Nacjonalistyczna polityka nowego premiera Japonii może doprowadzić do konfliktów z sąsiadami Premier Shinzo Abe jest najmłodszym, zarazem także najbardziej nacjonalistycznym premierem Japonii od końca II wojny światowej. Komentatorzy nazywają go jastrzębiem. Nowy szef rządu chce uczyć dzieci dyscypliny i patriotyzmu, zapowiada nadejście „nowej ery” i „nowego Nipponu”. Budzi to zrozumiałe troski krajów sąsiednich, a także umiarkowanych japońskich polityków. Przywódca pozostających w opozycji socjalistów, Mizuho Fukushima, nazwał rząd nowego premiera (niewątpliwie z przesadą) „gabinetem przygotowań do wojny”. Kraj Kwitnącej Wiśni to pierwsza potęga gospodarcza Azji i druga na świecie, dlatego sytuację na japońskiej scenie politycznej uważnie śledzą przywódcy wielu krajów, a zwłaszcza Korei Południowej, USA i Chin. Shinzo Abe ma 52 lata, a więc jak na japońskie realia to niemal młodzieniaszek. Gdyby pracował w firmie, w tym wieku mógłby liczyć tylko na stanowisko dyrektora podrzędnego departamentu. Ale Abe wywodzi się z elity politycznej kraju. Jego dziadek, Nobusuke Kishi, był podczas wojny członkiem cesarskiego rządu, brał udział w ujarzmianiu Chin, odgrywał kluczową rolę w przemyśle zbrojeniowym. Po klęsce Japonii uwięziony przez Amerykanów nie stanął jednak przed sądem. W 1957 r. został premierem – zwalczał lewicę, sprzeciwiał się pojednaniu z Pekinem, uczynił Tokio najważniejszym sprzymierzeńcem Stanów Zjednoczonych, prowadzących antykomunistyczną politykę w Azji. Ojciec z kolei był ministrem spraw zagranicznych i tylko choroba nowotworowa przeszkodziła mu w objęciu urzędu premiera. To przewodniczący rządzącej nieprzerwanie w Japonii od 1955 r. Partii Liberalno-Demokratycznej, premier Junichiro Koizumi, namaścił Shinzo Abe na swego następcę. Koizumi sprawował władzę przez pięć i pół roku. Umiejętnie odwołując się do opinii publicznej, złamał potęgę biurokratów i „mandarynów” partyjnych, w zakulisowych negocjacjach załatwiających między sobą najważniejsze sprawy kraju. Zreformował i uelastycznił gospodarkę, zakończył kryzys ekonomiczny w Japonii, aczkolwiek dokonał tego znacznym kosztem. Deficyt budżetowy Nipponu wynosi 170% rocznego produktu krajowego brutto, wzrost gospodarczy w ciągu ostatniego kwartału sięgnął zaledwie 0,3% (dla porównania w USA był prawie dziesięciokrotnie większy). Bezrobocie bije rekordy, ponad milion obywateli w wieku dwudziestu kilku lat nie może znaleźć pracy i nie jest objętych żadnymi programami szkolenia ani pomocy. Dziesiątki tysięcy młodych ludzi, przeważnie mężczyzn, to żyjący w całkowitej izolacji hikikomori – cierpiący na depresję, którzy nie odważają się wyjść z pokoju przez miesiące, niekiedy przez lata. Nie przystosowali się do życia w zuniformizowanym społeczeństwie, wyznającym zasadę: „Gwóźdź, który wystaje, musi zostać przybity”. Japończyk już nie może liczyć, że będzie pracował w jednej firmie do emerytury, co jeszcze kilkanaście lat temu było rzeczą oczywistą. Wśród dobrze wykształconych pracowników z klasy średniej narasta zwątpienie, spośród nich śmiercią samobójczą ginie trzy razy więcej niż w wypadkach samochodowych. Japońskie kobiety nie chcą rodzić (prowadzenie domu i wychowywanie dzieci to tradycyjnie obowiązek wyłącznie żony). Państwu zagraża kryzys demograficzny. W 2020 r. co dziewiąty obywatel będzie miał 80 lat. Homogeniczne społeczeństwo Japonii nie chce „obcych” imigrantów, politycy zaś nie wiedzą, jak przegnać widmo depopulacji kraju. Także Junichiro Koizumi nie miał na to recepty. Osiągnął znaczną popularność, jednak nie dokończył swoich reform, a w polityce zagranicznej doprowadził do spięć z sąsiadami. Premier nie krył nacjonalizmu ani poglądu, że Japonia powinna odgrywać bardziej znaczącą rolę w świecie. Co więcej, Koizumi kilkakrotnie odwiedził szintoistyczną świątynię Yasukuni, aby oddać hołd Japończykom poległym w II wojnie światowej, w tym także zbrodniarzom wojennym, skazanym na śmierć i straconym przez Amerykanów. Wywołało to oczywiście furię w Korei Południowej i w Chinach – w tych krajach japońscy agresorzy dopuścili się niezliczonych okrucieństw. Shinzo Abe jako bliski współpracownik szefa rządu zdecydowanie popierał jego „pielgrzymki” do Yasukuni. Dawał do zrozumienia, że Japonia powinna zdobyć broń nuklearną. Zbijał też kapitał polityczny, ostro występując przeciw dyktatorowi Korei Północnej, Kim Dzong Ilowi. W 2002 r. Abe zażądał od Phenianu zwolnienia wszystkich obywateli Japonii uprowadzonych przez agentów północnokoreańskiego reżimu. Kiedy w lipcu br. armia Kim Dzong Ila przeprowadziła test rakietowy, wystąpił z inicjatywą nałożenia surowych sankcji na Phenian. Co więcej, oświadczył, że być może
Tagi:
Krzysztof Kęciek









