Media publiczne wylansowały „Kler”

Media publiczne wylansowały „Kler”

Warszawa 28.01.2019 r. dr Anna Wroblewska fot.Krzysztof Zuczkowski

Związki kina i polityki mogą przynieść niezamierzone efekty Dr Anna Wróblewska – publicystka, dziennikarka, menedżerka kultury Czy na to, że w 2018 r. padł rekord sprzedaży biletów w polskich kinach, ma wpływ 500+? – Ma, ale to tylko jeden z czynników. Świadczenia wpływają na wzrastającą zamożność społeczeństwa, co bezpośrednio przekłada się na nasze zainteresowanie kinem. Dziś statystyczny Polak chodzi do kina półtora raza w roku, czyli dwa razy więcej niż 10-12 lat temu. Nasza sytuacja ekonomiczna jest istotna, ale nie wystarczy mieć pieniądze na wejście – potrzebne są jeszcze kina i filmy. Od końca lat 90. powstają w Polsce multipleksy, jest ich obecnie ponad 120. Zainwestowano w nie ogromne środki, ale musiało upłynąć wiele lat, zanim frekwencja w nich znacząco wzrosła. Frekwencja nie może rosnąć w nieskończoność. – Popyt na usługi kultury jest ograniczony. Dobijemy do średniej europejskiej i zwolnimy. Pytanie dotyczy raczej tego, jak będzie wyglądał udział kina polskiego w całym rynku – inaczej mówiąc, czy spektakularny sukces „Kleru” Wojciecha Smarzowskiego, na który poszło 5 mln widzów, to jednorazowa sytuacja. To przypadek? – Nie. Od 2014 r. polski film jest najpopularniejszy w całym roku, a w 2018 r. aż cztery najchętniej oglądane hity to produkcje rodzime – „Kler”, „Kobiety mafii”, „Planeta Singli 2”, „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Wiąże się to ściśle z uchwaleniem kluczowego dla polskiego kina aktu prawnego, czyli Ustawy o kinematografii z 2005 r., w wyniku której powołano Polski Instytut Sztuki Filmowej, finansujący projekty filmowe. Od 2006 r. polskie kino notuje udział 15-25% w krajowym rynku. Są lata słabsze, kiedy filmów jest mniej, więc ten procent jest niższy. Ale w 2018 r. aż jedna trzecia kupionych biletów to bilety na filmy polskie. Dzięki PISF siła naszej kinematografii rośnie, a efektem jest zainteresowanie nią Polaków. Tylko że „Kobiety mafii” ani „Planeta Singli” nie były finansowane przez instytut. – Ustawa wpływa na nie pośrednio. Dzięki instytutowi mamy znacznie większe budżety – średni plasuje się na poziomie 5 mln zł, czyli o 2 mln zł więcej niż wcześniej. Umożliwia to sprawniejsze wykonanie filmów, które są lepiej zrealizowane, na wyższym poziomie technicznym, staranniej i dłużej przygotowywane na etapie scenariusza i rozwoju projektu. Ogólne podniesienie jakości produkcji przełożyło się na to, jak wygląda nasz mainstream. Rynek filmowy mocno się sprofesjonalizował. Zwiększyła się sieć kontrahentów, podwykonawców, wzrosła jakość usług. Zmiany te objęły całą branżę filmową. Zauważyłam, że z roku na rok maleje procent filmów wspartych przez PISF, co oznacza, że producenci potrafią wyszukiwać środki także poza instytutem. Jaką część rynku dotuje PISF? – Około dwóch trzecich profesjonalnej produkcji. Skoro jedna trzecia filmów powstaje za prywatne pieniądze, to znaczy, że na siebie zarabiają. Czy w takim razie polskie kino to jeszcze sztuka, czy już biznes? – Kultura chodzenia do kina zmieniła się. Kino coraz częściej jest elementem galerii handlowej. Młode pokolenie widzów nie przekracza już progów świątyni sztuki jak bohater „Cinema Paradiso”. Galerie uzyskują lepsze obroty, jeśli mają kino. Praktycznie nie buduje się już kosztownych wolnostojących multipleksów. Zanika granica między kinem a sklepem. Bardzo ciekawe informacje na temat współczesnej widowni zawiera raport „Widz kinowy w Polsce” przygotowany przez Filmweb. Widać w nim, jak zmieniają się nasze obyczaje kinowe, źródła informacji, motywacje zakupu biletu. Jak wpływa na obroty kin częściowy zakaz handlu w niedzielę? – Obniża frekwencję w wolne niedziele, ale na szczęście tłok w kinach w pozostałe dni to rekompensuje. Polska widownia chce oglądać polskie filmy. Lubi polskich aktorów, polskie realia, nawet jeśli są prezentowane w konwencji komedii romantycznej. Produkowane nad Wisłą filmy zaspokajają potrzeby naszych historii. W gruncie rzeczy polskie kino nie konkuruje z kinem amerykańskim. Filmy Patryka Vegi nie są prostą kalką – opowiada on historie swoim językiem, kodem zrozumiałym dla Polaka. To nadal nasze twarze, ulice, wnętrza. Vega to reżyser filmowych serii – kilka części „Pitbulla” i „Kobiet mafii” – a nie zindywidualizowanych projektów. – To proces globalny. Kinowa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2019, 2019

Kategorie: Kultura