Izraelczycy traktują nas jak bydło – mówią palestyńscy uchodźcy z obozu we Wschodniej Jerozolimie Korespondencja z Jerozolimy Jerozolima jest sercem trzech religii monoteistycznych, stolicą pokoju i miłości. Przynajmniej tak ją opisują przewodniki i wszechobecne reklamy. Dla przyjezdnych to raj na ziemi. Są jednak miejsca, gdzie turyści – przynajmniej ci bardziej racjonalni – nie zapuszczają się lub nie powinni tego robić. Jednym z nich jest obóz dla uchodźców palestyńskich Kalandia. Powstał w 1948 r., kiedy Żydzi migrujący z Europy zaczęli szukać nowego miejsca na ziemi. Z terenów ówczesnej Palestyny zaczęli wysiedlać mieszkańców do namiotów poza obszarem większych miast. Kalandia to teoretycznie Wschodnia Jerozolima, choć życie codzienne prawie 10 tys. osób toczy się za sześciometrowym murem oddzielającym turystyczną część miasta od getta. A przyjezdni oglądający ten teren z okolic Wzgórza Świątynnego mają wrażenie wielkiego więzienia. Przejście przez Gehennę By dostać się do obozu, trzeba przejść Gehennę. Dosłownie. To dolina, która w czasach biblijnych wyznaczała granicę Jerozolimy, była miejscem kremacji zwłok i wysypiskiem śmieci. Tam przebywali odrzuceni przez Boga – stąd późniejsza interpretacja piekła. Dalej autostradą i do punktu kontrolnego. Tutaj palą się już tylko opony. – Witamy w Palestynie, witamy w Kalandii – słyszę na każdym kroku, idąc pomiędzy wojskiem izraelskim, szkolonym do tłumienia zamieszek, a Palestyńczykami czekającymi na… Właśnie. Tutaj nigdy nie wiadomo, na co się czeka. – Wstajemy o godz. 4 rano, żeby stać w kolejce do punktu kontrolnego. Każdy z nas ma numer, a nasza praca zależy wyłącznie od dobrego humoru policjantów. Jeśli coś im się nie spodoba, to zamykają bramy i nie mamy czego tam szukać – opowiada Ali, Palestyńczyk, sprzedawca mydła w Jerozolimie. – Przyzwyczailiśmy się do tego, ale jesteśmy na granicy wytrzymałości. Tylko w Kalandii mężczyzn takich jak Ali, chcących zarobić w turystycznej części, jest ok. 3 tys. Zatrudniani są do najprostszych zadań – czyszczenia ulic, sortowania odpadów czy pracy w kanalizacji. Ci, którzy mają więcej szczęścia lub doświadczenia, mogą pracować w fabrykach i magazynach. Rzadko osoba z obozu dostaje pracę umysłową – ponieważ ludźmi z Kalandii gardzą nawet Palestyńczycy mieszkający w lepszej części Jerozolimy. Obóz przetrwania Mieszkańcy obozu muszą wracać na noc do swojego getta. Na szczęście powrót do domu odbywa się bez szczegółowych kontroli. Wystarczy pokazać przepustkę i można przejść przez zasieki. A nazajutrz znów czeka się na dobry humor pogranicznika. I tak od kilkudziesięciu lat. – Widzisz, żyjemy tutaj jak w obozie koncentracyjnym. Z jednej strony, całodobowa kontrola: wieżyczki wartownicze i wojsko uzbrojone w karabiny maszynowe. Z drugiej – pustynia. Brakuje pieniędzy na podstawowe rzeczy: jedzenie, prąd, lekarstwa. Gdyby nie Czerwony Krzyż i Czerwony Półksiężyc, zginęlibyśmy z głodu. Izraelczycy traktują nas jak bydło. Choć myślę, że zwierzęta traktują lepiej. Jesteśmy dla nich nikim – mówi dalej Ali. Idąc od punktu kontrolnego w stronę centrum Kalandii, widzę, jak Palestyńczycy stoją stłoczeni w wąskich korytarzach pomiędzy betonowymi zaporami a kratami i śluzami bezpieczeństwa. Widok jak z rzeźni. Nie ma za dużo miejsca na ruch czy nawet oddech. Można iść tylko w jedną stronę. – W Kalandii jest bardzo dużo radykałów. Nie chcemy, żeby przedostali się do Izraela i pomordowali nam rodziny. Dbamy o nasz kraj, to nasza służba – rzuca w biegu oficer prasowa policji, która dokumentuje tłok na przejściu. Inni mundurowi mogą komentować tylko nieoficjalnie. Twierdzą, że to ze względów bezpieczeństwa. Jednak w innych punktach kontrolnych sytuacja wygląda zdecydowanie lepiej. – Sytuację na przejściu najlepiej oddaje stan toalet. Na kilka tysięcy robotników działa tylko jedna – damska. Dziura w ziemi, w starym i ponurym budynku. Drzwi zwisają, nie domykają się. Czasami stoi się po kilka godzin. To jest naprawdę dramat – opisuje Ali. – I nic nie zapowiada, że nasza sytuacja się zmieni. Tak jak na przejściu jest w całym obozie. Kanalizacja działa w sposób umiarkowany, woda czasami jest, czasami jej nie ma. A ciepła tylko wtedy, kiedy zbiorniki na dachu wystarczająco się podgrzeją. Jedna wielka prowizorka. Jakby mieszkańcy Kalandii mieli za chwilę wrócić do domów, z których wyrzucono ich w latach 40. Życie w gniewie










