Merkel przegrała, Schröder wygrał. Oboje mają problemy z utworzeniem rządu Wyniki niemieckich wyborów wprawiły świat w zdumienie. Żaden z wielkich obozów partyjnych nie uzyskał większości. Nie ma rządu, za to wciąż jest dwóch kandydatów na kanclerza. W Berlinie trwa ostry polityczny poker, którego wynik jest niepewny. Komentatorzy nie wykluczają kolejnej elekcji. Nawet jeśli powstanie nowy gabinet, być może wielka koalicja chadeków i socjaldemokratów, zapewne nie przetrwa on do końca kadencji. Chrześcijańscy demokraci zdobyli o trzy mandaty w Bundestagu więcej niż SPD, ale takie zwycięstwo przypomina klęskę. Przed wyborami komentatorzy spodziewali się, że CDU/CSU wraz ze sprzymierzonymi liberałami z FDP bez trudu stworzy większość w parlamencie, a szefowa chadeków, Angela Merkel, zostanie kanclerzem i poprowadzi Niemcy na drogę reform. W maju sondaże dawały chrześcijańskim demokratom ponadczterdziestoprocentowe poparcie, socjaldemokracja zaś osiągnęła dno – 24%. Chadecy i liberałowie już dzielili stanowiska w rządzie. Ale wytrawny bojownik Gerhard Schröder okazał się mistrzem dynamicznej walki przedwyborczej, znakomitym zwłaszcza w trudnym czasie. Potrafił rozbudzić lęki obywateli przed radykalnymi reformami, przed cięciami socjalnymi, które, jak głosił, planują chadecy. Angela Merkel nie zdołała stawić czoła takiemu przeciwnikowi. Nieśmiała, pozbawiona charyzmy, uważana przez wielu Niemców za szarą mysz zabłąkaną w politycznym labiryncie, nie potrafiła zdobyć serc wyborców. Pochodząca z dawnej NRD nie identyfikowała się jednak z rodakami ze Wschodu, natomiast mieszkańcy „starej Republiki Federalnej” nadal widzieli w niej naiwną Ossi (wschodniaczkę). Jak napisał magazyn „Der Spiegel”, obywatele w większości nie potrafili wyobrazić sobie w Urzędzie Kanclerskim szefowej CDU, która pozostała dla nich obcą istotą. Na domiar złego Merkel, będąca politykiem wprawdzie bezbarwnym, ale rzeczowym i uczciwym, okazała się szczera, powiedziała to, o czym przed wyborami mówić się nie powinno – przedstawiła plany podwyższenia podatku VAT. Trwogę wśród Niemców wzbudził też Paul Kirchhof, ekscentryczny profesor z Heidelbergu, ekspert finansowy CDU, typowany na ministra w przyszłym gabinecie Merkel. Kirchhof zademonstrował projekty kilku nowych systemów podatkowych – potraktował wyborców jak swoich studentów. Tego szanujący się Herr Mayer nie mógł zaakceptować. Ogłoszone 18 września wieczorem wyniki zaskoczyły wszystkich. Prognozy demoskopów okazały się warte funta kłaków. Koalicja kanclerza Schrödera – socjaldemokraci i Zieloni, utraciła większość. Czerwono-zielona konstelacja w niemieckiej karuzeli kolorów wypadła z gry, zapewne na długo. Liberałowie z FDP zdobyli niespodziewanie prawie 10% głosów, lecz ze względu na marny wynik chadeków do utworzenia czarno-żółtej, konserwatywno-liberalnej koalicji to nie wystarczyło. Chaos się powiększył, gdyż zarówno Angela Merkel, jak i Gerhard Schröder zgłosili aspiracje do urzędu kanclerza. Wystąpienie szefa rządu wieczorem 18 września w telewizyjnej „Berliner Runde” przejdzie do historii Republiki Federalnej. Gdyby urządzony został europejski konkurs politycznej hucpy, Schröder miałby największe szanse na zwycięstwo. Oznajmił z miedzianym czołem, że formalne powody się nie liczą. Naród pokazał, że nie chce Merkel na czele gabinetu. „Zostaję kanclerzem”, oświadczył upojony domniemanym triumfem Schröder, budząc konsternację wśród komentatorów (później przyznał, że przesadził, podobno żona szefa rządu, Doris, skłoniła go do wyrażenia umiarkowanej skruchy). Weteran korespondentów parlamentarnych, Karl Feldmeyer z „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, nie wierzył własnym uszom: „Nigdy jeszcze kanclerz, który przegrał wybory, nie zgłosił pretensji do dalszego sprawowania rządów”. Te „formalne powody” to przecież wynik elekcji. Chadecy zdobyli ponad 140 tys. głosów więcej niż socjaldemokraci. W 2002 r. Schröder utworzył rząd, mając marne 6 tys. głosów przewagi. W maju kanclerz zdecydował się na przedterminowe wybory po kompromitującej klęsce SPD w Nadrenii Północnej-Westfalii. Argumentował wtedy, że potrzebuje uzyskać większość dla swoich reform. A wtedy przecież miał niewielką większość w parlamencie, którą teraz stracił. Czy to jest zwycięstwo? Czy warto było jeść tę żabę? pytają publicyści. Ale wątpią też, czy Angela Merkel, która niemal pewny sukces zdołała przekształcić w gorzkie rozczarowanie, ma mandat do przejęcia władzy. Magazyn „Stern” napisał na okładce: „Przegrani chcą rządzić nami”. Trudno powiedzieć, jak zadecydował niemiecki „suweren” (czyli naród, jak nad Renem lubią mówić politycy). Obywatele nie udzielili
Tagi:
Krzysztof Kęciek









