Artysta jest lewicowy z natury

Artysta jest lewicowy z natury

Jako społeczeństwo jesteśmy kulturowo w takim momencie, że należałoby zacząć się modlić Monika Strzępka i Paweł Demirski Pod koniec zeszłego roku kończyliście pracę w Łaźni Nowej w Warszawie nad „Klątwą” i rozpoczynały się przygotowania do „Nie-Boskiej komedii” w Krakowie. Po tej premierze czekało wznowienie „Bitwy Warszawskiej”, a od początku lutego – praca ze studentami nad dyplomowym „Weselem” i koncert galowy Festiwalu Piosenki Aktorskiej. Wiem to wszystko, bo próbowałam się umówić na rozmowę. Czy w takim biegu jest czas na refleksję, np. na jakim etapie drogi twórczej jesteście? Paweł Demirski: – Hm, na jakim jesteśmy etapie… Od ośmiu, może dziewięciu lat działamy razem. Te pierwsze trzy-cztery lata były wchodzeniem, przebijaniem się. Gdzieś tak od pięciu lat mówi się, że odnieśliśmy sukces, ale my z Moniką nie mamy takiego poczucia. Dla nas sukces to rzecz ułomna, w tym sensie, że medialny obraz sukcesu nie do końca jest zgodny z realnym życiem. Obecnie jesteśmy na etapie leciutkiego znudzenia teatrem. Oczywiście kochamy teatr i tę pracę, ale nie chcielibyśmy, żeby tak to trwało aż do śmierci… Monika Strzępka: – Nie porzucamy teatru, nigdy go nie porzucimy, ale chwilowo zrobiło nam się za ciasno. Szukamy nowych przestrzeni aktywności. W czasach, kiedy większość Polaków deklaruje prawicowe przekonania, wasz duet przyznawał się do lewicowości. Nawet doświadczaliście różnych złośliwostek. Przy okazji „Paszportu” napisano, że jesteście „spóźnionymi o kilka pokoleń ludowymi komisarzami” albo reprezentujecie „bezpieczną kanapową lewicowość”. Jak jest dziś z waszą lewicowością? Monika: – Moja definicja artysty zakłada, że jest on lewicowy niejako z artystycznej natury. Trudno mi sobie wyobrazić siebie w kraju rządzonym od dziesięcioleci przez partie konserwatywne jako artystkę poklepującą się z władzą po plecach, w serdecznym uścisku zgodności przekonań, ale z lewicowością w takim ogólnodostępnym pojęciu mamy od pewnego czasu kłopot. To nie znaczy, że ten etap minął i dokonujemy radykalnego zwrotu ku konserwatyzmowi. Tak nie jest. Chodzi o to, że proste podziały na lewicę i prawicę nie są dla nas satysfakcjonujące i trudno nam się w nich znaleźć. Paweł: – Przede wszystkim w Polsce nie ma lewicy, nie ma żadnej partii lewicowej, jak więc być lewicowcem w kraju bez lewicy? W każdym razie, i tego jestem pewien, do końca moich dni, choć nie wiem, ile jeszcze pożyję, będę się czuł lewicowcem. Ale Monika ma rację: u nas w kategorii opisów zatarły się obszary lewicowości i prawicowości. Monika: – I tak w niektórych rzeczach zgadzamy się z lewicą, a w innych np. z Ziemkiewiczem. Paweł: – Ale na różnych naszych uroczystościach rodzinnych czy towarzyskich zawsze śpiewamy „Bella Ciao”. Byliście kojarzeni z tzw. wrażliwością społeczną, braliście w obronę – czy przynajmniej zwracaliście uwagę na problemy – wykluczonych, skrzywdzonych przez „nowe czasy”, ludzi biednych, którym na dodatek wmawia się, że sami są sobie winni. Monika: – Rozumiem, że to taki trochę zarzut. „Kiedyś robiliście »Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty« o ofiarach transformacji ustrojowej, a dziś zajmujecie się hrabią Krasińskim”. Paweł: – My tak bardziej się urefleksyjniliśmy, mimo to w „Nie-Boskiej komedii” kwestia ludzi ubezwłasnowolnionych przez szeroko rozumiany system jest jedną z podstawowych. Śmieszny teatr poważny Czy nie myślicie czasem, że zbyt poważnie traktujecie swoją rolę w świecie? Przecież ludzie chodzą do teatru również po to, żeby się rozerwać, pośmiać, zapomnieć o problemach. Monika: – Ależ u nas widzowie się śmieją! Często do rozpuku. W waszych sztukach panuje specyficzny rodzaj humoru. Połączenie w jednym ciele Moniki Olejnik i posłanki Krystyny Pawłowicz w „Klątwie” jest pomysłem nadzwyczaj humorystycznym. Zgodzicie się jednak, że nie wywołuje to śmiechu rozprężającego psychicznie? Monika: – Traktuję teatr poważnie, gdyby było inaczej, znalazłabym jakiś inny obszar działalności. Zawsze też będę się sprzeciwiać traktowaniu teatru jako czegoś, co ma funkcje wyłącznie rozrywkowe. A tak naprawdę to co my wiemy o widzu i o tym, po co przychodzi do teatru? Nie wiemy nic. Na jakiej właściwie podstawie opieramy stwierdzenia typu: „Widz przychodzi, żeby się rozerwać”? Nie ma żadnych danych uprawniających kogokolwiek do wygłaszania takich opinii. Oczywiście kusi nas, żeby zdefiniować widza i jego potrzeby, ale to nierealne. Pewnie zawsze większość będzie chciała zobaczyć serialowe gwiazdy w Teatrze 6. piętro. Ale czy to oznacza, że mamy się temu podporządkować? Działamy w przestrzeni teatru PUBLICZNEGO, nie komercyjnego. To trochę jak z telewizją. Dopóki telewizja publiczna będzie się ścigać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 51/2015

Kategorie: Kultura