Rynku tyle, ile tylko możliwe, ale państwa tyle, ile potrzeba – taką wizję Europy ma przewodniczący Parlamentu Europejskiego W pamiętny wtorek, 20 lipca 2004 r., gdy pretendenci do stanowiska przewodniczącego Parlamentu Europejskiego wygłaszali przed głosowaniem swe mowy programowe, wypadł słabo na tle płomiennego Bronisława Geremka, który roztaczał uskrzydlone wizje przyszłości liberalnej Europy. Josep Borrell, 57-letni kataloński socjalista, uchodzi w swoim kraju za dobrego mówcę dzięki jasności i konkretności wykładu. Gdy był sekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu, pewien bogaty przemysłowiec powiedział o nim, iż tak dobrze potrafi tłumaczyć i uzasadniać progresywny system podatkowy, że „aż ma się ochotę płacić podatki”. Portret astrologiczny przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Josepa Borrella, gdy go wybrano w pierwszej turze absolutną większością głosów, zrobił furorę w magazynach kobiecych. „Zrównoważony, a zarazem namiętny, pełen radości życia i temperamentu, odznaczający się intuicją i pełen inwencji”. Rozwiedziony, ojciec dwojga dzieci. To, iż jego obecna towarzyszka życia, Cristina Narbona, jest ministrem środowiska w rządzie hiszpańskim – żartują jego koledzy – uwiarygodnia go jako człowieka walczącego o równy start kobiet. Gdy wygrał wybory w Strasburgu, następnego dnia powołał kobietę na stanowisko naczelnika straży parlamentarnej. Przeciwnicy starają się go przedstawiać jako populistę, a nawet lewaka. Zarzut jest słuszny. Jeśli lewak, to taki, który broni europejskiego socjalu, a populista ma oznaczać, że ktoś ma wyraźnie zdefiniowane poglądy i potrafi ich energicznie bronić. Tak było z jego stosunkiem do marksizmu. Gdy trzy lata po śmierci generalissimusa Franco na kongresie nadzwyczajnym hiszpańskich socjalistów w 1978 r. część przywiązanych do tradycji działaczy broniła statutowego określenia, iż jest to „partia republikańska, demokratyczna i marksistowska”, 31-letni wówczas Borrell wypowiedział się przeciwko marksizmowi. Inżynier lotnik, doktor nauk ekonomicznych i uniwersytecki profesor matematyki stosowanej, który powrócił właśnie z dłuższego pobytu w USA związanego z pracą w przemyśle naftowym, był stanowczo przeciwny zamykaniu partii w historycznym getcie. Outsider, czyli znak czasu Przyjaciele z madryckiego niebiznesowego, jak podkreślają, klubu Majadaonda, skupiającego młodych socjaldemokratów – intelektualistów i wybitnych profesjonalistów z różnych dziedzin, z którego wyszło wielu dyrektorów i ministrów – wyrażają się o Borrellu z sympatią. Dodają jednak, że ambicja zawsze pozostawała odrobinę w tyle za jego możliwościami. Borrell był o krok od przyjęcia roli lokomotywy partyjnej socjalistów w wyborach parlamentarnych 2000 r., ale jego zdjęcie nigdy się nie ukazało na plakatach wyborczych. Miał już za sobą ważne funkcje ministerialne pełnione w czasie, gdy w latach 1983-1996 rządziła Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE), ale nie robił kariery partyjnej. Toteż nagłe wysunięcie go przez doły PSOE na potencjalnego nowego przywódcę partii i premiera było wstrząsem dla aparatu. Ale i sygnałem, że nastroje w szeregach socjalistów – po aferach finansowych niektórych liderów na szczeblu prowincji i politycznym zużyciu się architektów postfrankistowskiej transformacji z Felipe Gonzalezem na czele – dojrzały do zmiany na górze. Mimo ambicji i temperamentu lidera Borell zrezygnował jednak z wyścigu na korzyść aparatczyka Joaquina Almunii, późniejszego sekretarza generalnego. Przyczyną wycofania jego kandydatury było to, iż dwaj jego współpracownicy z czasów, gdy był sekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu, zostali postawieni przed sądem za nadużycia. Nie dla wendetty Zanim jednak się wycofał, jako świeży zwycięzca wyborów partyjnych z 1998 r. stanął przed wielką próbą publicznej skuteczności, jaką jest na wiosennej sesji Kortezów przemówienie parlamentarnego lidera opozycji podczas debaty nad stanem państwa. Gdy premier Aznar skończył swe utrzymane w agresywno-triumfalnym tonie exposé, na mównicę wszedł Borrell. Deputowani rządzącej koalicji po pierwszych jego zdaniach urządzili kocią muzykę. Ku zdziwieniu dziennikarzy Borrell nie próbował nawet uciszyć tumultu. Najspokojniej kontynuował przemówienie, choć na sali nie słychać było ani słowa. Gdy skończył, rozdzwoniła się jego komórka. Gratulacje nadchodziły z całego kraju. Dzięki dodatkowym filtrom założonym na mikrofony przez obsługę techniczną parlamentu, mowa Borrella szła na żywo w telewizji publicznej bez żadnych zakłóceń. Zwracając się w tym przemówieniu do Nazara, Borrell ubolewał nad stylem uprawiania polityki polegającym na traktowaniu adwersarzy politycznych jak „wroga, którego należy zniszczyć”. „Nie budujmy dwóch Hiszpanii i zapomnijmy na zawsze o kultywowaniu uprzedzeń (z epoki dyktatury) i dążeniu do wendetty jako elementach życia
Tagi:
Mirosław Ikonowicz