Populiści ponieśli klęskę w wyborach, ale do głosu dochodzą nastroje separatystyczne Korespondencja z Toronto Odkąd w Białym Domu zamieszkał najbardziej chyba kontrowersyjny amerykański prezydent w historii, Donald Trump, w Kanadzie najczęściej powtarzające się pytanie brzmi: „Czy to byłoby możliwe u nas?”. Aż 80% Kanadyjczyków, skądkolwiek by pochodzili, negatywnie ocenia prezydenturę Trumpa i sytuację w USA. To najwyższy odsetek na całym świecie. W cieniu Goliata Kanada ma tylko jednego sąsiada, od którego oddziela ją najdłuższa na świecie granica lądowa – 8893 km. Bagatela, tylko ciut więcej niż z Warszawy do… Tokio! To granica mało strzeżona (bo jak zapewnić jej pełną ochronę, poza tym do niedawna – po co?), przez którą my, posiadacze kanadyjskich paszportów, zwykle przejeżdżamy bez problemu. To jednak także granica psychologiczna, bo chociaż 90% Kanadyjczyków mieszka w odległości nie większej niż 160 km od granicy z USA, światopoglądowo są oni dość daleko od południowego sąsiada. „Jesteśmy inni niż Amerykanie” – to część naszej kanadyjskiej tożsamości. Język mamy ten sam (nieco odmienny leksykalnie i fonetycznie, no i z brytyjskim spellingiem), stosujemy jednak metry, kilometry i skalę Celsjusza, jesteśmy oficjalnie dwujęzyczni, mamy urlopy macierzyńskie i uniwersalną publiczną służbę zdrowia, nie możemy ot tak wejść do sklepu i kupić broni, w naszych szkołach nie ma strzelanin, nie asymilujemy imigrantów, ale otwieramy się na ich odmienność, itd. Nie da się za to ukryć, że gospodarka Kanady jest w ogromnym stopniu uzależniona od tego, co się dzieje u południowego sąsiada – większe dołki w USA zwykle odbijają się czkawką w Kanadzie. Kanada stanowi największy rynek dla amerykańskich towarów i usług. Dla 35 z 51 stanów to największy rynek eksportowy. Miliony amerykańskich miejsc pracy zależą od kanadyjskiego importu. Z drugiej strony Kanada jest głównym źródłem energii dostarczanej do USA (ropa, gaz, energia elektryczna). 20% tutejszego PKB to wynik eksportu dóbr do Stanów Zjednoczonych. A jednak kiedy w USA w 2008 r. pękła w końcu z hukiem bańka spekulacyjna, powodując upadłość banków, kryzys finansowy monstrualnych rozmiarów i powszechne tracenie domów przez Amerykanów, Kanada miała się dobrze. Mocny system bankowy i właściwe zabezpieczenia sprawdziły się, uchroniły kanadyjską gospodarkę. Nie są to więc tak zupełnie naczynia połączone. Populizm po kanadyjsku Kanadyjskie partie głównego nurtu mogą różnić się zasadniczo w wielu kwestiach, ale pewne elementy są dla wszystkich niepodważalne. Czy z prawa (Conservative Party of Canada), czy z lewa (New Democratic Party), czy w środku (Liberal Party of Canada), nikomu nie przychodzi do głowy kwestionowanie zasad powszechnej bezpłatnej służby zdrowia bądź imigracji jako niezbędnego i darzonego szacunkiem elementu kanadyjskiej rzeczywistości. Nikt nie zakwestionowałby też gwarantowanej przez konstytucję pełnej równości wszystkich ludzi, a ewentualne wypowiedzi przeciwko osobom LGBT czy imigrantom (nawet dawne, wygrzebane z archiwów) to wystarczający powód, aby ich autora odsunąć od polityki (taki był los Heather Leung, kandydatki konserwatywnej z Kolumbii Brytyjskiej, w październikowych wyborach) albo zwolnić z pracy (tak postanowiła telewizja publiczna CBC, zwalniając telewizyjnego guru hokeja z 40-letnim stażem Dona Cherry’ego). Mimo wszystko w 2018 r. nastroje dotychczas raczej niewychodzące poza media społecznościowe wypłynęły na powierzchnię. Poseł z Quebecu Maxime Bernier, który w 2017 r. minimalną liczbą głosów przegrał walkę o stanowisko lidera federalnej Partii Konserwatywnej, postanowił opuścić tę partię – wyraźnie za mało dla niego prawicową – i stworzył własną, People’s Party of Canada (PPC). Akurat we właściwym czasie – przed wyborami parlamentarnymi, które odbyły się w październiku tego roku. Pierwszy i jedyny ostatnio w kanadyjskiej polityce mówił o likwidacji Ustawy o wielokulturowości (Multiculturalism Act), fundamentu kanadyjskiego społeczeństwa, postulując przyjmowanie mniejszej liczby imigrantów i uchodźców. PPC ocenia ONZ jako „niedorzeczną” i „dysfunkcyjną” organizację, twierdząc, że uczestnictwo w niej może osłabić kanadyjską „suwerenność narodową”. Nie widzi moralnego uzasadnienia dla pomocy międzynarodowej. Twierdzi, że imigranci chcą „siłą zmienić charakter kulturowy i tkankę społeczną naszego kraju” i że trzeba budować fizyczne bariery, aby powstrzymać uchodźców. Partii Berniera zarzucano wystawianie kandydatów o poglądach rasistowskich i mizoginicznych, a jednak udało się jej zebrać 300 tys. dol. w zaledwie kilka godzin po rejestracji w Elections Canada. Bernier wystawił