Od najmłodszych lat intrygowała mnie tajemnica kształtu, rzeźby Rozmowa z Adamem Myjakiem, rektorem Akademii Sztuk Pięknych Prof. Adam Myjak jest rzeźbiarzem – ukończył studia na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w 1971 r. Od września 1999 r. jest rektorem tej akademii (był nim także w latach 1990-1996). Miał ponad 50 wystaw indywidualnych w kraju i za granicą, ponadto brał udział w kilkuset wystawach zbiorowych. Jego ostatnim dziełem jest rzeźba Kwadrygi Apollina, znajdująca się na frontonie Teatru Wielkiego w Warszawie, wykonana wspólnie z Antonim Januszem Pastwą. – Ostatnie trzy lata spędził pan, pracując nad rzeźbą Kwadrygi Apollina. Czuje pan ulgę, że już pan skończył? – Z jednej strony tak, bo to była ciężka praca, a z drugiej strony, smutno mi, bo dawała mi wielką radość i teraz czuję pustkę. Nieprzyjemna była tylko ta „otoczka”: uszczypliwe uwagi, że brakuje pieniędzy na biedne dzieci w szkołach, szpitale, drogi lub na stypendia dla młodych artystów, a tu wydaje się pieniądze na jakąś rzeźbę, chociaż sfinansowali ją prywatni sponsorzy. To oni przecież decydują, na co dają. Pojawił się też złośliwy komentarz p. Pawłowskiego w „Gazecie Wyborczej”, świadczący o niekompetencji i niezrozumieniu oraz złej woli. Jesteśmy dziwnym krajem. Praktycznie w Warszawie od lat nie ma rzeźbiarskich akcentów. Nie chcę jej nawet porównywać z Paryżem czy Londynem, ale weźmy choćby Pragę, Berlin… Mamy jednak ogromną ilość słów uznania od wielu autorytetów i mieszkańców Warszawy. – Przy okazji Kwadrygi znowu odżył problem, czy artysta może tworzyć na zamówienie. Mirosław Bałka uważa, że nie, bo to narusza jego godność i wolność. Pan przyjmuje okazjonalne zlecenia? – Uważam, że ideałem jest tworzenie sztuki czystej, płynącej z duszy, bezinteresownej. Jednak to nijak się nie ma do tzw. uczciwości. Sztuka zawsze była uwikłana w zamówienia i pieniądze. Nie sądzę, żeby to było naganne, raczej żałuję, że u nas nie ma tego mechanizmu. Przecież Michał Anioł, Rembrandt, Picasso, Moore, Boys tworzyli również na zamówienie i za pieniądze, i to ogromne. Natomiast istnieje pewien problem, który dostrzegłem przed laty za granicą. Wyjechałem na kilka lat na stypendium do Niemiec i pracowałem na uniwersytecie w Duisburgu. Minęło trochę czasu i znów tam pojechałem. I nigdy nie zapomnę spotkania z moim byłym dyplomantem. Przybiegł do mnie ze słowami: „Jak ja się cieszę! Mam pracę!”. Okazało się, że dostał etat na poczcie. Powiedział: „Mogę sobie teraz zarobić na moją sztukę”. Dla mnie, wychowanego wśród ludzi o innej mentalności, to było szokujące. – Stała praca dla chleba, a sztuka jako hobby? – Tak. Dopiero później uzmysłowiłem sobie, że ze sztuki żyją tylko najlepsi. – Albo najbardziej popularni. – Żeby być popularnym, też trzeba być dobrym. Na samej popularności daleko się nie zajedzie. Sztucznie można kogoś wykreować na chwilę, ale nikt nie wyda kilkudziesięciu tysięcy na obraz lichego malarza. Weźmy np. Dudę-Gracza – ma wielu przeciwników, ale jego obrazy, choć drogie, są kupowane. I to on, jak sądzę, przejdzie do historii, a nie kwękacze. Są artyści, którzy dzięki sztuce mają dostatnie życie, mercedesy. Uważam, że należy ich podziwiać, a nie dokuczać im. Zaś co do zamówień: ja niczego nie realizuję pod dyktando zamawiającego. Głównie spędzam czas nad moimi rzeźbami, bowiem to jest dla mnie najważniejsze i zdarza się, że od czasu do czasu ktoś pragnie je mieć i po prostu kupuje. – Od kilku lat robi pan odciski dłoni w Alei Gwiazd w Międzyzdrojach. Dlaczego? – Jestem zawodowcem i uważam, że żadna praca rzetelnie wykonana nie przynosi wstydu. Oczywiście, nie jest to moje szczytowe osiągnięcie, tylko rodzaj udziału w zabawie towarzyskiej w Międzyzdrojach, gdzie latem zjeżdżają się różni artyści i świetnie się bawią. A przy okazji są tam znakomite przedstawienia, koncerty i wystawy (Falender, Stannego, Dudzińskiego, Szayby, Dobkowskiego). – Jako rektor Akademii Sztuk Pięknych ma pan dobre rozeznanie w sytuacji swojego środowiska. Proszę powiedzieć, jak sobie radzą młodzi artyści? Czy mogą liczyć na mecenat państwowy albo kościelny? – Z mecenatem jest kiepsko. Za PRL-u państwo łożyło na kulturę: było mnóstwo stypendiów, wystaw, konkursów. Odkąd mamy wolny rynek, mecenat państwa prawie nie istnieje, tylko jakieś grupowe interesy są dostrzegane. Kościół jest znacznie lepszym mecenasem, ale zamawia tylko u niewielkiej grupy ludzi
Tagi:
Ewa Likowska









