Kalejdoskop losu

Kalejdoskop losu

Włodzimierz Odojewski – nasz współczesny Ulisses, pisząc o utraconym raju, sam mozolnie przemieszczał się między różnymi światami rozdzielonymi przez miażdżące potęgi Na granicy dwóch światów pewien chłopiec stanie się mężczyzną. W piwnicy, która w jego marzeniach jest Wenecją, a w rzeczywistości znajduje się na kresach, w przygranicznych Zaleszczykach, zza okna dochodzą echa wojennej zawieruchy. Chłopiec ma zaledwie 10 lat i świat zewnętrzny zdaje się powoli zawłaszczać to, co powstało w jego dziecięcej wyobraźni, zrodziło się z nadziei i namiętności. Aż do końca, aż do zupełnego wyzucia z dzieciństwa. „Wenecja”, najnowszy film Jana Jakuba Kolskiego, oparty jest na trzech opowiadaniach Włodzimierza Odojewskiego („Cyrk przyjechał, cyrk odjechał”, „Koń pułkownika” i „Sezon w Wenecji”), w których wątki autobiograficzne przemieszały się z literacką fikcją. Są one też jakby symbolicznym uogólnieniem końca pewnej epoki w życiu narodu i zapowiedzią tego, co nadejdzie. Dla Polski i dla autora. Przez Zaleszczyki, które w 20-leciu międzywojennym były uzdrowiskiem klimatycznym dla dzieci chorych na reumatyzm, we wrześniu 1939 r. ewakuowały się przecież do Rumunii władze II Rzeczypospolitej, a po 17 września, na niecałe dwa lata miejscowość przeszła pod jurysdykcję radzieckiej Ukrainy. Człowiek z popiołów Premiera „Wenecji” zbiegła się przypadkowo z jubileuszem 80-lecia pisarza, naszego współczesnego Ulissesa, który pisząc o utraconym raju, sam mozolnie przemieszczał się między różnymi światami rozdzielonymi przez miażdżące potęgi. Czy pokolenie urodzonych w roku 1930 to ludzie zawiedzionych nadziei? W dużej mierze tak. Trzy lata starszy od Włodzimierza Odojewskiego Zbigniew Cybulski przeżywał nieustanny kryzys tożsamości i cierpiał, że w swej biografii nie mógł zawrzeć wątków heroicznych. Gdy ludzie ginęli za Polskę, był dzieckiem. Zbudował więc własną legendę w sposób sztuczny dzięki filmowej roli Maćka Chełmickiego, mocno już „spóźnionego” żołnierza AK, który działa w wyzwolonej, choć rozdartej Polsce. Podobny nastrój odczytujemy również w prozie Odojewskiego. Jego bohaterowie są młodzi, ale cierpią, bo coś się bezpowrotnie skończyło i choć życie toczy się dalej, jest wciąż mocno zakotwiczone w dramatach przeszłości. Dzieciństwo urodzonego w Poznaniu Włodzimierza Odojewskiego przypadało na czas rzezi i narodowego exodusu. Był świadkiem wielu tragicznych wydarzeń, bo z Wielkopolski w trudny czas okupacji przeniósł się na krótko na dalekie kresy i zdołał swoimi młodzieńczymi zmysłami wchłonąć atmosferę miejsca i czasu. Z kolei jego ciotka odbyła podróż jeszcze dłuższą, w poszukiwaniu męża oficera trafiła na pierwszą, przeprowadzaną przez Niemców, ekshumację ofiar w Katyniu. Przyszły pisarz zgromadził więc w dzieciństwie gorzki materiał faktograficzny. Odojewskiego nie ominęły nawet represje gestapo. Jako gimnazjalista i harcerz zorganizował w klasie kilku kolegów, którzy zamierzali gromadzić broń. Niemiecka policja szybko wykryła spisek i aresztowała 14-letniego wyrostka. Rodzina stawała na głowie, aby wyciągnąć chłopca z kazamat, szukano różnych dojść, powoływano się nawet na germańskich przodków. Sam aresztowany przyjął jedyną rozsądną linię obrony: bawiliśmy się w wojnę. Udało się. Na pożegnanie z celą strażnik sam wymierzył mu karę – siarczysty policzek. Trudne lata powojenne Odojewski spędza to z matką, to z ojcem, mieszka w Szczecinie, potem w Poznaniu, gdzie na uniwersytecie studiuje socjologię, a zarazem pracuje w prasie i powoli wchodzi w świat literatury. Już w redakcji „Kuriera Szczecińskiego” styka się z wieloma ludźmi piszącymi. Wśród nich jest ukrywający się i występujący pod przybranym nazwiskiem Ludwik Kalkstein, na którym ciążył akowski wyrok śmierci za wydanie Niemcom gen. Grota-Roweckiego. Tego jednak nikt nie podejrzewa. Kalkstein-Świerkiewicz w Szczecinie uchodzi za wilka morskiego i literata marynistę. W Szczecinie mieszka w tym czasie także Konstanty Ildefons Gałczyński. Po przeprowadzce do Poznania Odojewski działa już w Kole Młodych Związku Literatów Polskich i ma za sobą pierwsze poważniejsze próby pisarskie. Zaczyna też bywać na zebraniach w Warszawie, a tutaj jego protektorem staje się związany od lat z rodziną Odojewskich sam prezes Jarosław Iwaszkiewicz. Te lata wspomina w niepublikowanym wywiadzie następująco: – Byłem jeszcze wtedy „szczeniakiem literackim”, bardzo chciałem dogonić ówczesnych socrealistów, choćby takich jak Wiktor Woroszylski. Oni byli wtedy wielcy, ich drukowano, a mnie się wydawało, że muszę w to także wleźć. Napisałem dwie malutkie powieści. Pierwsza „Dobrej drogi Mario”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 24/2010

Kategorie: Kultura