Jedyny oskarżony

Jedyny oskarżony

Po zabójstwie Jolanty Brzeskiej przed sąd trafił tylko człowiek, który brał udział w manifestacji po jej śmierci. 10 miesięcy po zabójstwie Jolanty Brzeskiej w stan oskarżenia postawiono tylko jednego człowieka – Marka Jasińskiego. Oboje, i zamordowana Jola, i Marek, dali się poznać jako działacze lokatorscy, walczący o prawa i godność ludzi, których w ramach reprywatyzacji oddaje się albo sprzedaje spekulantom. Dzisiaj już widać, że to walka na śmierć i życie. Wiadomość o zaginięciu Jolanty Brzeskiej zaczęła krążyć po Warszawie dopiero w czwartek wieczorem, 3 marca. Od dwóch dni nie odbierała telefonów. Często jej się to zdarzało, bo żyła w ciągłym biegu. Studiowała historię sztuki na uniwersytecie trzeciego wieku, więc podczas wykładów miała wyłączony telefon. Tak samo na salach sądowych, gdzie nierzadko zasiadała w charakterze pozwanej, a jeszcze częściej jako publiczność w licznych sprawach o eksmisje. Wyłączała go podczas spotkań z politykami, prawnikami lub władzami miasta, gdy debatowano nad sytuacją lokatorów, a uczestniczyła w takich spotkaniach kilka razy w tygodniu. Jednak miała zwyczaj oddzwaniać. Czwartek, 3 marca 2011 Magda Brzeska, córka Joli, w tamten straszny czwartek odbierała ze szpitala wyniki badań Michała, swojego syna. Od miesięcy obie Brzeskie niecierpliwie czekały na diagnozę. – Zadzwoń natychmiast, jak wyjdziesz od lekarza – przypominała Jola w poniedziałek, podczas wieczornej rozmowy telefonicznej z córką. Magda dzwoniła jeszcze we wtorek, może w środę, ale telefon milczał. Trochę ją zdziwiło, że mama nie oddzwoniła, ale pomyślała, że pochłonęła ją jakaś nowa sprawa. Niepokój pojawił się dopiero w czwartek. Po kilkunastu bezskutecznych próbach połączenia się z mamą, żeby porozmawiać o chorobie syna, zaczęła dzwonić do jej znajomych ze stowarzyszeń lokatorskich. – Nie macie sesji wyjazdowej? Nie wyjechała nagle na żadne sympozjum? – dopytywała się, a w jej głosie była coraz większa panika. – To do niej niepodobne, żeby tak bez słowa zniknąć!!! W piątek Magda nie miała możliwości podjechać do mamy, ale wysłała przyjaciela. Miał wziąć klucze od sąsiadki i sprawdzić mieszkanie. Niestety, nie udało mu się otworzyć zamka. Sobota, 5 marca 2011 Z duszą na ramieniu i z Miśkiem za rączkę w sobotę z samego rana Magda pognała do mieszkania mamy. Dziecko podrzuciła do sąsiadki. „Mamo!”, wołała od progu, ale odpowiedziała jej cisza. Przebiegła dom. Ani śladu Jolanty. Na stole leżały jakieś papiery i rozłożona gazeta. Kątem oka zobaczyła w przedpokoju torebkę i telefon komórkowy. Jakby mama tylko zeszła na dół odebrać pocztę od listonosza. Magda powiedziała sąsiadce, że w domu nikogo nie ma, Misia posadziła w foteliku w samochodzie i podjechała do komisariatu na Malczewskiego, żeby zgłosić zaginięcie. Telefonicznie powiadomiła fundację Itaka zajmującą się poszukiwaniem zaginionych i obiecała przesłać mejlem zdjęcie mamy. Dziwnie to brzmiało, ale nie umiała powiedzieć, kiedy mama zaginęła. W poniedziałek wieczorem na pewno była w domu, bo rozmawiały przez telefon stacjonarny. Już zdołała ustalić, że we wtorek rano była na wykładach. A co potem? Przez cały weekend młodzież z Itaki i ze stowarzyszeń lokatorskich rozwieszała po Warszawie plakaty ze zdjęciem Joli. Magda wisiała na telefonie. Umówiła się z Wandą Pradzioch, koleżanką mamy z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, że w poniedziałek, jak tylko zaprowadzi Misia do przedszkola, spotkają się i razem przeszukają mieszkanie. Może znajdą jakieś ślady, list, wskazówki, cokolwiek. Poniedziałek, 7 marca 2011 Papiery na stoliku w salonie okazały się spisem przedmiotów na licytację komorniczą, sporządzonym w trzech egzemplarzach, dla sześcioletniego Misia również. Były w nim tak cenne sprzęty, jak 15-letni czajnik elektryczny marki Philips i fotele z epoki wczesnego Gierka, z których przez tapicerkę wyłaziły sprężyny. W sumie 40 pozycji równie antycznych i cennych. Pod spisem widniał podpis Krzysztofa Łuczyszyna, komornika przy Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa, a także informacja, że przedmioty na licytację zostały opieczętowane. Magda i Wanda dokładnie obejrzały każdy zajęty przedmiot, ale żadnej pieczęci nie znalazły. Później Magda szukała ogłoszenia o licytacji, bo komornik ma obowiązek ogłosić ją publicznie, ale nie ogłosił. – Wiedziałaś o licytacji? – Wanda była w szoku. Prawie codziennie rozmawiała z Jolą i nigdy nie słyszała o komorniku. Tydzień wcześniej byli dużą grupą na piwie. Jola rzuciła od niechcenia, że dwaj panowie M&M, czyli właściciel mieszkania i jego arystokratyczny zarządca, żądają od niej 70 tys. zł. Nie wiedziała, jak to wyliczyli.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2012, 2012

Kategorie: Kraj