Scenarzystę trzeba dopieszczać

Scenarzystę trzeba dopieszczać

Do kina chodzimy często „na reżysera” lub „na aktora”. Widz nawet nie doczytuje nazwiska przy napisie „scenariusz”

Agnieszka Kruk – autorka scenariuszy, instruktorka scenariopisarstwa, autorka programowa kierunku scenariopisarstwa Warszawskiej Szkoły Filmowej, w której jest wykładowczynią. Dyrektorka artystyczna Script Fiesty, festiwalu dla autorów scenariuszy współtworzonego z Maciejem Ślesickim.

Jak ma się dziś polski scenariusz?

– Jesteśmy dosyć młodym krajem, jeśli chodzi o scenariopisanie. Kończy się era intuicyjnego pisania tego, co w duszy gra. Zaczyna się pisanie z konkretną wiedzą i warsztatem, do których dostęp jest coraz lepszy. Nie mamy jeszcze tak dobrze, by wejść do księgarni, jak zdarzyło mi się w Londynie, i zobaczyć wielką półkę z książkami o filmie i scenariopisarstwie, ale coś zaczyna się dziać. Ten rynek powoli się oddziela i profesjonalizuje. To, co robimy w Warszawskiej Szkole Filmowej, co ja też robię od wielu lat – warsztaty, kursy scenariopisarskie, Script Fiesta, właśnie uruchomione podyplomowe scenariopisarstwo – dzieje się po to, żeby podnieść jakość scenariuszy. Na samej Script Fieście spotyka się kilkaset osób.

Wobec polskich scenariuszy często padają zarzuty, że są słabe, że konflikty w nich niewiarygodne, a postacie psychologicznie źle prowadzone.

– Na zajęciach ze scenariopisania nie uczy się psychologii. Włączyłam do programu naszych studiów zajęcia z analizy transakcyjnej (psychologiczna koncepcja stosunków międzyludzkich – przyp. red.). To pomaga ustawić konflikty między postaciami w filmach i serialach. Obok nauki warsztatu scenariuszowego są też zajęcia z improwizacji. Niebywale odkrywcze dla tej profesji. Scenarzysta siedzi przy komputerze, cała praca odbywa się w jego wyobraźni. Gdy taki autor przerwie pisanie i stanie twarzą w twarz z drugim człowiekiem, który zaskoczy go reakcją, to następnym razem postawi się po stronie każdej postaci. Wówczas te postacie żyją. Scenarzysta sięgający po techniki improwizacji inaczej funkcjonuje. Nowatorskie są również zajęcia z art coachingu, na których scenarzyści uczą się pracować nad sobą.

Potrzebują technik wspierających ich samych w pracy?

– Tworzenie scenariusza to proces. Dobrze wiedzieć, jak sobie założyć cel, jak do niego dążyć, jak go sobie rozliczyć, bo wielu scenarzystów ma masę prób pozaczynanych i niepokończonych. Wiedzieć, co zrobić, jak zrobić, żeby to skończyć, i co potem robić z gotowym scenariuszem.

I tak niemal wszystko zależy od producenta.

– Wielu producentów uważa, że scenarzystę trzeba pognębić. Jednak ktoś, kto ma pracować kreatywnie, nie może być dociśnięty i trzymany krótko. Niedawno spotkałam się z producentem Wayne’em Henrym, który w Polsce produkował „Na Wspólnej”, kiedy serial wchodził w 2003 r., a w Anglii od 1963 r. np. serial „Coronation Street”, któremu bardzo podniósł wyniki oglądalności. Jak? Chętnie go cytuję: „Dałem kreatywną wolność scenarzystom”. Gdyby każdy producent miał takie podejście do scenarzystów, byłoby to zawodowe eldorado. Wayne Henry jako dyrektor HBO na tę część Europy wprowadza nowy serial w Rumunii i mówi, że tam scenarzyści chodzą zastraszeni. Na pytanie dlaczego usłyszał od producenta: „Trzeba ich krótko trzymać”. Powiedział mu: „Słuchaj, oni sobie bez ciebie poradzą, ty bez scenarzystów nie”. Każdy producent potrzebuje scenarzystów, bo tu się zaczyna praca. Na tym, co zrobi scenarzysta, pracuje cała ekipa, na tym zarabia producent, zarabiają wszyscy, dlatego trzeba dbać o scenarzystę. Takie myślenie u nas dopiero kiełkuje.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2014, 49/2014

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy