To słowa wzięte z preambuły naszej konstytucji. Dopowiedzmy jeszcze: „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”. Tak brzmi art. 32 konstytucji. I jeszcze jeden przepis konstytucji dla przypomnienia: „Wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe” (to art. 175 ust. 1). Przypomniałem te fragmenty konstytucji, bo chcę się do nich odwołać w dalszych wywodach. W PRL ukształtowała się swoista hierarchia społeczna. Wyznaczał ją dostęp do stanowisk i niektórych dóbr, takich jak samochód (na talon), mieszkanie, czasem prawo kupowania w specjalnych sklepach. Także dostęp do opieki zdrowotnej w specjalnych szpitalach, sanatoriach i do wypoczynku w specjalnych domach wczasowych. Wreszcie ordery i przysługujące z racji ich posiadania dodatki do emerytury. Na samej górze byli przedstawiciele najwyższych władz partyjnych i państwowych, aparat, wojsko, funkcjonariusze organów bezpieczeństwa i porządku, partyjni (zwłaszcza aktywiści) oraz nomenklatura. Uprzywilejowane też były pewne grupy zawodowe, np. górnicy. Ci ostatni na te przywileje (relatywnie wysokie wynagrodzenia, własne sanatoria, domy wczasowe, prawo zakupu trudno dostępnych towarów w specjalnych sklepach itp.) musieli jednak świadczyć wyjątkowo ciężką i niebezpieczną pracę. Na dole tak ukształtowanej hierarchii znajdowali się ludzie wierzący i jawnie praktykujący, zwłaszcza demonstrujący swe przywiązanie do Kościoła, oraz wszyscy ci, którzy w jakiś sposób podpadli władzy. Ci mieli zamknięty dostęp do stanowisk kierowniczych, utrudniony awans zawodowy, a zwłaszcza w początkach PRL, także utrudniony dostęp do wyższej edukacji. W różnych okresach PRL wyglądało to różnie. Na początku obywatelami ostatniej kategorii byli ludzie o „niesłusznym” klasowym pochodzeniu, dawni funkcjonariusze II RP, akowcy i ich rodziny. Po 1956 r. nie miało to już takiego znaczenia. Ale ta urzędowa hierarchia nie była, zwłaszcza po 1956 r., jedyna. Hierarchia społecznego prestiżu była inna (np. funkcjonariusze organów porządku i bezpieczeństwa zajmowali w niej bardzo niskie miejsce). Na to wszystko nakładała się jeszcze inna hierarchia: statusu materialnego. Ta w pewnej mierze zakłócała obie poprzednie. Najbogatsi byli bowiem rozmaici prywaciarze czy badylarze, oficjalnie pogardzani i wyśmiewani. Same te nazwy były pogardliwe. Poprzestańmy na tym. Opis hierarchii społecznej PRL mógłby być tematem sporej rozprawy socjologicznej. Nie w tym rzecz. Znaczna część Polaków (ale przecież nie wszyscy!) odrzuciła taki model państwa i społeczeństwa. Przynajmniej w sporej części elit zapanowała zgoda co do tego, że chcemy Polski demokratycznej, sprawiedliwej, takiej, w której wszyscy są równi, mają równe prawa, w której nikt nie będzie dyskryminowany z jakiegokolwiek powodu ani karany za swe czyny inaczej niż przez sąd po sprawiedliwym procesie. Tymczasem po 1989 r. ukształtowała się nowa hierarchia, którą niedawno opisał prof. Reykowski. Na szczycie tej hierarchii znaleźli się zrazu ludzie zwycięskiej „Solidarności”: „bojownicy” – opozycjoniści oraz ci, którzy ich w rozmaity sposób wspierali (w tym duchowni, niektórzy intelektualiści, artyści), oraz „ofiary reżimu”. Najniższe szczeble społecznej drabiny zajęli ludzie dawnego aparatu władzy. A na samym dnie znaleźli się ubecy i agenci. Utworzenie takiej hierarchii społecznej dla wielu ludzi było czymś całkowicie oczywistym, godnym aprobaty. Wprawdzie nie udało się, mimo kilku prób, uchwalić ustawy dekomunizacyjnej, ale ludzie dawnego aparatu władzy, a także aparatu bezpieczeństwa i tak zostali de facto pozbawieni dostępu do wielu stanowisk w państwie, a ci ostatni nawet de iure. Zostali też publicznie napiętnowani poprzez upublicznianie ich nazwisk w rozmaitych ogólnie dostępnych wykazach produkowanych przez IPN. Zostali też, bez jakiegokolwiek wyroku sądowego pozbawieni nawet prawa do swej prywatności i do ochrony danych osobowych, ochrony wizerunku. Ich życiorysy i wizerunki nie tylko są publikowane w licznych opracowaniach, ale nadto umieszczane na specjalnych urządzanych przez IPN wystawach „Twarze bezpieki”, rozstawianych na ulicach i placach większych i mniejszych miast. Nawet wywodzący się z reformatorskiego skrzydła PZPR, współautora przemian 1989 r., działacze SLD mogli niejednokrotnie usłyszeć i przeczytać, że im „mniej wolno”. Ten idiotyzm powtarzany był po wielokroć nawet na łamach wcale nie skrajnie prawicowych, ale jak najbardziej liberalnych gazet. Zaakceptowanie tego stanu rzeczy po 1989 r. zaczyna się wyraźnie mścić. Skoro dopuściliśmy do powstania nowej hierarchii społecznej i politycznej, teraz
Tagi:
Jan Widacki









