo może myśli. Nakłady na naukę są nie tylko kompromitująco małe, ale do tego w znacznej części przeznacza się je na zaspokojenie ambicji, czyli próżności i interesów środowiska naukowego, imponująco rozmnożonego, jeśli chodzi o kadry, i dziwnie skurczonego pod względem duchowym. Druga wiadomość pochodzi z „Gazety Wyborczej”. Wiadomo, jak bardzo uprzywilejowane stosunki mamy ze Stanami Zjednoczonymi. Jesteśmy najbardziej proamerykańskim narodem na świecie. Dziesięć milionów Amerykanów przyznaje się do polskich korzeni. Ramię w ramię, powiedzmy ściślej: ramię w ramiączko walczymy z terroryzmem. Prezydenci nasz i amerykański są ze sobą po imieniu i w wielkiej przyjaźni. Tymczasem, jeśli chodzi o realia, o to, co da się zmierzyć, policzyć i wyrazić w dolarach, to (powtarzam za „Gazetą Wyborczą”) „polski eksport do USA jest mniejszy od wietnamskiego. W ramach bezcłowego programu GSP Polskę wyprzedzają nie tylko Czesi i Węgrzy, ale Angola i Irak”. Żeby nie było wątpliwości, o jaki Irak chodzi, chodzi o ten Irak, z którym Ameryka znajduje się na stopie wojennej. Ta i podobne wiadomości nie wstrząsają rządem, ponieważ on nie potrafi iść po schodach i jednocześnie żuć gumę. Nie przyciągają również uwagi opozycji, ponieważ nie wie ona, ilu wyborców można by skaptować, uświadamiając narodowi rzeczywiste położenie Polski w świecie, błędność praw i szkodliwość obyczajów, jakimi się rządzi, i fałszywość ideałów, jakimi szkoła, media Kościół i partie tumanią społeczeństwo. W Sojuszu Lewicy Demokratycznej podnosi się i opada, i znowu tu i ówdzie podnosi się i upada dyskusja o ideowości. Partia czuje niedostatek ideologii. Szuka tej ideologii w historycznej rupieciarni symboli. Podobno nawiązywanie do starożytnej PPS ma zapełnić dziurę ideologiczną. Pretenduje do rządzenia krajem, a nawet nim w pewnym specyficznym sensie słowa „rządzić” rządzi. To powinno by skierować uwagę na deficyt analizy raczej niż ideologii. Chyba że przez ideologię będziemy rozumieli to, co się nazywa szerokością horyzontów. Oraz to, co się nazywa śmiałością przekraczania kredowego koła myślowych konwenansów. Mam wrażenie, że polska lewica przesadnie skrępowała się słowem „lewica”. Nie mówię, broń Boże, że lewica jest już niepotrzebna, ale w państwie socjalnym (a tylko takie dziś istnieją), a zwłaszcza w postsocjalistycznym państwie socjalnym, lewica nie może już niczego lewicowego zaproponować, wszystko, co wymyśliła, tkwi już w machinie państwowej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 49/2002

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony