Po co miałaby potajemnie zmieniać ustawę, skoro sama ją pisała Wersja jest taka: w sprawie Rywina kluczową kwestią są słowa „lub czasopisma” umieszczone w ustawie o mediach. Właśnie dzięki nim Rywin mógł iść do Michnika z propozycją korupcyjną. To słowo wypadło w tajemniczy sposób z przyjętej przez rząd ustawy, zanim trafiła ona do Sejmu. Ewa Milewicz, wybitna publicystka „Gazety Wyborczej”, napisała nawet, że „zniknięcie słów „lub czasopisma” było wymierzone w Agorę i tylko w Agorę”. Osobami odpowiedzialnymi za owo zniknięcie – dopowiadają „znawcy tematu” – są Włodzimierz Czarzasty i Aleksandra Jakubowska, bo to ich urzędnicy przekonali panią Bożenę Szumielewicz z Rządowego Centrum Legislacyjnego, żeby te słowa Rada Ministrów wyrzuciła. A teraz sejmowa Komisja Śledcza odniosła sukces: dzięki zeznaniom dziennikarki Anny Wojciechowskiej udowodniono, że Jakubowska kręci. Bo wcześniej mówiła, że zniknięcie słów „lub czasopisma” było błędem technicznym, przeoczeniem osób spisujących treść ustawy, a tymczasem Wojciechowska zeznała, że Jakubowska powiedziała jej, iż owe „czasopisma” wyrzucono celowo, żeby ustawa była mniej restrykcyjna. W ten sposób szefowa gabinetu politycznego premiera została złapana za obie ręce. Bo, po pierwsze, dowiedzieliśmy się, że w wyrzucaniu „czasopism” brała udział, tzn. sfałszowała projekt ustawy. A po drugie, że kłamała, zeznając pod przysięgą przed sejmową Komisją Śledczą. Wobec tak oczywistych faktów (fałszowała, kłamała) premierowi Millerowi nie pozostaje już nic innego, jak Jakubowską zdymisjonować z funkcji szefa swojego gabinetu politycznego. Podpowiadała mu to zresztą „Gazeta Wyborcza”, zapewniając w ubiegłym tygodniu „że jej sytuacja wygląda fatalnie”, że „w coś się wplątała” i że „jest wielce prawdopodobne, że gdy ją będziemy przesłuchiwać, tej funkcji pełnić już nie będzie”. Tak wygląda wersja. Powtarzają ją poważni ludzie. Jakby nie widzieli, że ma więcej dziur niż ser szwajcarski. Kto za czym stał Po pierwsze, zupełnie nie wiadomo, dlaczego wypadnięcie słów „lub czasopisma” miałoby być takie ważne. I komu miałoby służyć. Nikt tego nie wyjaśnił. Nie sposób też się dowiedzieć, dlaczego Jakubowska lub Czarzasty mieliby te słowa wyrzucać z projektu ustawy potajemnie. Jak dowiedzieliśmy się z przesłuchań przed Komisją Śledczą, pierwszy projekt ustawy powstał w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, de facto pod patronatem Czarzastego. Możliwości wkładania lub wyjmowania owych „czasopism” miał więc bez liku. Potem projekt ustawy trafił do rąk Aleksandry Jakubowskiej. Ona również mogła robić z nim, co chciała, najzupełniej legalnie, po cóż więc miałaby to robić po kryjomu? Czytając stenogram z posiedzenia rządu, podczas którego przyjęto projekt ustawy, widać wyraźnie, że była absolutnym jego gospodarzem, że ministrowie zaakceptowali go niemal bez uwag. Z jednym wyjątkiem – przewodniczącego KRRiTV, Juliusza Brauna. On jedyny wszedł w merytoryczny spór z Jakubowską. Braun podczas posiedzenia rządu mówił, że zakaz koncentracji został przez rząd „radykalnie zaostrzony”. „W tej chwili pojawił się zakaz udzielania koncesji także dla właścicieli gazety lub czasopisma – mówił. – Jest to bardzo daleko idący zakaz. W tej chwili wiemy, że toczą się konkretne rozmowy między Polsatem a Agorą. I Polsat zaoferował swoje akcje. Zainteresowany jest Bertelsmann, jest Murdoch, jest Agora. Jeśli zakażemy ustawowo Agorze uczestniczenia w takiej sprzedaży, tym samym wydajemy decyzję, że ma to kupić Bertelsmann, bo podmiotów na rynku jest mało”. Braunowi odpowiadała Jakubowska: „Jest to autopoprawka wprowadzona przez Ministerstwo Kultury, która ma zmierzać do tego, aby polski rynek mediów był rynkiem pluralistycznym, aby nie powstała sytuacja, że zostanie odtworzony nowy koncern RSW Prasa-Książka-Ruch, tylko tak jakby o innych ideowych przesłaniach”. W dalszej części Jakubowska mówiła, że poprawka antykoncentracyjna uniemożliwi zachodnim koncernom wykupienie polskich mediów elektronicznych, ale w świetle wcześniejszej wymiany zdań był to już tylko ozdobnik. Bo oto zobaczyliśmy Brauna, jak bronił interesów Agory, i Jakubowską, członkinię rządu, która przepis antykoncentracyjny tłumaczyła obawą, że „zostanie odtworzony nowy koncern RSW”. Zatem tłumaczenie, że Jakubowska albo Czarzasty, wykreślali jakieś zapisy po kryjomu, żeby zaszkodzić Agorze, jest nietrafne, bo było dokładnie odwrotnie. Ten zapis umieszczono oficjalnie, z obawy o nadmierny wzrost wpływów gazety Adama Michnika. Czy słusznie? To już inna sprawa. A jak w takim razie wytłumaczyć zeznania byłej dziennikarki PAP, Anny Wojciechowskiej, która mówi, że słyszała od Jakubowskiej, iż rząd
Tagi:
Robert Walenciak









